Wybuchu nie było, ale trwa nalot na apteki po jodynę i płyn Lugola

Państwowa Agencja Atomistyki zapewnia, że na terenie naszego kraju nie odnotowano wzrostu promieniowania jonizującego, nie ma też mowy o żadnej katastrofie na Wschód od Polski. Rodacy wiedzą jednak lepiej i próbują na własną rękę "ratować się" jodem. Ekspert od zatruć: "Taka walka z wyimaginowanym zagrożeniem nie ma sensu, a może okazać się groźna dla zdrowia".

Dołącz do Zdrowia na Facebooku!

Od kilku dni w internecie, głównie na forach i w portalach społecznościowych, krążyła plotka o wybuchu w elektrowni atomowej na Ukrainie. Wiele osób dostało w tej sprawie maila od "życzliwych". Zmodyfikowana wersja "informacji" dotyczyła już katastrofy w Rosji, a dla podniesienia temperatury zawierała linka do strony informującej o zdarzeniu, ale ... w 2010 roku, podczas którego zresztą nie doszło do jakiegokolwiek wycieku.

Agencja zaprzecza

Od czasu katastrofy w Czarnobylu w 1986 roku średnio raz w roku ktoś gdzieś "informuje" o kolejnym zdarzeniu. Tym razem jednak skuteczność plotkarzy okazała się na tyle duża, że Państwowa Agencja Atomistyki zdecydowała się oficjalnie sprostować nieprawdziwe doniesienia:

"Centrum ds. Zdarzeń Radiacyjnych, działające w Państwowej Agencji Atomistyki, nie otrzymało żadnych informacji o jakimkolwiek o zaistniałym zdarzeniu związanym z podwyższeniem radiacji czy niekontrolowanym uwolnieniem substancji promieniotwórczych do środowiska na terenie państw położonych na wschód od Polski. (...)

System wczesnego wykrywania skażeń nie wykazał żadnych nieprawidłowości (nie odnotowano wzrostu poziomów mocy dawki promieniowania jonizującego na terenie Polski). (...)

System monitorowania sytuacji radiacyjnej w naszym kraju działa 24 h na dobę i co godzinę dysponujemy nowymi danym z systemu.

Ponadto informacji o zdarzeniu nie potwierdza ani Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, ani źródła RCB." (pełna treść oświadczenia na stronie Agencji ).

Ludzie swoje wiedzą

Epicentrum plotki to Kielce. Jeszcze do południa we wtorek głównie tam setki osób szukały informacji, dzwoniły do sanepidu, ustawiały się w kolejkach po płyn Lugola. Dzisiaj nie inaczej jest już w niemal całym kraju. W aptece koło naszej redakcji, przy ulicy Chełmskiej w Warszawie, od wczoraj po "czysty jod", płyn Lugola, bądź jodynę zgłosiło się kilkadziesiąt osób. Telefon dzwoni niemal bez przerwy.

Preparaty doustne z jodem o znaczeniu leczniczym, a nie suplementacyjnym, przeznaczone dla chorych na tarczycę, dostępne są na receptę i raczej nie należy się martwić, że lekarze zaczną je masowo przepisywać. Zarazem jodyna i płyn Lugola, dostępne bez recepty, bez wskazań lekarskich są przeznaczone do stosowania zewnętrznego, przede wszystkim w celu dezynfekcji ran. Przeznaczony do stosowania wewnętrznego płyn Lugola różni się od tego na skórę: robiony jest na zamówienie i już recepta jest potrzebna. Rodakom nie przeszkadza to jednak i "chcą się chronić" tym, czym mogą. O ile miałoby to uzasadnienie w sytuacji wyższej konieczności (ryzyko podrażnień i różnych dolegliwości przeciw zagrożeniu życia), obecnie naprawdę nie ma sensu.

Dr nauk med. Piotr Burda z Ośrodka Kontroli Zatruć w Warszawie, krajowy konsultant w dziedzinie toksykologii, przypomina, że: "zawarty w jodynie i płynie Lugola jodek potasu rzeczywiście jest skuteczny w przypadku szkodliwego promieniowania, ale tylko wtedy, gdy jest podany natychmiast, najpóźniej do 4 godzin po narażeniu na promieniowanie. Po 6 godzinach jego zastosowanie nie ma już żadnego znaczenia".

Doktor Burda apeluje o rozsądek: "Skoro nie ma żadnego zagrożenia, stosowanie preparatów z jodem to zwykła głupota. Zresztą, zastosowanie osłonowo jodku potasu może się okazać groźne dla zdrowia, szczególnie w przypadku dzieci. U alergików może wystąpić reakcja uczuleniowa, w tym obrzęk krtani, prowadzący do niewydolności oddechowej. W przypadku dużego przedawkowania istnieje ryzyko niewydolności układu krążenia. U osób ze skłonnością do zaburzeń pracy tarczycy nadmierna podaż jodu może prowadzić do pojawienia się lub zaostrzenia chorób autoimmunologicznych, do rozwoju zarówno niedoczynności, jak i nadczynności tarczycy". Jaka dawka raczej nam nie zaszkodzi? Trudno powiedzieć, bo to zależy od preparatu i indywidualnej reakcji organizmu.

Czy to w ogóle ma sens?

O płynie Lugola po raz pierwszy większość Polaków usłyszała po katastrofie czarnobylskiej. Wówczas, na wniosek specjalistów z Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie, bezpłatnie podawano go rodakom, zwłaszcza dzieciom, by zapobiec wchłanianiu radioaktywnego izotopu jodu 131I z opadów promieniotwórczych powstałych w wyniku wybuchu i pożaru elektrowni. Nadwyżki jodu przyjęte w płynie Lugola skutecznie powstrzymywały wbudowywanie radioaktywnych izotopów jodu w hormony tarczycowe - tyroksynę i trójjodotyroninę (profilaktyka raka tarczycy). Do dziś trwa spór, czy podanie jodu w ogóle było potrzebne, a także skuteczne (podano go w maju, a wybuch w elektrowni wydarzył się w kwietniu i zdaniem części ekspertów w przypadku już podrażnionej tarczycy jod mógł nawet nasilać problem).

Obecnie z całą pewnością można powiedzieć, że podanie jodu po katastrofie, której w ogóle nie było, jest bez sensu.

Więcej o: