Dołącz do serwisu Zdrowie na Facebooku!
Marzena Dębska: Jest bardzo różnie. Zasadniczo do mojego gabinetu trafiają dwie grupy pacjentek. Pierwsza to młode, prężne pracowniczki korporacji, które chcą mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Wiedzą, czego chcą, dbają o siebie, zadają mnóstwo pytań. Zgłaszają się regularnie. Przedstawicielki drugiej grupy widuję rzadko i zawsze się cieszę, że w ogóle przyszły. Są spięte, zawstydzone, bo na pytanie, kiedy ostatnio były u ginekologa, odpowiadają, że wtedy, gdy rodziły. Nigdy nie robiły mammografii, usg. Na zaproszenie na cytologię nie zareagowały... Te kobiety nie znają pojęcia "profilaktyka". Nie czują potrzeby pójścia do lekarza, jeśli nic im nie dolega. Jednak obie grupy potrzebują lekarza i zawsze mogą dowiedzieć się czegoś ciekawego podczas wizyty.
- Mogą, na przykład rak jajnika. Żeby go wykryć wcześnie, trzeba mieć naprawdę szczęście. Zarazem te schorzenia, których kobiety boją się najbardziej, takie jak rak szyjki macicy, rozwijają się bardzo wolno. Ale nie tylko w tym rzecz. Chciałam zauważyć, że nawet pacjentki z pierwszej grupy niekoniecznie w pełni dbają o swoje zdrowie. Wiedzą, że trzeba raz w roku odwiedzić ginekologa, zbadać piersi, zrobić cytologię. Szczególnie te, które myślą świadomie o macierzyństwie. Ale troska o zdrowie ogólne? Wizyta u ginekologa to przecież nie wszystko. One zwykle nie chodzą do internisty, jeśli nie czują się chore. A gdzie morfologia, badanie moczu, diagnostyka tarczycy?
Dlatego dla wielu pań ginekolog jest nie tylko specjalistą zajmującym się leczeniem "chorób kobiecych". To lekarz całej kobiety, a właściwie lekarz tzw. pierwszego kontaktu. Czasem zajmuję się całymi rodzinami: odchudzaniem mężów, polecam dobrego pediatrę, hematologa. Mam przewagę nad innymi specjalistami, ponieważ kobiety zgłaszają się do mnie dość regularnie. To niepowtarzalna szansa na tak zwane badanie ogólne.
- Gdy przychodzi do mnie pacjentka, to poza tym, że ją badam, przeprowadzam staranny wywiad. Nie posługuję się żadną sztywną ankietą. Najpierw tak sobie gadamy po babsku o wszystkim, ale ja uważnie słucham. Pytam, kiedy była ostatnia miesiączka, ale i co słychać. I nieraz słyszę: "taka jestem zmęczona cały czas, spać mi się chce, nie mam energii, włosy się przerzedziły". Zaczynam się zastanawiać, że może to anemia, może problem z tarczycą, depresja... Jeśli pacjentka na coś się skarży, zawsze staram się temat zgłębić. Przypadkowo można wiele odkryć i pomóc. Zanim objawy tak jej dokuczą, że pójdzie do internisty, a potem konkretnego specjalisty, ucieka sporo czasu. Jeśli coś wykryję lub podejrzewam, staram się ją właściwie pokierować.
- Niekoniecznie. Przykład: zgłasza się pacjentka z bólem podbrzusza i niejednokrotnie samodzielnie postawioną diagnozą. Co ma tam na dole? Jajniki. Stawia więc na nie. Tymczasem większość bólów w dole brzucha oznacza problem z jelitami, nie jajnikami. Jeśli taka pacjentka trafi do ginekologa, który skoncentruje się jedynie na ocenie narządu rodnego i nic nie stwierdzi, to ona się potem błąka długo, nim otrzyma pomoc. Gdy jednak odwiedzi lekarza, który przeprowadzi staranny wywiad, potem ją zbada i zrobi usg przezpochwowe, ma sporą szansę na prawidłową diagnozę.
Ostatnio pacjentka przekonywała mnie, ze boli ją lewy jajnik. Włożyłam głowicę przezpochwowo, dotknęłam jajnika, żadnej reakcji Skierowałam nieco obok, zabolało, a na obrazie stwierdziłam pogrubioną ścianę jelita. Zapytałam więc o wypróżnienia i obecność krwi i śluzu w stolcu. Potwierdziło się, że problem jest gastrologiczny nie ginekologiczny. Trzeba zrobić kolonoskopię. Zdarzało mi się już w badaniu usg zauważyć guzy jelita, uchyłki. Także powiększone węzły chłonne będące objawem chłoniaka. To wszystko jest blisko przecież, a w badaniu przezpochwowym widać znacznie lepiej, niż przez powłoki brzuszne. Wiedziałam, gdzie szukać, a także, że pacjentka traci na wadze, jest w kiepskiej formie. Nie odesłałam jej donikąd, tylko prosto do onkologa.
- O tak! Tak im się z pewnością wydaje. Czasem nie tylko patrzą podejrzliwie, ale mają mnie za ignorantkę, gdy wiedza internetowa nie zgadza się z tym, co mówię. Zwłaszcza, gdy żądają wykonywania dodatkowych badań, na przykład hormonalnych. Jedna z pacjentek, w wieku około 38-40 lat, zgłosiła się z powodu niepłodności. W wywiadzie wiele lat wykonywania różnych badań. Wszystkie wyniki prawidłowe. Wizyta trwała bardzo krótko. Skierowałam ją do moim zdaniem najlepszego specjalisty od zapłodnienia pozustrojowego. Nie protestowała, ale widziałam po jej minie, że czuje się zlekceważona i jest niezadowolona. Mówię do niej: "proszę Pani, wiem, że w tej chwili wydaje się Pani, że niepotrzebnie tu przyszła, zmarnowała czas (pieniędzy nie, bo powiedziałam jej, że ma je przeznaczyć na konsultację u specjalisty od in vitro). Mam nadzieję, że Pani posłucha mnie i za jakiś czas stwierdzi, że ta wizyta, może najkrótsza, była najbardziej wartościowa ze wszystkich dotychczasowych". Pani nie zgłosiła się tam, gdzie jej zalecałam, a po jakimś czasie dowiedziałam się od znajomych, że opisała mnie w sposób bardzo niemiły w internecie. No cóż, prościej byłoby dać jej skierowanie na kolejne badania... Ale nie mogłam tego zrobić, to kradzież wieku reprodukcyjnego. Takie kobiety, jeśli nie podejmą odpowiedniej decyzji we właściwym czasie, pozostają bez dziecka. Największym wrogiem płodności jest czas.
Wiele kobiet zaraz po zejściu z fotela dopytuje się czy na pewno pobrałam cytologię, chociaż robiłam to trzy miesiące temu i nie ma takiej potrzeby. Nie ufają, gdy mówię, że dwa dobre wyniki cytologiczne w odstępach rocznych, pozwalają na decyzję, by kolejne badanie wykonać za trzy lata. Zresztą: wątpliwości może wywołać nawet stwierdzenie, że wynik jest dobry.
- Niektóre panie zawsze chcą "wiedzieć więcej". Miałam przypadek, gdy pacjentka nie zadowoliła się stwierdzeniem, że wynik jest "dobry", "prawidłowy", prosiła o pełną interpretację opisu, określenie "wartość w środku normy", też wcale jej nie uspokoiło. Zmiana grupy w cytologii z drugiej na pierwszą to też może być zmartwienie. "Zawsze miałam drugą grupę - skąd ta zmiana?" - pytają. Wyjaśniam, że 1 i 2 są równoważne ze względu na ryzyko onkologiczne. To wynik prawidłowy. A jednak... W opisie: "pojedyncze komórki stanu zapalnego" też wywołują niepokój.
- Ależ ja go rozumiem i jestem od tego, by wątpliwości rozwiać. To bywa męczące, ale te panie dbają o siebie, krzywdy nie dadzą sobie zrobić. Ta troska bywa nadmiernie wyrażona, co nieraz mocno irytuje, ale jako lekarz, odbieram to wyłącznie pozytywnie. Lepiej zbadać się za często niż za rzadko. Zapytać niż nie. Badanie cytologiczne nie ma na celu rozpoznawania infekcji, a ocenę ryzyka rozwoju raka szyjki macicy, czyli sprawdzić czy są tam komórki nowotworowe.
Stan zapalny rozpoznaje się na podstawie objawów i klasycznego badania ginekologicznego. To nic dziwnego, że w pochwie są leukocyty. Trzeba sobie zdawać sprawę, że tam mieszkają bakterie. Miliony bakterii. Zatem u kobiety dorosłej, która regularnie współżyje, w wymazie z szyjki nie będzie tylko zdrowych komórki nabłonka płaskiego. Nie ma to jednak znaczenia dla zdrowia.
- Rzeczywiście, to jest dramat. Na niektóre kobiety nie działa nic. Nie pomagają apele, zaproszenia, nic. Nawet, gdy ktoś im znajomy przypomni o potrzebie badań lub mają przykre dolegliwości, nadal nic z tym nie robią. Paraliżuje je bowiem strach. Bardzo się boją, że skoro tak dawno nie były na badaniach, to "coś tam może być". A skoro wciąż obowiązuje mit, że "jak się nie raka nie dotyka, to cicho siedzi, a jak się dotknie, to atakuje" - trafiają do nas za późno. Postanawiają się leczyć dopiero wtedy, gdy życie z rakiem przestaje być znośne. Wtedy jednak stan jest beznadziejny. Obwiniają wtedy lekarzy i tak kółko się zamyka...
- Nie, a jeśli w międzyczasie zmieniły lekarza, trudno znaleźć taką informację w karcie. Dlatego popieram pomysł, by planować podstawowe badania w jakimś konkretnym dniu roku, na przykład w urodziny.
- Tak, to mogłoby być szczególnie przykre. Nierealne jednak, skoro obchodzimy je co roku, a nie raz na 10 lat. Badając się co roku nie ma szans na śmierć z powodu raka szyjki macicy. Rozwija się zbyt wolno. Jego ofiary w większości przed rozpoznaniem nie widziały ginekologa od kilkunastu lat.
* Dr n. med. Marzena Dębska (na zdjęciu) - specjalista położnictwa i ginekologii, zatrudniona w II Klinice Położnictwa i Ginekologii Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Szpitalu Bielańskim w Warszawie. Pracuje w Pracowni Diagnostyki Prenatalnej Kliniki. Specjalizuje się w problemach patologii ciąży oraz diagnostyce i terapii prenatalnej, szczególnie w zakresie konfliktu serologicznego (czerwonokrwinkowego) oraz konfliktu płytkowego. Od 2011 roku jest członkiem i współtwórcą zespołu wykonującego zabiegi inwazyjne na sercach płodów (plastyka zastawki aortalnej, płucnej, implantacja stentów do przegrody międzyprzedsionkowej). Zespół ten, w którego składzie są kardiolodzy dziecięcy, wykonał już ponad 40 tego typu zabiegów i znajduje się w czołówce światowej. Jest członkiem zarządu warszawskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Medycyny Perinatalnej. Ma certyfikaty umiejętności w zakresie ultrasonografii i diagnostyki prenatalnej Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego i Ultrasonograficznego oraz certyfikaty Fetal Medicine Foundation. Jest jedną z nielicznych osób w Polsce posiadających Certificate of Invasive Procedures wydany przez Fetal Medicine Foundation. Wykonuje różne rodzaje zabiegów diagnostycznych (amniopunkcja, biopsja kosmówki, kordoceteza) oraz terapeutycznych (transfuzje dopłodowe, punkcje płodu, zakładanie zastawek do jam ciała płodu i inne). Przyjmuje także w Dębski Clinic