Nie wiesz, o czym mówimy? Zapewne masz niewiele lub całkiem sporo lat. Wszelkie ewentualne pomocne źródła, odniesienia, także historyczne, i definicje - znajdziesz w przypisach na końcu.
Kilka dni temu pisaliśmy o październikowym raporcie NIK, dotyczącym uzależnień w Polsce, który znajdziesz tu:
Koncentruje się on przede wszystkim na jednym wątku: wydatkowania środków na profilaktykę. To z pewnością nie wyczerpuje tematu. Nie jesteśmy europejskim liderem pod względem używania narkotyków - 16. miejsce w Unii Europejskiej, daleko za Francją, Holandią czy Czechami. Zarazem: to nie oznacza, że problemu nie ma. Co dwudziesty Polak (w grupie wiekowej 15-64 lata) sięgnął po narkotyki w ciągu ostatniego roku. W grupie 15-34 lata - już co dziesiąty. Niewykluczone, że wszystkie dane są mocno niedoszacowane.
Po alkohol sięgamy niemal dwadzieścia razy chętniej niż po narkotyki. Tu już jesteśmy liderem, zaraz za Austriakami. Substancje psychoaktywne chętnie mieszamy z alkoholem, lubimy nowinki. To bardzo ryzykowne zachowania. Co bierzemy? Jak się leczymy? Jak działa asekuracyjna siatka, która ma chronić młodego człowieka przed zrujnowaniem sobie zdrowia i życia z powodu wybryku, testu, chęci zaimponowania rówieśnikom? Pytamy eksperta.
Piotr Jabłoński - "Narkoman" jest określeniem nieeleganckim, ale przede wszystkim nieadekwatnym do obecnej sytuacji. Dziś mówimy raczej o problemowym używaniu narkotyków. I przede wszystkim: nie trzeba być uzależnionym, żeby trwale stracić zdrowie czy trafić do statystyk zgonów. Kilka tysięcy zatruć rocznie nowymi substancjami psychoaktywnymi nie dotyczy narkomanów.
Na rynku narkotykowym w Polsce zmieniło się wszystko. Jeszcze 20 lat temu grupę dominującą stanowili silnie uzależnieni użytkownicy opioidów, głównie tzw. polskiej heroiny (kompotu). Osoby te niejednokrotnie były wysoce zagrożone utratą zdrowia i życia z powodu przedawkowania i zachowań ryzykownych, skutkujących choćby zakażeniami HIV czy HCV. W lecznictwie koncentrowano się głównie na ich problemach. To obraz historyczny. Według ostatnich oszacowań Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie grupa kiedyś dominująca jest obecnie niewielka i wynosi ok. 10 tysięcy osób.
- Aż 37 proc. osób zgłaszających się na terapię, zarówno wśród pierwszorazowych, jak i wracających, stanowią użytkownicy marihuany. Największa grupa to jednak osoby z uzależnieniami mieszanymi, czyli nie stosują jednej wybranej substancji psychoaktywnej lub nie wiemy, co dokładnie dana osoba zażywa. Bardzo często substancją dominującą jest alkohol. W zamierzchłej przeszłości to było nie do pomyślenia. Świat narkotyków i alkoholu się nie przenikały.
- Szacuje się, że w Polsce z powodu narkotyków umiera około 250 osób rocznie. Oficjalne statystyki są zaniżone, bo uwzględniają tylko jedną przyczynę, na przykład niewydolność krążeniową, ale są metody, które pozwalają na wiarygodne oszacowania. To stosunkowo niewiele w odniesieniu do innych krajów, ale kiedy umierają ludzie, trudno mówić o sukcesie. Bądźmy jednak realistami - całkowicie problemu nie wyeliminujemy. Tym, co w Polsce szczególnie niepokoi, jest wiek ofiar. U nas częściej zgony dotyczą osób do 30. roku życia.
Polski użytkownik narkotyków, zwłaszcza bardzo młody, chętniej eksperymentuje, nie przejmuje się składem, miesza. Często nie może wiedzieć, co zażywa, bo oferowane przez nielegalny rynek mieszanki niejednokrotnie pod tą samą nazwą "handlową" zawierają różne substancje. Jeśli jeszcze wzór używania jest taki, że mieszanka jest łączona z legalnymi lekami, alkoholem, narkotykami, efekt bywa nieprzewidywalny. Nie musisz być uzależnionym, by wyskoczyć przez okno. Wystarczy mieć pecha.
- Słowa "dopalacz" też nie lubię. Takie nazewnictwo to nieporozumienie. Dopalacz kojarzy się często z czymś korzystnym, dodającym energii. Dopalaczami nazywaliśmy kiedyś suplementy diety czy drinki energetyzujące. Tymczasem: mamy do czynienia z substancjami zmieniającymi świadomość, odurzającymi. Nauczyły nas one pokory. Do 2008 roku wydawało się, że nieźle sobie radzimy w Polsce z narkomanią. Wdrożyliśmy sporo profesjonalnych programów leczniczych i profilaktycznych, ułatwiliśmy dostęp do lecznictwa... I wtedy wyskoczyły dopalacze - u nas i w Irlandii. Pewne problemy miały też Rumunia czy Estonia, ale w większości krajów skala była nieporównywalnie mniejsza. U nas - mobilizacja rynku, sieć sklepów...
- Wiele osób uważa, że można było lepiej. Pewnie tak, ale nie ma mądrych przy nowych zjawiskach. To nasze doświadczenia i badania wykorzystywali inni. To my zrobiliśmy pierwsze populacyjne badania w UE. Rozwiązania prawne, nieraz wykpiwane w kraju, stały się podstawą rozwiązań w Wielkiej Brytanii czy Irlandii.
Generalnie zmierzyliśmy się z bardzo trudnym przeciwnikiem. Musieliśmy zbudować nowe standardy. Pozornie to wydawało się proste. Pojawia się nowa substancja, trzeba wprowadzić ją na listę substancji kontrolowanych i tyle. A jeśli rocznie pojawia się ich 50? 100? Tyle było w szczytowym okresie. Identyfikacja to już problem, a substancja pojawia się pod różnymi nazwami, w mieszankach o nieznanych cechach farmakobiologicznych. Stąd do dziś, gdy mówimy o leczeniu, to jest ono przede wszystkim objawowe.
- Opakowanie to już jest coś. Stale gromadzimy informacje, można się odwołać do wcześniejszych doświadczeń, przeprowadzić analizę, która jednak pozwoli na optymalizację leczenia w tym konkretnym przypadku.
Nowe substancje psychoaktywne wymusiły na nas nowe podejście do profilaktyki. Nie wystarczy mówić: "nie bierzcie". Oczywiście: prosimy, apelujemy, ostrzegamy, ale także radzimy, co robić, jeśli już kontakt z substancjami psychoaktywnymi się przydarzy. Przede wszystkim - nie wolno robić tego w samotności. Druga osoba to nadzieja, że ktoś wezwie pogotowie, udzieli pierwszej pomocy. Pojawiały się głosy, że mówiąc takie rzeczy, zachęcamy do brania. To nieprawda. Pomagamy zmniejszyć ryzyko najpoważniejszych konsekwencji eksperymentowania. Programy redukcji szkód to także profilaktyka.
- Z badań wynika, że młodzi ludzie mają świadomość istnienia siatki asekuracyjnej, która sprawia, że spadając, nie rozbiją się o ziemię. Mówią: "nie spadniemy na dno". Budowaliśmy ją przez lata: tworzą ją rodzice, przyjaciel, ksiądz, policjant, szkoła, system leczenia. Zarzut - zachęcaliśmy do brania. Nie, ona musi być, bo błędy to element dojrzewania. Siatka dobrze działa, gdy jest w niej też element odpowiedzialności młodego człowieka.
Zarazem: nie możemy odmówić pomocy na żadnym etapie, tak jak nie odmawiamy jej chorym na cukrzycę, bo się źle odżywiali i nie uprawiali sportu. Nie idźmy w tym kierunku, bo za chwilę przestaniemy leczyć samobójców. Przecież nie chcą żyć!
Jeśli ktoś porównuje dostępną dziś na rynku marihuanę z tą, po którą sięgano w latach 70. ubiegłego wieku, to porównuje kapiszonówkę z haubicą. Stężenie THC (tetrahydrokannabinolu) w jointach hipisów wynosiło 0,8 do 1,2 proc. Dziś niejednokrotnie przekracza 15. Jeszcze groźniejsze i coraz bardziej niebezpieczne są syntetyki z THC. Można nimi spryskać cokolwiek, choćby zwykłą trawę pod oknem, i uzyskać piorunujący efekt.
Gdy ktoś twierdzi, że palenie marihuany jest równie szkodliwe, jak stosowanie heroiny, kłamie. Tak samo jak ten, kto zapewnia, że jest ona bezpieczna. Parę rzeczy wiemy na pewno. Marihuana jest szczególnie niebezpieczna dla osób młodych. Uszkadza pamięć, wpływa negatywnie na iloraz inteligencji, sprzyja anhedonii (utrata zdolności odczuwania przyjemności) i ujawnieniu się chorób psychicznych, w tym schizofrenii.
- Skoro palenie marihuany jest takie fajne, to skąd tyle osób zgłaszających się na terapię? Utrata kontroli, decyzyjności, problemy w szkole i pracy - to częste konsekwencje. Młodzież o tym wie. Rodzice nie wiedzą. Dają się zawstydzić. Wyolbrzymiają ewentualne konsekwencje, są niewiarygodni, bo próbują straszyć. Nie odróżniają używania od uzależnienia. Trudno liczyć, że będą traktowani poważnie. Pierwszy krok do wzajemnego zrozumienia to wiedza.
Realizowaliśmy taki program: "Nie pozwól, by trawa cię przerosła". Poparły nas "Wolne konopie". Paradoksalnie, nasz interes w tej kwestii jest zbieżny i takie sojusze są możliwe w walce o człowieka.
- Z tym akurat jest naprawdę dobrze. W lecznictwie też zaszły ogromne zmiany. Mamy w Polsce około 80 ośrodków lecznictwa zamkniętego, czyli podobnie, jak przed laty. Z tym że wtedy nie było niczego innego, na miejsce czekało się miesiącami. W tych samych miejscach leczyli się głęboko uzależnieni i jedynie eksperymentujący, nawet po jednorazowym kontakcie z substancją psychoaktywną. Dopiero tam wpadali w nałóg, bo to były swoiste uniwersytety, analogicznie jak poprawczaki dla młodocianych przestępców.
Dziś w Polsce działa też ponad 200 ośrodków otwartych - poradni, punktów konsultacyjnych, przychodni. Nie ma kolejek. Maksymalny czas oczekiwania na poradę do dwóch tygodni. 1600 terapeutów uzależnień o stale podnoszonych kwalifikacjach. Wystarczy tylko zauważyć problem i zaciągnąć dzieciaka do terapeuty. Jego rolą jest już tak poprowadzić spotkanie, by młody człowiek chciał do niej wrócić.
- Często nie chcą zobaczyć - ze strachu czy rozczarowania. Znam przypadki, że oszukują się sześć, osiem lat. Uspokajają się, bo patrzą dziecku w oczy, a źrenice wyglądają normalnie. Tymczasem ta "wiedza" o źrenicach to kolejna pozostałość z czasów kompotowych. Nowoczesne narkotyki nie muszą wpływać na ich zwężenie czy rozszerzenie. Ważniejsze objawy kliniczne to choćby suchość w ustach czy nadpotliwość. Rzecz w tym, że tak może wyglądać też zwykłe przeziębienie. Dziecku trzeba się po prostu przyglądać, rejestrować zmiany. Jeśli nagle się izoluje, odsuwa od przyjaciół lub pojawiają się całkiem nowi, jest pobudzone lub apatyczne, chudnie, tyje, ma zaburzenia snu - coś złego może się dziać i trzeba się temu przyglądać. W tym rodziców nikt nie wyręczy.
***
Przypisy: