Więcej na temat zdrowia Polek i Polaków na Gazeta.pl
- Będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię. Chcemy, by było to możliwe ze względu na realną pomoc, która będzie udzielana także ze środków publicznych. Oczywiście mowa tylko o tych przypadkach trudnych ciąż, gdy nie ma zagrożenia życia i zdrowia matki - zapowiadał w 2016 roku Jarosław Kaczyński, jeszcze na długo przed ostatecznym zaostrzeniem prawa.
Co zostało z tamtych zapowiedzi? Z pewnością uniemożliwiono Polkom humanitarne przerwanie ciąży z powodu ciężkiego, nieodwracalnego uszkodzenia płodu. Równocześnie znacznie utrudniono pacjentkom dostęp do najnowocześniejszych metod leczenia wewnątrzmacicznego płodów, choćby w przypadku poważnych wad kardiologicznych, urologicznych, patologicznych ciąż bliźniaczych itd. Likwiduje się specjalistyczne oddziały perinatologiczne lub nie przeprowadza już skomplikowanych procedur medycznych. Od pracy odsuwa się wybitnych specjalistów, którzy akurat do pochówków rzeczywiście nie są potrzebni.
Lekarze sygnalizują, że w ich ocenie opieka nad ciężarną i płodem nie poprawia się. Wręcz przeciwnie. Wyraźnie przybywa dzieci niepełnosprawnych - zarówno z wadami wrodzonymi, jak i wskutek niedostatecznej opieki położniczej, co wymaga coraz częściej pourodzeniowych rehabilitacji i długotrwałych hospitalizacji. Oczywiście, pojedyncze obserwacje to jeszcze nie są dowody. Konieczne jest staranne monitorowanie sytuacji i szukanie pierwotnych przyczyn niepokojących zjawisk. Niestety, w Polsce nie ma na co liczyć. Od lutego 2022 roku czekaliśmy choćby na - wydawałoby się prostą - informację z Ministerstwa Zdrowia, ile ciężarnych pacjentek zmarło lub wymagało hospitalizacji z powodu COVID-19 w Polsce. Już nie czekamy, bo w końcu MZ przyznało, że takich analiz nie ma. Wysłaliśmy teraz pytania o zgony ciężarnych ogólnie, o śmiertelność noworodków, o statystyki wad wrodzonych, urazy okołoporodowe itd. Jeśli dostaniemy odpowiedź - niezwłocznie o tym napiszemy.
Wydawać by się mogło, że w kraju, w którym oficjalnie gloryfikuje się wartość życia ludzkiego od chwili poczęcia, specjaliści, którzy potrafią takie dopiero co poczęte życie ratować, powinni być stawiani na piedestale i sowicie wynagradzani. Nic bardziej mylnego. Z jednej strony Polska słynie na świecie z imponujących osiągnięć w zakresie perinatologii,czyli rzadkiej specjalizacji ginekologicznej, koncentrującej się na diagnozowaniu i leczeniu płodów już w łonie matki. Z drugiej: coraz częściej wybitni polscy perinatolodzy nie mają gdzie leczyć swoich nienarodzonych pacjentów. Rozmontowywane są ich profesjonalne zespoły lekarskie i ograniczane możliwości przeprowadzania skomplikowanych procedur medycznych. Marna wycena takich zabiegów sprawia, że szpitalom nie opłaca się utrzymywanie wysokospecjalistycznych klinik.
Polskie Towarzystwo Ginekologów i Położników protestuje przeciwko odwołaniu prof. Mirosława Wielgosia ze stanowiska kierownika Kliniki Położnictwa i Ginekologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Protestują pracownicy kliniki, pacjentki. Uzasadnienie decyzji przez rektora prof. Zbigniewa Gacionga, który twierdzi, że odwołanie profesora było "procesem koniecznym dla rozwoju nowych oczekiwanych przez pacjentki świadczeń leczniczych, nowych kierunków badawczych", nie zostało przyjęte ze zrozumieniem. Pracownicy informują, że "rozpoczął się ich proces rezygnacji z dotychczas zajmowanych stanowisk, co niewątpliwie odbije się niekorzystnie na działalności leczniczej i dydaktycznej w nowym roku akademickim".
Profesor Wielgoś to krajowy konsultant do spraw perinatologii, uznany ekspert w zakresie wielu zabiegów wewnątrzmacicznych. W kierowanym przez niego ośrodku dostępny jest pełen zakres operacji wykonywanych w terapii płodu - od transfuzji dopłodowych, po terapię przepukliny przeponowej, rozszczepu kręgosłupa metodą fetoskopową, a w ostatnim czasie również wad serca, po dołączeniu do zespołu prof. Marzeny Dębskiej, ekspertki interwencyjnej kardiologii płodowej.
Dlaczego środowisko ginekologów i współpracowników nie bierze pod uwagę, że zmiany w klinice mogą być rzeczywiście na lepsze, jak zapowiada rektor? W ostatnich latach już w co najmniej dwóch specjalistycznych ośrodkach terapii płodu zapowiadano odświeżenie kadrowe dla dobra pacjentek i ich nienarodzonych dzieci. Efekty tych zmian budzą co najmniej wątpliwości.
Już rok po śmierci prof. Romualda Dębskiego "Gazeta Wyborcza" donosiła o niepokojących zmianach, jakie zaszły w kierowanym przez niego oddziale ginekologiczno-położniczym w Szpitalu Bielańskim w Warszawie. Za życia profesora lekarze przeprowadzali tam codziennie od sześciu do ośmiu zabiegów wewnątrzmacicznych, ratujących życie. Niektóre z nich, m.in. zabiegi plastyki zastawki aortalnej lub zabieg zakładania stentów międzyprzedsionkowych w sercu płodu, były unikalne na skalę światową. Pod względem liczby takich zabiegów kardiologicznych klinika zajmowała trzecie miejsce na świecie.
- Gdy zabrakło profesora, pojawiła się silna potrzeba odklejenia łaty aborcyjnej od szpitala. Pod Bielańskim regularnie stały furgonetki ruchów antyaborcyjnych, a fanatycy protestowali pod naszymi oknami nawet w trakcie zabiegów ratujących życie płodów. Kojarzono nas z aborcją i nic nie można było na to poradzić. Nie miało znaczenia, że realnie to właśnie my byliśmy obrońcami życia. Podczas diagnostyki prenatalnej odkrywaliśmy jednak straszne rzeczy i czasem podejmowaliśmy humanitarną decyzję o ograniczeniu cierpienia kobiecie, mając absolutną pewność, że płód obumrze wewnątrzmacicznie lub wkrótce po porodzie. Zmuszanie kobiet do kontynuowania takiej ciąży to okrucieństwo. Wciąż tak uważam, chociaż przestrzegam obowiązującego prawa i zawsze tak robiliśmy w Bielańskim - wspomina dr Piotr Kretowicz, specjalista położnictwa i ginekologii, doświadczony ultrasonografista, ekspert w dziedzinie diagnostyki prenatalnej.
W 2019 roku dr Kretowicz dostał wypowiedzenie z pracy - najpierw odsunięto go od diagnostyki w Bielańskim, wkrótce potem pozbyła się go uczelnia (Centrum Medyczne Kształcenia Podyplomowego) argumentując, że doktor nie pracując w szpitalu, nie ma już gdzie nauczać studentów.
- Takie rozmontowywanie zespołów po jednej osobie to bardzo dobra strategia. Jest spora szansa, że nikt się za człowiekiem nie wstawi. Zarzuty były kuriozalne, choćby że nie złożyłem na czas wniosku o urlop, że gdzieś pieczątki zabrakło... Kiepska opinia może przykleić się na lata, więc inni wolą się nie wychylać - mówi z goryczą dr Kretowicz, który właśnie wygrał w sądzie pracy z uczelnią (wyrok nie jest jeszcze prawomocny) i czeka na wyrok w sprawie z Bielańskim.
- Zbrodniarze w Norymberdze zostali osądzeni w 346 dni. Rozstrzygnięcie mojej, w sumie wydawałoby się prostej sprawy o przywrócenie do pracy, zajmuje już niemal trzy lata. W zasadzie to wszystko wyszło mi na zdrowie. Wysypiam się, mniej denerwuję, lepiej zarabiam. Dokucza mi tylko nuda, brak adrenaliny. Trochę żal, że nie mam jak wykorzystywać swoich umiejętności - dodaje doktor.
Po odejściu doktora Kretowicza, wkrótce, w 2020 roku, ze Szpitalem Bielańskim pożegnała się prof. Marzena Dębska. Najbardziej skomplikowane zabiegi, które są niemożliwe do przeprowadzenia bez odpowiedniego zaplecza sprzętowego i ludzkiego, miały odbywać się teraz w Szpitalu im. Orłowskiego w Warszawie. Po formalnym przeniesieniu prof. Dębskiej do nowej placówki okazało się jednak, że tam również nie ma warunków do przeprowadzania zabiegów. Wtedy specjalistkę zaprosił do współpracy zespół przy Starynkiewicza w Warszawie, ten kierowany przez prof. Wielgosia. Udało się nie tylko przywrócić zabiegi kardiologii płodowej, ale także rozwinąć kolejne procedury, choćby w zakresie leczenia ciężkich chorób tarczycy.
Teraz wygląda na to, że zespół prof. Mirosława Wielgosia również przeznaczony jest do demontażu.
Wiosną ubiegłego roku prof. dr hab. n. med. Krzysztof Preis, specjalista położnictwa i ginekologii, ekspert od fetoskopii w zespole przetoczenia u bliźniąt (wraz z prof. Małgorzatą Świątkowską) i zamknięcia przepuklin oponowo-rdzeniowych, kierujący Kliniką Położnictwa Centrum Klinicznego w Gdańsku, sam złożył rezygnację. Jak twierdzi, nie miał innego wyjścia, po zwolnieniu z pracy kilku członków jego zespołu. Władze szpitala wskazywały, że przeprowadzają niezbędną operację odmłodzenia zespołu, profesor Preis widział to inaczej:
- Po tym jak dyrekcja UCK postanowiła zwolnić czterech najstarszych specjalistów z Kliniki Położnictwa, a pani prof. Małgorzacie Świątkowskiej ograniczono możliwość działalności klinicznej, zdecydowałem się odejść. Ukończenie przez doświadczonego lekarza 62 lat nie oznacza, że nie może on pracować. Decyzja dyrekcji sprawiła, że nie miałbym już oparcia w moich równolatkach, osobach, które razem ze mną tworzyły ośrodek, ale przede wszystkim umieją radzić sobie w każdej sytuacji położniczej, niekoniecznie tylko za pomocą cesarskiego cięcia. Wobec znacznie młodszej od nas prof. Świątkowskiej nie można było użyć argumentu metrykalnego, więc już bez żadnego powodu odsunięto ją od zabiegów, usunięto z grafiku dyżurowego.
Profesor Preis nie jest skory do rozstrzygania, jaki był prawdziwy cel czystek w jego ośrodku. Z jednej strony wnioski nasuwają się niby same. Odsuwając od pracy specjalistów o unikalnych umiejętnościach, uniemożliwia się realizację rzadkich procedur medycznych i zapewnienie nowej kadry w przyszłości:
- Fetoskopię w Polsce umie przeprowadzić dosłownie kilka osób. Tego nie można nauczyć się z książek - przekonuje ekspert. Z drugiej strony profesor Preis ma wątpliwości co do celowego niszczenia osiągnięć polskiej perinatologii, pomijając nawet deklarowaną przez władzę troskę o życie poczęte.
W Polsce realizowany jest ministerialny "program kompleksowej diagnostyki i terapii wewnątrzmacicznej w profilaktyce następstw i powikłań wad rozwojowych i chorób płodu - jako element poprawy stanu zdrowia płodów i noworodków". Pieniądze z programu wreszcie nie są przypisywane do placówki, tylko do specjalisty, który realizuje zadania programowe. Najwyraźniej jego twórcy rozumieli, jak istotne są tu umiejętności i doświadczenie lekarza. Dzięki temu zapisowi pieniądze z programu poszły za prof. Dębską na Starynkiewicza, a za prof. Preisem i prof. Świątkowską do Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Toruniu. Profesor Preis podkreśla, że po odejściu z ośrodka w Gdańsku nie miał problemów ze znalezieniem nowego miejsca. Wręcz przeciwnie, pojawiły się szybko dwie propozycje i akademickie, i szpitalne. Do Torunia był wygodniejszy dojazd.
A może faktycznie poszło o pieniądze? Rzeczywiście, klinika w Gdańsku miała przejściowe problemy finansowe, dopóki nie okazało się, że poprawne wpisywanie procedur dla NFZ umożliwia znacznie korzystniejsze rozliczenie.
- Robiąc dokładnie to samo, nagle zaczęliśmy przynosić zyski. Niewielkie, ale jednak - zapewnia prof. Preis.
Do dziś profesor nie doczekał się wyjaśnień w Gdańsku. Do ostatniego dnia obowiązywania starego prawa w klinice realizowano prawo kobiet do przerwania ciąży ze względu na ciężkie i nieodwracalne uszkodzenie płodu. Czy to mogło być dodatkowym powodem rozmontowania ośrodka perinatalnego?
Rzeczywiście, trudno w tym wszystkim odnaleźć logikę. W środowisku mówi się nieoficjalnie, że decyzja o odwołaniu prof. Wielgosia jest wyłącznie polityczna. Po prostu nie lubią go w kręgach władzy, a najbardziej miał narazić się za oficjalne poparcie Strajku Kobiet. Obecni decydenci takich rzeczy nie zapominają. Poczekali tylko na odpowiedni moment - pretekstem stał się koniec kadencji w klinice. Nic nie pomógł wygrany konkurs i poparcie środowiska dla profesora Wielgosia. Plotkuje się nawet nieładnie, że na jego miejsce ma przyjść człowiek, który wprawdzie nie ma doświadczenia w perinatologii, ale sam określa się jako "wirtuoz histeroskopii", chociaż ta jest już od dawna standardową procedurą w ginekologii i wirtuozerii raczej nie wymaga. Ponoć jest też spokrewniony z jednym biskupem oraz ważnym członkiem Ordo Iuris. I chociaż to zapewne tylko plotki, wskazują wyraźnie, jaki klimat panuje wokół "odświeżającej" zmiany w warszawskiej klinice.
Pospolite ruszenie w obronie profesora Wielgosia jest zjawiskiem dość zaskakującym. Dawno czegoś takiego polska ginekologia nie widziała. Mówi się wręcz o przebudzeniu środowiska, które zwykle dość biernie przyglądało się degradowaniu kolegów czy zmianom przepisów. Być może dotarło do paru osób po dramatycznych wydarzeniach w Pszczynie, że to wszystko już za daleko zabrnęło, a układanie się z obecną władzą zwyczajnie nie popłaca. Jest w tym wszystkim coś kuriozalnego, że jak dotąd żaden ginekolog w Polsce za pomoc swojej pacjentce w przerwaniu ciąży nie został ukarany. Teraz natomiast trzech lekarzy czeka najprawdopodobniej surowa kara za brak aborcji. Może już najwyższy czas wrócić do dobrej praktyki kierowania się własnym sumieniem, wiedzą medyczną i rozsądkiem?