Sprawa śmierci 37-letniej pani Agnieszki. Jest zdecydowanie za wcześnie na wydawanie wyroków

Śmierć kolejnej kobiety wiązana z drakońskim prawem antyaborcyjnym w Polsce wstrząsnęła opinią publiczną. Zdaniem wielu specjalistów należy jednak przynajmniej do poznania wyników sekcji zwłok wstrzymać się z szukaniem winnych i ferowaniem wyroków. Ta historia nie jest wcale tak oczywista, jak sprawa 30-letniej Izabeli z Pszczyny.

Więcej o sprawie śmierci pani Agnieszki na Gazeta.pl

Niewątpliwie wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 22 października 2020 roku, który niemal całkowicie zakazał aborcji w Polsce, jest złem. Ostatecznie pozbawił kobiety prawa do samostanowienia. Podważył zaufanie do lekarzy, którzy ex definitione podejrzewani są o kierowanie się literą prawa, a nie dobrem pacjentki. Co gorsza - realnie przyczynił się do zagrożenia życia i zdrowia Polek, bo lekarze faktycznie niejednokrotnie mówią o "związanych rękach" i "byciu zakładnikami przepisów".

Czy jednak ten wyrok na pewno przyczynił się do zgonu 37-letniej pani Agnieszki z Częstochowy, która w grudniu trafiła na ginekologię Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Najświętszej Maryi Panny w Częstochowie? Czy lekarze popełnili błąd w sztuce? Czy na podejmowane decyzje rzeczywiście wpłynęły drakońskie przepisy? Tego akurat NIE WIEMY.

Tragiczne fakty

25 stycznia zmarła 37-letnia pani Agnieszka z Częstochowy, osierocając trójkę dzieci. Przyczyna śmierci jak dotąd nie jest znana (czekamy na wyniki sekcji zwłok), chociaż powszechnie jest wiązana z bliźniaczą ciążą kobiety (I trymestr), zakończoną zgonem obu płodów.

Ponad miesiąc wcześniej, 23 grudnia 2021 roku, lekarze Oddziału Ginekologii i Położnictwa stwierdzili śmierć pierwszego z bliźniaków. Ponieważ w ocenie lekarzy, była szansa na uratowanie drugiego, "przyjęte zostało stanowisko wyczekujące". Według rodziny, drugi płód obumarł 29 grudnia. Według szpitala, "wykonanie poronienia" w znieczuleniu ogólnym było możliwe dopiero 31 grudnia - zastosowane indukcje (mechaniczna i farmakologiczna), które miały wywołać samoistne poronienie i oczyszczenie jamy macicy, nie przyniosły efektu.

Zobacz wideo

Pacjentkę regularnie kontrolowano pod kątem zagrożenia zakażeniem i sepsą. Badanie CRP, miarodajnego wykładnika ewentualnego stanu zapalnego, przeprowadzono 13 razy. Najwyższe stężenie, wskazujące na poważny stan zapalny, odnotowano w dniu przeprowadzenia zabiegu. Potem jednak sytuacja wydawała się stabilizować, a zastosowane leczenie (antybiotykoterapia i heparynoterapia) przynosić efekty. Nagłe pogorszenie stanu pacjentki nastąpiło ponad trzy tygodnie później, gdy kobieta przebywała już na oddziale neurologii.

U pani Agnieszki obserwowano przede wszystkim duszność i spadek saturacji. Pacjentkę zaintubowano. Badania wykazały cechy zatorowości płucnej i zmiany zapalne. Wykonano wymaz w kierunku SARS-CoV-2. Wynik był pozytywny. Stan pacjentki cały czas pogarszał się. Dwa dni później kobieta zmarła.

Błąd w sztuce na wagę życia?

Rodzina za śmierć kobiety obwinia głównie personel ginekologii. Uważają, że błyskawiczna decyzja o aborcji po obumarciu pierwszego płodu uratowałaby jej życie. Problem w tym, że takie postępowanie nie jest powszechnie praktykowane i nie ma bezwzględnego medycznego uzasadnienia.

Samo obumarcie płodu w ciąży bliźniaczej nie stanowi podstaw do żadnego działania. Los drugiego bliźniaka wcale nie jest przesądzony. Ocenia się, że aż w 20-30 proc. ciąż bliźniaczych w pierwszym trymestrze dochodzi do obumarcia jednego płodu. To tzw. zespół znikającego płodu (ang. vanishing twin syndrome, VTS), który nie wiąże się z zagrożeniem życia matki i rokowanie dla niej jest dobre. W ciąży dwukosmówkowej (każdy płód ma własne łożysko i własny worek owodniowy) rokowanie dla drugiego bliźniaka również jest dobre i nawet po tak trudnym starcie rodzą się zdrowe dzieci.*

Co w przypadku ciąży jednokosmówkowej (bliźniaki mają wspólne łożysko)? Rokowania są zdecydowanie gorsze  i zazwyczaj wkrótce dochodzi do zgonu współbliźniaka. Najczęściej nie ma zagrożenia dla życia kobiety - w rzadkich przypadkach możliwe są zaburzenia krzepnięcia, więc pacjentka wymaga lekarskiego nadzoru, ale generalnie w I trymestrze może czekać na samoistne poronienie. W wielu krajach w ogóle nie praktykuje się wywoływania poronienia na tym etapie ciąży.

Oczywiście, nie można wykluczyć, że w tym konkretnym przypadku były wskazania do innego postępowania, ale z całą pewnością mówienie o zaniechaniu standardowego postępowania to więcej niż nadużycie.

Więcej wątpliwości

W związku z prowadzonym śledztwem przez Prokuraturę Okręgową w Częstochowie (aktualnie sprawę przejęła Prokuratura w Katowicach) zlecona została sekcja zwłok pani Agnieszki. Na jej wyniki niecierpliwie czeka rodzina, ale także zespoły aż trzech szpitali, w których od grudnia do stycznia leczona była kobieta. Nieoficjalnie ustaliliśmy, że lekarze wciąż nie są pewni, dlaczego umarła ich pacjentka. Uważają, że zrobili absolutnie wszystko, żeby ją uratować, ale na razie przyczyna śmierci pozostaje dla nich zagadką.

U pacjentki przeprowadzono szereg badań i wielokrotnie konsultowano ją u specjalistów z zakresu hematologii, neurologii, gastroenterologii, a także psychiatrii (ze względu na stale pogarszający się stan psychiczny). Wiedza medyczna nie pozwalała łączyć stanu pani Agnieszki bezpośrednio z ciążą i zgonem bliźniąt. Wykluczono także sepsę (w związku z poprawą parametrów na początku stycznia), ale też rzadkie schorzenia, jak choćby choroba wściekłych krów. To ostatnie podejrzenie oburzyło rodzinę i zostało odebrane niemal jak atak na chorą. Tymczasem nietypowe objawy neurologiczne u kobiety i wcześniejsze wykluczenie zdecydowanie częstszych schorzeń sprawiło, że przyczyn złego stanu szukano coraz szerzej. Nieskutecznie.

Czy panią Agnieszkę zabił COVID-19? Wiemy, że choroba stanowi ogromne zagrożenie dla zdrowia i życia ciężarnych i kobiet w połogu, a w chwili pogorszenia pacjentka miała pozytywny wynik testu w kierunku SARS-CoV-2. Objawy zatorowości płucnej i duszność także pasują do covidu. Wcześniejsze dwa testy były jednak negatywne, a stan zdrowia pani Agnieszki budził już poważne obawy od początku grudnia (wtedy rozpoczęła się pierwsza hospitalizacja). Bardzo prawdopodobne, że osłabiony poronieniem i chorobą organizm dopadł koronawirus i przyczynił się do tragicznego finału. Od czego jednak zaczął się dramat? Czy lekarze coś istotnego przeoczyli? Trzeba poczekać z wnioskami na wyniki badań i oceny ekspertów. Nie wolno zostawiać wyroków w rękach zrozpaczonych bliskich, polityków czy dziennikarzy.

Ciszej...

Analizując dostępne dokumenty, nasuwały się nam jeszcze liczne pytania. Chwilowo jednak nie dostaniemy na nie odpowiedzi. Dzisiejsze oświadczenie dyrekcji szpitala jest jednoznaczne:

- "Rolą naszych lekarzy i Szpitala jest ratowanie ludzkiego życia. I w tej sprawie również nasi lekarze uczynili wszystko, by życia uratować. Szpital wydał jednoznaczne i pełne stanowisko. Do czasu zakończenia postępowań prowadzonych przez Prokuraturę, NFZ i Rzecznika Praw Pacjenta, Szpital nie będzie zabierał głosu. Mając na uwadze powyższe działania kontrolne, a także naszą jednoznaczną deklarację, iż w pełni współpracujemy ze wszystkimi podmiotami nas kontrolującymi, prosimy o nie podsycanie negatywnych emocji" - czytamy w dzisiejszym dokumencie.

Może to i lepiej.

O sprawie niechętnie rozmawiają też lekarze. Tłumaczą, że znaleźli się w patowej sytuacji. Z jednej strony chcą uniknąć zarzutów, że bronią barbarzyńskiego prawa, żeby wybielać kolegów po fachu. Z drugiej - wiedza medyczna nie pozwala wyrokować po stronie opinii publicznej.

Nieśmiało jednak, w dość jednostronnym przekazie, pojawia się wyrwa. Anna Parzyńska, ginekolożka aktywna na Instagramie apeluje o rozsądek i pisze między innymi:

Prawo aborcyjne jest w Polsce złe. Kobiety w Polsce mają pod górkę. Ale rzucanie błotem w stronę medyków, którzy w znamiennej większości ratują nam życie, nie jest spoko. Rozumiem apel zdruzgotanej, pełnej emocji rodziny. Tylko jest on pełen merytorycznych niezgodności. Nie jest też spoko komentowanie medycznego postępowania przez niemedyków.

Lekarkę w komentarzach poparło wielu specjalistów, w tym prof. Mirosław Wielgoś, kierownik I Katedry i Kliniki Ginekologii i Położnictwa, konsultant krajowy w dziedzinie perinatologii.

Rykoszet

Zaostrzenie prawa aborcyjnego uderza w środowisko ginekologów i położników. Zburzono wiarę w ich kompetencje, uczciwość zawodową, kierowanie się zawsze dobrem pacjentki. Przed wyrokiem Trybunału również zdarzało się, że kobiety umierały w ciąży czy okresie okołoporodowym. To zawsze tragedia i rzadkość - statystyki wieloletnie mówią o kilku takich przypadkach rocznie. Wcześniej jednak nikt nie zakładał z góry winy lekarzy, celowego zaniechania.

Gdy Trybunał wydawał wyrok na kobiety, niewielu medyków stało za nimi murem, głośno przestrzegało przed konsekwencjami. Tak realnie - z tej strony było bardzo cicho. Oczywiście, nikt nie ma prawa wymagać od lekarzy wchodzenia w polityczne spory, narażania się przełożonym i władzy. Nie taka jest rola medyków. Rzecz w tym, że teraz rykoszetem obrywają sami. Może to dobry moment, by zjednoczyć siły i przeciwstawić się złu?

* Za: Grzegorz Bręborowicz, Witold Malinowski, Elżbieta Ronin-Walknowska, "Ciąża wielopłodowa", Polskie Towarzystwo Medycyny Perinatalnej 2003, wyd.1.

Więcej o: