Udało się dosłownie w ostatnim momencie. Gruchot, którym wolontariusze jeździli od kilku lat do pacjentów, nie przeszedł badań technicznych i na ulice już nie wyjedzie. Dzięki wsparciu 3847 osób bezdomni mieszkańcy Warszawy mają jednak nową Karetę. Jest dostosowana do szczególnych potrzeb ratowników i podopiecznych Ambulansu z Serca. To trochę szpital na kółkach, który nie zawiedzie na wertepach, podczas mrozów i upałów. Pozwoli na miejscu opatrzyć rany, dowieźć wodę i ciepłe koce, bezpiecznie przetransportować chorego do łaźni, noclegowni, na ostry dyżur. W zależności od potrzeb.
Rafał Muszczynko, kierowca i ratownik Karety, twierdzi, że czytelnicy Gazeta.pl są wyjątkowi. Publikacje na temat Ambulansu z Serca ukazywały się w wielu mediach i zapewne każda przełożyła się na wsparcie zbiórki, ale to artykuły u nas sprawiały, że jej licznik szybował. Bywało, że nawet o kilkadziesiąt tysięcy. Ostatecznie udało się kupić nowy wóz za ponad 400 tysięcy złotych.
Chociaż idea pomocy osobom w kryzysie bezdomności okazała się bliska wielu ludziom, pod naszymi tekstami nie brakowało komentarzy negatywnych. Wśród nich dominowały dwa poglądy. Jeden, że specjalny pojazd nie jest w ogóle potrzebny, bo "wszystkim ludziom należy się pomoc i nie powinno się ich segregować, wysyłając specjalną karetkę". Drugi, częstszy: "ja pracuję i nie mogę się do lekarza dostać, a pijaki i lenie będą teraz obsługiwani bez kolejki". Cóż, nieprawda. Nie o to w tym wszystkim chodzi. Wybraliśmy się na patrol z wolontariuszami, by pokazać, dlaczego potrzebna jest taka karetka. Zobaczcie i sami oceńcie, jaki to ma sens:
Już jedna z pierwszych interwencji pokazała, że w Polsce praca nie chroni przed bezdomnością. Pani Magda* mieszka w starej przyczepie kempingowej na Mokotowie. Niedaleko chaszczy, w których ukryty jest jej "dom", wyrastają piękne wieżowce, Warszawa zachwyca. Biedy nie widać. Pani Magda ma pracę, jest ubezpieczona, ale za minimalną w stolicy mieszkania nie wynajmie.
- Nieraz słyszę, że osoby żyjące na ulicy są same sobie winne, a ten, kto wygłasza te opinie uważa, że jemu bezdomność nie grozi. Tymczasem sporo osób jest trzy raty kredytu od bezdomności. Wystarczy utrata pracy, brak nowej, komornik i pozamiatane - mówi Rafał Muszczynko z Ambulansu z Serca. Sam pracuje jako informatyk, więc raczej bezrobocie mu nie grozi, ale od oceniania innych jest bardzo daleki. Oczywiście, po trzech miesiącach bez pracy niewiele osób ląduje na dnie (chociaż zdarza się jeszcze szybciej, choćby po rozpadzie nieformalnego związku), ale czasem wystarczy, by ruszyła spirala długów i problemów, z których już niełatwo się wygrzebać.
Kobieta obiecała ratownikom z Karety, że wybierze się do lekarza pierwszego kontaktu. Medycy nie znaleźli u niej poważnego problemu, który wymagałby natychmiastowej interwencji. Stwierdzili jednak, że dręczące kobietę choroby przewlekłe bez leczenia są jak tykająca bomba. Zwłaszcza gdy żyje się na ulicy, nie przyjmuje leków, nie odżywia się prawidłowo, nie wysypia i marznie.
Kiedy jechaliśmy do pani Magdy, myśleliśmy, że czeka na nas mężczyzna. Miał "kaszleć, mieć rany i gorączkę". Takie szczątkowe informacje przekazali streetworkerzy, którzy współpracują z Ambulansem. Okazało się, że pomocy potrzebuje kobieta. Szczęśliwie z niegroźną infekcją, wymagającą podania antybiotyku i może kilku dni odpoczynku. Trzeba było jednak to sprawdzić. Gorączka i rany mogą oznaczać choćby sepsę i bezpośrednie zagrożenie życia. Ratownicy przyznają, że czasem pacjent wydaje się być w niezłym stanie i już w karetce pogarsza się tak, że trzeba go wieźć na bombach. Bywa jednak, że wystarcza świeży opatrunek, szklanka wody, nocleg w ciepłym łóżku, by odmienić czyjś los. W pracy na ulicy z osobami chorymi nie ma niczego przewidywalnego. To na pewno nie jest robota dla każdego, nie tylko dlatego, że za darmo. Stres i niepewność towarzyszy medykom cały czas.
Kiedy okazało się, że przyczepa jest pusta, ratownicy zadzwonili na numer kontaktowy (szczęśliwie tym razem akurat był) i umówili się z pacjentką niedaleko przyczepy. Już nie w zaroślach, a na pięknej, odnowionej ulicy, pod popularnym hotelem. Nie czekała w "domu", bo poszła kupić coś do jedzenia i lek przeciwgorączkowy. Nie miała kogo poprosić.
- Wyobrażasz sobie, że systemowa karetka szuka chorego, który gdzieś wyszedł? Rzeczywiście, nasi podopieczni są uprzywilejowani, ale nie ma im czego zazdrościć - śmieje się Rafał Muszczynko i dodaje, że Ambulans z Serca to coś więcej niż bezpośrednie ratowanie życia. Ostatecznym celem jest zabieranie ludzi z ulicy.
W Ambulansie pracuje kilkunastu wolontariuszy. Patrole Karety standardowo wyjeżdżają na ulice Warszawy trzy razy w tygodniu, ok. godziny 15, niejednokrotnie kończąc dyżur grubo po północy, bo jeżdżą "do ostatniego pacjenta". Tych jest od kilku do kilkunastu dziennie. Zasłabnięcia, zawały, odwodnienia, odmrożenia, zakażenia ran, skutki pobicia - różnie.
W niedziele jest jeszcze patrol stacjonarny na "Patelni" (podziemny placyk przed stacją metra Warszawa Centrum). Miejscówka i termin znane wielu osobom bezdomnym. Na dyżur zgłaszają się głównie osoby w lepszym stanie i takie, które nie mają możliwości zadzwonić na numer interwencyjny.
W razie potrzeby Kareta jeździ nawet 7 dni w tygodniu. Tak było zaraz po wybuchu wojny w Ukrainie, gdy wolontariusze regularnie udzielali pomocy medycznej na Dworcu Zachodnim, a potem Wschodnim. Bywa tak i teraz, gdy trzeba wesprzeć inne organizacje pracujące na ulicy, realizować projekty specjalne. Ekipa z Karety nigdy nie ma dość pracy i pomysłów. Ostatnio edukowali w zakresie potrzeby wykonywania profilaktycznej kolonoskopii, teraz ruszają z programem, który ma ułatwić dostęp do szczepień ochronnych.
Każdy może wezwać pomoc do osoby bezdomnej, która potrzebuje pomocy medycznej, dzwoniąc na numer alarmowy Ambulansu z Serca: 663 600 856. Zgłoszenia przychodzą głównie od wolontariuszy z innych organizacji, ale też od Straży Miejskiej, a nawet regularnego Pogotowia Ratunkowego. W systemie jest bowiem dziura, która sprawia, że systemowa karetka często nie może udzielić właściwej pomocy.
Osobie nieubezpieczonej, a większość osób na ulicy nie ma ubezpieczenia, nie przysługuje pomoc ambulatoryjna. Nie wezwą pogotowia do skaleczenia czy infekcji, bo nie temu służy pomoc doraźna. Zrozumiałe? Logiczne? Na pewno nie dla kogoś, kto umie liczyć publiczne pieniądze. Profilaktyka i wczesne leczenie jest zdecydowanie tańsze. Stan chorego na ulicy szybko się pogarsza. Niejednokrotnie zaraża kolejne osoby w swoim otoczeniu. Do szpitala trafia najczęściej w ciężkim stanie. Na wiele tygodni zajmuje łóżko, wymaga kosztownych procedur. Do tego wszystkiego już ma prawo. Ambulans z Serca wypełnia lukę i zajmuje się tymi, którzy są zbyt chorzy, by zostać na ulicy, ale za zdrowi na szpital. Niekoniecznie są przyjmowani z otwartymi ramionami przez tych, których chcą ratować.
Mateusz Spoczyński, ratownik i psycholog, który w Karecie jeździ od prawie dwóch lat, przyznaje, że jedną z najbardziej frustrujących rzeczy podczas patroli są sytuacje, gdy pacjent bardzo potrzebuje pomocy, a jednak nie chce jej przyjąć.
- Czasem ludzi wystraszą nasze pomarańczowe ubrania. Kiedy indziej się wstydzą lub nie rozumieją powagi sytuacji. Tłumaczymy, prosimy, ale musimy uszanować decyzję pacjenta - podkreśla ratownik. O Mateuszu koledzy żartują, że ma bardzo urozmaicone życie - najpierw jeździ zawodowo w karetce systemowej, a po pracy, dla odmiany, wskakuje do ich karetki. Po co? Czuje potrzebę wspierania osób potrzebujących i dla takiej ekipy, jak w Ambulansie z Serca. Zresztą, Mateusz pracuje też stacjonarnie jako psycholog w szkole podstawowej, więc jest przestrzeń na różne doświadczenia.
Sytuacje, że ratownicy przyjeżdżają w miejsce, gdzie miał czekać na nich pacjent, a go nie znajdują, zdarzają się bardzo często. Osoby w kryzysie bezdomności mają niezwykłą zdolność ukrywania się w miejskiej dżungli. Niejednokrotnie idąc główną ulicą nawet nie wiesz, że właśnie minąłeś czyjś prowizoryczny dom.
Potencjalnych pacjentów może przegonić deszcz, ochroniarze, "porządni" obywatele, nim karetka nadjedzie. Ratownicy łatwo się nie poddają. Pani Jadwigi szukaliśmy kilkanaście minut w okolicach Pałacu Kultury. Ktoś przysłał zdjęcie wejścia od strony Sali Kongresowej, twierdząc, że znajduje się tam osoba bardzo potrzebująca pomocy. Niemal dwie godziny później okazało się, że chodziło o Dworzec Śródmieście. Blisko, rzut beretem dosłownie, a wszystko zmienia.
Już przed wejściem na dworzec czekało na nas kilku przyjaciół pani Jadwigi. Byli bardzo zaniepokojeni jej stanem. Kobieta od trzech dni siedziała w jednym miejscu. Stan nóg nie pozwalał jej na przemieszczanie się, a kontakt werbalny był bardzo utrudniony. Najbardziej martwił się pochodzący z Ukrainy Oleg, któremu ostatecznie udało się wezwać pomoc za pośrednictwem streetworkerów. W przyszłości będzie już dzwonił bezpośrednio na nr Ambulansu z Serca, bo teraz dostał go od Rafała Muszczynko. Ratownik przekazał mu też bezpośredni numer do siebie, kiedy okazało się, że panią Jadwigę trzeba zabrać z ulicy.
Trudno powiedzieć, jak skończyłaby się historia pani Jadwigi, gdyby karetka tego dnia nie dojechała. Kobieta nie była bardzo chora - raczej przemęczona, odwodniona, głodna. Rany na stopach nie pozwalały jej na przemieszczanie. Reszta to głównie konsekwencje tego problemu.
Aleksandrze Kargul, studentce VI roku medycyny, udało się przekonać pacjentkę, by zgodziła się przyjąć pomoc Ambulansu. Kobieta została zabrana do miejskiej łaźni. Dopiero solidna kąpiel pozwoliła w pełni ocenić stan jej skóry (nie było tak źle) i potem odpowiednio zabezpieczyć zranienia.
Na początku patrolu przyszła lekarka deklarowała, że to nie tylko podopieczni zyskują na jej pracy w Ambulansie. Twierdziła, że w karetce zdobywa niezbędne doświadczenie z chorymi, uczy się z nimi rozmawiać. Faktycznie, jej rozmowa z pacjentką o potrzebie "pozbycia się żyjątek na głowie" sprawiła, że można wręcz zazdrościć pani Jadwidze kontaktu z tak empatycznymi medykami. Wszawica na ulicy, podobnie jak w szkołach czy przedszkolach, czasem się zdarza i Aleksandra świetnie to rozumie.
W Karecie zrobiło się dla nas za ciasno. Pani Jadwiga zajęła miejsce dla pacjentów, a do ekipy dołączył jeszcze jeden ratownik, Marek Matczak. Jak nam potem relacjonował jeden z medyków, jego pomoc okazała się nieoceniona przy zabiegach pielęgnacyjnych niechodzącej pacjentki.
Ponieważ samochód nie jest z gumy i zarejestrowany na 5 osób, dla dziennikarzy patrol się zakończył. Kareta pojechała dalej z zespołem przygotowanym na wszystko. Ponoć im późniejsza pora, tym ciekawiej, bo nocą budzą się demony i na ulicach robi się szczególnie niebezpiecznie dla tych, co nie mają dachu nad głową.
Ratownikom zajęło sporo czasu znalezienie noclegowni dla pani Jadwigi, ale w końcu się udało. Tam dostała nowe ubrania, jedzenie, bezpieczne łóżko. Czas pokaże, co dalej. Bywa bowiem, że udaje się zrealizować cel nadrzędny Ambulansu: sprawić, żeby mniej ludzi umierało na ulicy i żeby udawało się ich trwale z niej zabierać. Zdobycie zaufania przy okazji udzielania pomocy medycznej to pierwszy krok. Uświadomienie, że bezdomność nie odziera z człowieczeństwa. Potem czasem udaje się znaleźć jakiś kąt, pracę, ofiarować nowe życie. Wolontariusze z Ambulansu z Serca mają niezwykły dar zjednywania sobie ludzi. Dziś mają już przyjaciół wśród innych wolontariuszy, urzędników, w instytucjach publicznych, w Staży Miejskiej czy w Caritasie. System pomocy działa coraz sprawniej. To budujące, jeśli możesz wierzyć, że nawet na dnie udaje się spotkać kogoś, kto wyciągnie do ciebie rękę.
* Niektóre dane osobowe i wrażliwe osób w kryzysie bezdomności zostały zmienione.