Klub Nieudacznic rządzi! Nieformalna grupa kobiet przeciw przemocy

Nie są grupą formalną. Nie uważają, że robią coś niezwykłego, a jednak wielokrotnie odmieniły czyjeś życie. Jednego dnia pomagały, a drugiego same potrzebowały pomocy. Wspierają się od lat, chociaż niektóre nie znają się nawet osobiście. Może "Klub Nieudacznic" nie ma uniwersalnej recepty na lepsze życie, ale niewątpliwie pokazuje, że bezkarna przemoc zaczyna się tam, gdzie jest przyzwolenie i obojętność.

Lekarka, prawniczka, urzędniczka państwowa, dziennikarka, ekonomistka, biznessa, gospodyni domowa, recepcjonistka w firmie medycznej, sprzedawczyni, specjalistka od wizerunku, sekretarka w szkole... Z tą grupą kobiet nie ma żartów. Jeśli spróbujesz skrzywdzić którąś z nich lub inną osobę, a one się o tym dowiedzą, biada ci. "Klubem Nieudacznic" nazwał je w złości pewien pan mąż (dziś już były). Twierdził, że nieudacznice chcą rozbić mu małżeństwo, bo "im samym z chłopami nie wyszło". Nieprawda. W nieformalnej grupie wsparcia są rzeczywiście rozwódki i singielki. Nie brakuje jednak też szczęśliwych mężatek i kobiet spełnionych w związkach partnerskich. Co więcej - są i męskie akcenty. Właściwie stowarzyszenie do życia powołał mężczyzna.

"Tylko szturchanie"

By odpowiednio chronić kobiety, potrzebne są odpowiednie przepisy i ich egzekwowanie. Musi też być społeczny sprzeciw wobec przemocy. Nie mniej ważna jest sama świadomość, czym przemoc jest i niezgoda na nią. Według Beaty* najważniejsze jest jednak coś innego - gdy zło już się dzieje, musi znaleźć się ktoś, kto zareaguje i dowiedzie, że od oprawcy można się bezkarnie uwolnić. Wiele kobiet uważa, że zerwanie z przemocą to przepis na kolejną przemoc, tylko inną: ekonomiczną, społeczną, zawodową. To niestety często prawda, jeśli otoczenie na to pozwoli.

Monika jest sąsiadką Beaty. Niekoniecznie taką, z którą człowiek się łatwo zaprzyjaźnia. Monika niemal zawsze mówiła tylko o mężu Piotrusiu: jaki jest wspaniały, jaką ma ważną pracę, jak świetnie biega i wciąż poprawia wyniki, jakie ma fascynujące przygody podczas delegacji. Nigdy nic o sobie. "Bo niby o czym tu mówić?". Monika, kiedyś wzięta lingwistka, pracownica ambasady, została żoną przy mężu i w tym się realizowała. I jeszcze w opiece nad synkiem Grzesiem. "Piotruś mówi, że miejsce dobrej mamy jest w domu i ja się z tym zgadzam" - powtarzała Monika przy każdej okazji. Nic dodać, nic ująć. O czym z nią gadać?

Pewnego dnia Beata spotkała Monikę w korytarzu. Trudno to zresztą nazwać "spotkaniem". Kobieta siedziała pod swoimi drzwiami. Jej garderobę stanowił szlafrok i jeden kapeć. Wydawała się zdezorientowana, a jednak zaczepiona przez Beatę, uśmiechnęła się promiennie. Nie była pijana czy odurzona. Co robiła na klatce schodowej?

- To moja wina, Beatko. Odezwałam się brzydko do Grzesia, więc Piotruś wystawił mnie za drzwi, żebym się uspokoiła. Miał rację! Już dobrze - przekonywała zszokowaną Beatę. Zapytana wprost, czy jest bita, oburzona Monika zaprotestowała:

Co ty sobie wyobrażasz? My nie jesteśmy jakąś patologią. Piotruś nigdy by mnie nie uderzył. To było tylko szturchanie!

Beata tak łatwo się nie poddała. Kilka razy proponowała Monice pomoc, pytała, co może dla niej zrobić. Za każdym razem słyszała, że Piotruś ostrzegał Monikę, by na sąsiadki uważała. Miały chcieć jej zaszkodzić. Z zazdrości. I w końcu Beata odpuściła.

Rozwód przez parówki i kartę z delfinkiem

Beata wie doskonale, czym jest przemoc. Kiedyś jej się wydawało, że wiedziała to od zawsze i jej ona nie dotyczy. Regularne "zaczepki" męża tłumaczyła jego stresującym stylem życia, swoją niezaradnością i niezgrabnością. Bo faktycznie: a to coś stłukła, a to się przy znajomych głupio odezwała, a to koszulkę źle doprała. Mąż mówił, że w nią wierzy i ją wspiera, tylko musi się Beata sama trochę ogarnąć. Niby miała sporo na głowie, zarabiała więcej od niego, ale jednak "z jej możliwościami powinna więcej". Radził, by zapanowała nad chaosem "w głowie i życiu", a i on będzie wtedy dla niej milszy.

Przebudzenie przyszło nagle. Dzięki parówkom.

Była chyba już 7.30. Beata bardzo spieszyła się do pracy, a musiała jeszcze odstawić do szkoły starszą córkę i młodszą do przedszkola. Dziewczynki były tego dnia wyjątkowo marudne. Młodsza grymasiła przy ubieraniu, starsza nie mogła znaleźć piórnika, bez którego odmawiała pójścia do szkoły. Afera wybuchła przy czesaniu, bo Basia nie chciała kucyków. Beata miała serdecznie dość.

Niespodziewanie rozległ się krzyk męża:

Do cholery, coś ty z tymi parówkami zrobiła?

Faktycznie, w ferworze porannej walki Beata zapomniała o parówkach, ale nie wyjaśniła tego mężowi. Dostała ataku śmiechu i nie mogła się uspokoić. Poczuła, że jest wolna. Nikt nie może schrzanić parówek, nawet ona. Zrozumiała, że jest ofiarą przemocy.

Nagle zobaczyła wszystko: nieobecność męża tego ranka i generalnie w jej życiu. Brak pomocy w domu, przy dzieciach. Żerowanie na niej. Potrafił wydać ostatnie pieniądze na rolki dla siebie "z promocji, superokazja!", wiedząc, że dziecko jest chore i nie będzie za co wykupić recepty. Dużo się tego nazbierało. Za dużo.

- Zwariowałaś, nikt nie rozwodzi się przez parówki - usłyszała od matki, bratowej i siostry. W zasadzie to nikt nie był po jej stronie. Nigdy do bliskich złego słowa na męża nie powiedziała. Teraz uznano ją za wariatkę, skoro chce porzucić ten ideał mężczyzny. Nawet wtedy, gdy odkryła, że nie ma pełnego dostępu do ich wspólnego konta, na które wpływa jej pensja i że generalnie są z mężem zadłużeni na duże pieniądze.

Niby wspólnie zdecydowali, że to on zajmuje się finansami, ale była pewna, że konto mają wspólne. Tymczasem było męża, a ona miała do niego tylko kartę "z delfinkiem". Takie kiedyś w "ich" banku wydawano czasem "osobom nieletnim lub częściowo ubezwłasnowolnionym", jak jej wyjaśniła miła pani w okienku. Niechętnie, bo Beacie tak naprawdę nawet informacja się nie należała. Ustalony przez męża limit dla niej był na tyle duży, że nie miała wcześniej okazji zorientować się, że w ogóle jest. Wypłacała z bankomatu niewiele. Mąż "ogarniał rachunki". Gdyby nie ich konflikt i to, że nie chciała go prosić, żeby zapłacił za przedszkole, pewnie jeszcze jakiś czas tkwiłaby w nieświadomości. Tymczasem bankomat odmówił wypłaty potrzebnej, nietypowo dużej, sumy i tak wylądowała w okienku miłej pani.

Po wielu awanturach w końcu ustaliła z mężem, jak wyglądają finanse rodziny. To była ruina. Gdzieś wyparowały pieniądze Beaty z odprawy w pracy (zmieniła ją na lepiej płatną). Przepadły środki ze sprzedaży małego mieszkania (dobrze się im wiodło, więc kupili większe, na kredyt, który miał być pokryty po sprzedaży, ale pieniądze poszły na nieznane Beacie konto). Mąż na Beatę jeszcze nakrzyczał, że żyła ponad stan, a teraz się dziwi, że nie ma kasy.

- Kredyt, małe dzieci, a ty się będziesz rozwodzić? Nie poradzisz sobie. Będziesz tego żałować. Musisz się go teraz trzymać, bo zginiesz - to w największym skrócie reakcja rodziny.

Beata nie posłuchała. Było ciężko, ale jednak lżej niż "we dwoje". Nigdy tego nie pożałowała. Trochę wody upłynęło, nim stanęła na nogi, ale się udało. I wtedy postanowiła, że będzie wspierać kobiety w trudnej sytuacji. Od lat prowadzi otwarty dom, do którego można przyjść i dostać pomoc. Mąż gości nie lubił, ale teraz tu rządzi Beata.

Wkracza Robert

Początkowo ta pomoc była mocno deklaratywna. Niby Beata chciała pomóc Monice, ale przecież nie da się nikomu pomóc na siłę.

Wtrącił się Robert, mąż innej sąsiadki Beaty, Gosi. Po rozmowie z mężem Moniki zorientował się, że tam źle się dzieje. Piotruś skarżył mu się, że jego "stuknięta żona wymyśla dziecku choroby i chce wysłać Grzesia na integrację sensoryczną". W opowieści Piotrusia było tyle jadu i nienawiści, że Robert się wystraszył.

- Musicie z Moniką pogadać, tak po kobiecemu. Wiem, że za nią nie przepadacie, ale co to zmienia? Takie z was feministki, a jak przyjdzie co do czego, to macie kobiety w nosie, jak wszyscy.

Podziałało. Beata jeszcze raz zaczepiła Monikę i zaprosiła na kawę. Ta odmówiła ("Piotruś nie lubi, żeby tak po ludziach chodzić bez sensu"), ale zapytała, czy może u Beaty wyprać poduszkę, bo ta do bębna jej własnej pralki się nie mieści.

I podczas tego prania u Beaty Monika pękła. To była smutna opowieść o zamykaniu się z dzieckiem w łazience, żeby nie wchodzić w drogę Piotrusiowi, kiedy jest zły. O drzwiach, w których jest dziura od jego pięści ("ale słabe były te drzwi, no i nas jednak nie uderzył"). O fotografowaniu brudnych noży w zlewie ("żeby wszyscy zobaczyli, jaka ze mnie gospodyni"). I wydzielanych pieniądzach ("naprawdę staram się nie szastać pieniędzmi, ale 100 zł na zakupy dla rodziny to naprawdę nie jest tak dużo").

Monika ani myślała o rozstaniu czy choćby niebieskiej karcie. Beata nie naciskała. Była. Słuchała. Czekała. Monika wpadała częściej. Aż przyszedł dzień, że to Piotruś rzucił Monikę, bo "uczucie się wypaliło". Poza tym podobno już miał dość jej fochów i wiecznego niezadowolenia. Brudne noże miały posłużyć za dowód w sądzie. Jeden z wielu dowodów. Piotruś ani myślał rozstawać się w zgodzie. Chciał orzeczenia o winie Moniki. I pewnie by je dostał, bo Monika czuła się winna ("nie sprawdzam się jako kobieta i żona") i obwiniały ją najbliższe jej kobiety: matka i siostra.

Ten scenariusz z brakiem wsparcia od bliskich kobiet pojawia się zdumiewająco często w przemocowych historiach.

Beata ani myślała uwierzyć w "odkochanie się" Piotrusia. Namówiła Monikę na założenie podsłuchu w samochodzie. Nagrały się ciekawe rzeczy. Od dowodów na prowadzenie podwójnego życia i ukrytych pieniędzy z niejasnego źródła, poprzez namawianie świadków do składania fałszywych zeznań przeciw Monice (miała być agresywną socjopatką), po żarciki z "głupiej sędzi, co łyka wszystko jak gęś". I był wyrok z orzekaniem o winie, ale nie Moniki.

Była też sprawa przeciw Monice o nielegalne nagrywanie Piotrusia. Warunkowo zawieszona po odwołaniu, które pomogła napisać zaprzyjaźniona prawniczka Edyta. Od razu mówiła, żeby się Monika nie bała, a nagrania się opłacą. Monika potrzebowała prawie roku i terapii, by przestać się bać nawet własnego cienia, bo jakoś tak wierzyła, że mąż wróci i się zemści. Tymczasem doświadczenie uczy, że takie typy wcale się nie mszczą, gdy przekonają się, że ofiara nie jest bezbronna.

Piotruś zgłosił na policję także Beatę za "pomocnictwo". Stróże prawa uznali jednak, że powiedzenie komuś: "nagraj typa", to jeszcze nie jest przestępstwo.

Fałszerka podpisów

Edyta, prawniczka, w swoim czasie miała sporo roboty na rzecz Stowarzyszenia Nieudacznic. Możliwe, że kiedy deklarowała, że "w razie czego pomoże", nie zdawała sobie sprawy, w jak różne kłopoty będą się pakować znajome Beaty. I nieznajome, bo coraz częściej zgłaszały się kobiety, którym ktoś gdzieś powiedział, żeby do Beaty dzwonić w razie problemów.

Iza, urzędniczka państwowa, o mały włos nie straciła pracy przez wyrok za fałszerstwo. Podpisała się za byłego męża pod dokumentami do gimnazjum syna. Prosiła, oczywiście, żeby on to zrobił, bo szkoła domagała się podpisu obojga rodziców (ten przepis zniesiono całkiem niedawno). Gość był jednak nieuchwytny, ostateczny termin składania papierów nieubłaganie się kończył. "Życzliwa" sekretarka w szkole doradziła Izie, żeby się za tatusia podpisała, gdy "nie patrzyła", bo "wszyscy tak robią". No ale były mąż odkrył to przypadkiem po roku i zgłosił sprawę policji. Iza dostała symboliczną karę, ale jako skazana prawomocnym wyrokiem, byłaby zawodowo skończona.

Edyta przypomina przy każdej okazji, żeby pod żadnym pozorem nie popełniać błędu Izy. Nie tylko wtedy, gdy ma to być podpis "byłego". Wiele kobiet nie rozumie, jakie to jest niebezpieczne podpisać się za kogoś, nawet na jego prośbę. Nie tylko po rozwodzie, rozstaniu, gdy się nie układa. Kiedykolwiek to zrobisz, w przyszłości możesz mieć kłopoty, stać się przestępczynią. Gdy pewnego dnia ktoś to odkryje, choćby przypadkowo, a osoba, za którą się podpisałaś, nie potwierdzi autentyczności swojego podpisu, masz duży problem. Niezależnie od wagi podpisanego dokumentu. 

Edyta odwołała się w imieniu Izy od wyroku i udało się wybrnąć z sytuacji. Jak dotąd niemal wszystkie sprawy "nieudacznic" zakończyły się sukcesem. Choćby:

  • walka o mieszkanie, które nagle okazało się darowizną od rodziców tylko dla męża, chociaż żona znacząco się do niego dołożyła i spłacała długi oblubieńca,
  • sprawy alimentacyjne, podczas których panowie twierdzili, że w zasadzie to wcale ich nie stać na płacenie,
  • sprawa o podział "majątku", którego tak naprawdę nie było (był kredyt na mieszkanie), ale pan i tak domagał się natychmiastowej spłaty tego, co już "w lokal włożył", w tym kawowej zastawy, zresztą prezentu dla byłej żony.

Większość z tych spraw była łatwa do wygrania, oczywista. A jednak ciągnęły się latami, a kobiety nie umiały się samodzielnie bronić. Paraliżował je strach.

Edyta wstępnych porad prawnych nieudacznicom udziela bezpłatnie. Czasem przygotowuje jakieś kwity lub daje instrukcje, co powinny zawierać. Za formalne prowadzenie sprawy już pobiera wynagrodzenie, ale "adekwatne do możliwości klientki", niejednokrotnie po dłuższym czasie, w ratach itd.

Sama z pomocy "stowarzyszenia" praktycznie nie korzysta. Raz chyba potrzebowała jakiejś porady lekarskiej, ale twierdzi, że nigdy nie wiemy, co nas może spotkać w przyszłości i dobrze jest trzymać się razem, w dobrym, ciekawym towarzystwie.

Nieuprawniona do świetlicy

Nazwa: "Klub Nieudacznic" nijak się ma do wyników tej grupy. Szybko znajdują dla siebie pracę, dobrą opiekunkę, dowolnego specjalistę. Czasem, by komuś pomóc, wystarczy po prostu być, kiedy indziej wypełnić urzędowe kwity, ogarnąć formalności przy założeniu firmy i podatkach lub popilnować dzieciaka, wyskoczyć do apteki. Część grupy wyjeżdżała razem na wakacje, bo taniej, a płaciły adekwatnie do dochodów (stawki wyliczała ekonomistka). Tu nikt nikogo nie wykorzystuje. Każda osoba, która korzysta z pomocy, wie, że "opłata" to wspieranie innych potrzebujących. Tylko tyle.

Kobiety dzielą się swoimi doświadczeniami, uczą na błędach. Kasia poznała historię Izy i dlatego nie podpisała się za byłego męża, gdy szkoła żądała, by oboje rodzice wypełnili wniosek o świetlicę. Trudno powiedzieć, jakie to ma znaczenie, czy i gdzie pracuje rodzic, który z dzieckiem nie mieszka i na co dzień się nim nie opiekuje, a jednak takich dokumentów oczekiwano w wielu placówkach.

Kasia była załamana, użerając się w szkole ze dwa miesiące. Urywała się z pracy. Wciskała dziecko niechętnej babci, liczyła się już z bezrobociem. Wreszcie powiedziała o wszystkim Beacie. Wcześniej nie chciała głowy zawracać, taki charakter. Nie trzeba było nawet angażować prawniczki. Odpowiednie pismo do dyrekcji szkoły z zapowiedzią interwencji w paru instytucjach wystarczyło. Papier dużo znosi i nieraz pomaga, ale trzeba o tym wiedzieć.

Ofiara komornika

Bez prawniczki Edyty udało się też pomóc Karolinie. Tym razem wkroczyła dziennikarka Dorota. Karolina miała problem z komornikiem, który zajął jej konto i zablokował wszystkie pieniądze. Za co? "Za alimenty". Karolina była samotną matką. Przez 14 lat. Mąż wyszedł po zapałki, gdy była w ciąży, pojawił się znowu, gdy syn kończył podstawówkę. Przekonał chłopaka, że to wina Karoliny. Szybko zdobył serce dziecka, które chciało być kochane, było w trudnym wieku i nie akceptowało młodszej siostry (związek z jej tatą Karolinie także nie wypalił). Sąd uznał, że 14-latek może o sobie już decydować, nie ma sensu zatrzymywać go na siłę, a tatuś przez te lata dojrzał i stworzył pełną rodzinę (ożenił się, ale nie doczekał kolejnych dzieci). Przyznał opiekę ojcu, na matkę nałożył alimenty. Karolina płaciła je w terminie (chociaż nie było łatwo), ale zapomniała, że syn wyprowadził się przed końcem miesiąca, więc za te kilka dni alimenty trzeba zwrócić. Były partner nie zapomniał. Wyliczył swoje straty na 115 zł i po "należne pieniądze" udał się do komornika. Na pewno nie z biedy - jest byłym policjantem, z dobrą emeryturą, jeszcze dorabia. Komornik natychmiast rzucił się na konto "zbrodniarki".

Dziennikarka ze stowarzyszenia nie umie ocenić, co zrobiło na niej większe wrażenie: afera o 115 zł czy słowa komornika:

Wie pani, ja to alimenciarzy nie lubię generalnie. Ale żeby kobieta takie rzeczy robiła? To nie jest matka!

Komornika nie przekonały argumenty, że Karolina alimenty płaci, że była sama z dzieckiem przy każdej kupie, gorączce, wysypce, ząbkowaniu czy przedszkolnym stresie. Dopiero zapytany, czy chce być tak samo sławny, jak inny komornik, co to traktor zabrał niewłaściwemu rolnikowi, odkrył, że jednak z konta Karoliny może zejść. Chociaż i tak skasował Karolinę na prawie 500 zł za "obsługę". Odpuściła, szczęśliwa, że tylko tak się to skończyło.

Były odpuścić nie chciał. Nasyłał na kobietę kolegów z policji, twierdząc, że jest "wyrodną matką". Podczas niedzielnego nalotu o 7.00 rano policjantka w raporcie odnotowała, że "zastała w mieszkaniu rozgrzebaną, nieświeżą pościel". Była rozczarowana brakiem butelek i śladów po libacji, bo, jak przyznała, spodziewała się właśnie tego. Tym razem szef komisariatu usłyszał od Doroty parę słów na temat takich "uzasadnionych interwencji". Jest spokój. Tylko syn nie może się wciąż pozbierać, bo ojcu szybko znudziło się tatusiowanie. Wyrzucił chłopaka dosłownie na ulicę zaraz po 18. urodzinach, tuż przed maturą.

Koło Gospodyń Miejskich

Związek Walczących Wiedźm ("wiedźmy" od "wiedzieć" - wiadomo), Koło Gospodyń Miejskich, ostatnio, choćby z racji wieku (lata płyną) i serialowej inspiracji - Nieformalny Gang Zielonej Rękawiczki ... Grupa przyjmowała różne nazwy. Żadna się w sumie nie przyjęła. Czasem jednak kobiety myślały o tym, że warto byłoby się jakoś sformalizować, a potem powielić na każdym dużym osiedlu, w mniejszych miejscowościach. Zrobiłoby się bezpieczniej i lżej.

Dobrze, gdy oprawcy wiedzą, że ktoś czuwa. Kiedyś Beata miała sąsiada w bloku naprzeciwko, co bił żonę. Ostro. Poprosiła, żeby przestał. Powiedział, co sądzi o takich wścibskich babach i to nie było kulturalne. Zadzwoniła na policję, bo wrócił zaraz do tego bicia. Policji nie otworzył. Duzi panowie weszli więc do środka wraz z oknem balkonowym i zabrali pana sąsiada. Do dziś się Beacie grzecznie kłania, a żona nie nosi już wielkich okularów przeciwsłonecznych.

Pewnego dnia do Moniki zapukała kobieta w ciąży. Wybrała jej drzwi, bo są pierwsze przy wejściu do bloku. Uciekała przed chłopakiem. Nie miała gdzie się podziać. Mieszkała u Moniki aż do dnia, w którym przyjechali po nią rodzice i zabrali do rodzinnego domu. Dziewczyna nie miała odwagi do nich zadzwonić ("od dziwek mnie zwyzywają"), ale poproszona o wsparcie Małgorzata już tak. I dała radę, jest specjalistką od PR-u.

Te historie to tylko niewielki wycinek "przygód" Beaty i jej koleżanek. Jak to możliwe, że w sumie niewielką grupę kobiet spotkało tyle zła? Nie ma go wokół ciebie? Rozejrzyj się starannie. Może komuś dziś pomożesz?

* Imiona bohaterek i niektóre szczegóły pozwalające na identyfikację zostały zmienione.

Przemoc wobec kobiet przybiera różne formy. Padłaś ofiarą przemocy? To miejsca, w których możesz uzyskać pomoc:  

Jeżeli ty lub bliska ci osoba padła ofiarą przemocy seksualnej i innej, pomoc możesz uzyskać, dzwoniąc na Ogólnopolski Telefon dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia" – 801 120 002 lub pod numer 112. Więcej informacji TUTAJ.

Pomoc telefoniczną oraz mailową kobietom znajdującym się w trudnych sytuacjach życiowych świadczy także Centrum Praw Kobiet. Przeznaczona jest dla osób, które znalazły się w trudnej sytuacji i potrzebują natychmiastowego interwencyjnego wsparcia, a także dla tych, które chcą skorzystać z bezpiecznego schronienia w Specjalistycznym Ośrodku Wsparcia w Warszawie. Konsultantki wysłuchują, wspierają, podejmują interwencję oraz udzielają informacji w sytuacjach związanych w szczególności z różnymi formami przemocy wobec kobiet. Telefon interwencyjny (całodobowy) 600 070 717. Więcej informacji na stronie: https://cpk.org.pl/

Zgłaszają się do nas osoby, które chciałyby dołączyć do "Klubu Nieudacznic" - potrzebują porady lub chcą pomagać. Nie mamy upoważnienia, by przekazać bezpośredni kontakt do bohaterek artykułu, ale przekażemy im zgłaszane sprawy. Piszcie do eliza.dolecka@agora.pl

Więcej o: