Tak łatwo zostać bezdomnym. Siedem sprawdzonych przepisów

Ulica to miejsce "godne menela"? Owszem, bywa i tak, ale wiele osób nie zdaje sobie sprawy, jak łatwo zostać bez dachu nad głową. Trochę z własnej winy, a czasem zupełnie bez niej. Tak, to może spotkać prawie każdego. Poprosiliśmy wolontariuszy na co dzień opiekujących się osobami w kryzysie bezdomności, by opowiedzieli, w jaki sposób ich podopieczni znaleźli się na ulicy. Mamy co najmniej 7 scenariuszy. Niektóre wydają się dość oczywiste, chociaż są też zaskoczenia. I jest jedna nowość w naszej rzeczywistości. Coraz częstsza.

Wolontariusze Ambulansu z serca co do zasady udzielają osobom bezdomnym pomocy medycznej. Niestraszne im robaki w ranach, smród kału i moczu, odmrożenia. Pomagają pokonać infekcje i pasożyty, wygoić oparzenia, skaleczenia, uzupełnić płyny. Na ulicy w zasadzie wszystko jest wyzwaniem.

7 przepisów

Taka bezpośrednia pomoc to jednak nie koniec. Ma być pretekstem do zdobycia zaufania osób mieszkających na ulicy, by docelowo ich z niej zabrać - pomóc rozwiązać problemy, które doprowadziły do bezdomności, znaleźć bezpieczny dach nad głową, wreszcie pracę, która pozwoli na nią nie wrócić.

To wcale nie jest takie proste. Wielu bezdomnych deklaruje, że tej pomocy nie chce, nie potrzebuje. Człowiek szybko przyzwyczaja się nawet do najgorszego. Czasem w szukaniu ratunku przeszkadza duma, kiedy indziej charakter, nałogi. Dlatego potrzebna jest wiedza psychologiczna, zaangażowanie, współpraca różnych organizacji w niesieniu pomocy, ale przede wszystkim dostrzeżenie człowieka w człowieku. Na ulicach mieszkają ludzie. Wielu z nich popełniło błędy, niekoniecznie większe od tych, jakie mają na sumieniu ci, którzy czytają teraz ten tekst w ciepłych domach, popijając ciepłą herbatę. I nie wolno zapominać, że niemal każdego dnia role mogą się odwrócić.

Wolontariusze przedstawili nam siedem najczęstszych przepisów na bezdomność. Oczywiście, niemal nigdy nie występują w czystej formie. Nakładają się, zazębiają, kumulują. Niby niełatwo stracić wszystko, więc sporo elementów musi wystąpić równocześnie. Z drugiej strony - czasem drobiazg decyduje, że już jesteś po tej drugiej, gorszej stronie. Zbierasz puszki na śmietniku. Odsuwają się od ciebie w autobusie, w którym chciałeś się tylko ogrzać. Nie jesteś już częścią społeczeństwa, chociaż masz dzieci, miałeś przyjaciół, sąsiadów. Co, jeśli oni też balansują na granicy niewypłacalności i zwyczajnie nie mogą pomóc?

Przepis pierwszy: głodowa emerytura

Wyobraź sobie, że pracowałeś uczciwie przez całe swoje życie. W niezbyt dobrze opłacanym zawodzie. Często na umowę-zlecenie. Czasem na czarno, bo w latach 90. ubiegłego wieku takie były realia, a i dziś wciąż się przecież to zdarza. Twój zawód to np. sanitariusz, pomoc kuchenna, ochroniarz, sprzątacz, ratownik medyczny, sprzedawca lub kasjer w sklepie, nisko wykwalifikowany pracownik w jakimś zakładzie produkcyjnym lub usługowym... W zasadzie przedstawicieli każdego zawodu, w którym pracuje się za pensję minimalną, w szarej strefie lub na umowie śmieciowej, można uznać za zagrożonych bezdomnością.

Minimalna emerytura w 2022 roku to niewiele ponad 1300 zł brutto. W przyszłym roku ma być 1500 zł z kawałkiem. Czy da się za to przeżyć? Tak, jeśli masz niewielkie i niedrogie w utrzymaniu mieszkanie, a zdrowie pozwala nie rujnować się na leki. I trzeba oszczędzać, na czym się da. Idealnie, gdy mieszkasz z kimś i możecie dzielić koszty utrzymania.

A gdy nie masz szczęścia? 500 zł miesięcznie idzie na leki, mieszkasz samotnie, podstawowe opłaty pochłaniają tysiąc złotych miesięcznie... Jeśli uda się coś dorobić, jakoś jeszcze da się żyć. Jak nie, stopniowo pojawiają się długi. Sporo osób latami balansuje na krawędzi. Niestety, czasem ktoś z tej krawędzi spada, bo do utraty równowagi potrzeba bardzo niewiele - może to być choroba, zepsucie się lodówki lub pęknięcie rury w mieszkaniu. Czasem ktoś się zapomni w święta i zaszaleje z zakupami - dosłownie cokolwiek może rozpocząć spiralę zadłużenia. Czasem udaje się z niej wyjść - coś wyprzedając, dorabiając na bazarku. Gdy człowiekowi kończą się opcje - ląduje na ulicy, czasem na formalnej granicy bezdomności - w altance działkowej i podobnych miejscach. W Warszawie i okolicy praktycznie nie ma zespołu rodzinnych ogrodów działkowych (popularnie nazywanych ROD-osami), w których nie mieszkaliby ludzie.

Pani Magda z panem Rafałem* mieszkają w ROD-osie na Bielanach.Pan Rafał jest emerytem i jeszcze dorabia, ale nie chce powiedzieć, gdzie. Pani Magda też na emeryturze, ale, niestety jest niepełnosprawna, niechodząca. Mieszkają w malutkiej altance, po części zbudowanej z byle czego. Mają ogrzewanie gazowe, prąd z akumulatora - radzą sobie. Niestety, stan pani Magdaleny powoli, ale systematycznie się pogarsza. Grozi jej amputacja kończyn. Zapewne postęp choroby byłby wolniejszy, gdyby miała lepsze warunki. Łóżko elektryczne, przeciwodleżynowe, wspomagające słabe krążenie, mogłoby wiele zmienić. Nie zmieni.

Pan Adam, też emeryt, mieszkał na działkach na Targówku. Pomagali sąsiedzi. Dogrzewał się farelkami - domek nie był przystosowany do mieszkania zimą. Rachunki człowieka zrujnowały. Odcięto prąd. Było o włos od tragedii, gdy przyszły mrozy (więcej na ten temat).

Przepis drugi: choroba/wypadek w pracy

Oczywiście, nie trzeba przechodzić na emeryturę, by stać się niewypłacalnym. Pan Rysio ciągle pracuje w szpitalu na Żoliborzu. Z pensji mieszkania w stolicy nie wynajmie. W pracy chyba nikt nie wie, że jest bezdomny. Mieszka w pustostanie z kilkoma osobami. Chleją. On prawie wcale, ale lepszego towarzystwa jakoś nie znalazł. Szuka dodatkowego zajęcia. Może odmieni swój los. A co, gdyby był chory, jak pan Łukasz, który mieszka na działkach na Mokotowie?

Pan Łukasz jest byłym sanitariuszem. Pan Rysio ma wrażenie, że nawet go z roboty kojarzy. Pan Łukasz ma dopiero 45 lat, ale problemy z kręgosłupem uniemożliwiły mu pracę w zawodzie. Generalnie nie nadaje się do większości prac fizycznych, a niestety do innych to nie ma kwalifikacji. Jest renta, ale nie wystarcza na wiele. Pan Łukasz dorabia więc zbierając puszki i jakoś tam daje sobie radę.

Na jego ogródkach działkowych jest spora grupa mieszkańców. Wspierają się. Ostatnio wzywali ekipę Karety, gdy ktoś poparzył się wrzątkiem, gotując na palenisku. Czasem pomagają im warszawscy streetworkerzy. Ich problemy? Choćby transport butli gazowej. Waga 11-12kg, do autobusu z tym nie wsiądziesz, a w listopadzie kilka kilometrów marszu (tyle jest do stacji, która oferuje wymianę), po błocie, przy temperaturze bliskiej zera, to naprawdę wyzwanie.

Wiele osób pracujących za minimalną pensje ma wypadki w pracy - zwłaszcza budowlańcy, mechanicy, pracownicy magazynów itp. Czasem zaczynają wcześnie chorować - np. u ratowników medycznych i sanitariuszy typowe są problemy z kręgosłupem. Gdy zdolność do wykonywania swojej pracy i zarabiania znika, choćby tylko na kilka miesięcy, a wydatki rosną (leki, wizyty u lekarzy, badania, czasem rehabilitacja, dojazdy), budżet przestaje się spinać.

Renta? Owszem, ZUS ją w końcu przyzna, ale raczej nie stanie się to z dnia na dzień. Ani z miesiąca na miesiąc. Oszczędności brak, długi rosną. Zresztą renta to nieraz około 1600 zł brutto, gdy orzekną ci całościową niezdolność do pracy i zaledwie 1000 zł brutto, gdy zostanie uznana niezdolność do pracy częściowa. Czy da się przeżyć w Warszawie za 1000 zł? Zwłaszcza, gdy jest się chorym, któremu znaczną część budżetu pożerają leki? Próby takie można uznać za sport ekstremalny.

Wiele osób nie od razu występuje o rentę. Nawet śmiertelnie chorzy ludzie czasem wierzą, że wyzdrowieją, że będą mogli wrócić do pracy. Żeby wystąpić o rentę trzeba jeszcze wiedzieć, jak to zrobić. Trzeba dać się przemielić urzędniczym trybom, przejść procedury, wypełnić podania i załączyć niezbędne dokumenty. Wiele osób tego nie umie. Ludzie uczą się na błędach, poprawiają wnioski, potykają się, pokonując kolejne biurokratyczne przeszkody, a czas ucieka. Zadłużenie rośnie.

Czasem pomogą znajomi i rodzina. Wspólnym wysiłkiem trzymają człowiekowi głowę ponad poziomem wody. Jeśli nie, tonie w długach i ląduje na ulicy.

Przepis trzeci: praca na czarno

Połączenie: wypadek/choroba i nielegalne zatrudnienie to już na pewno przepis na katastrofę. Pracodawca po zdarzeniu najczęściej udaje, że w ogóle nie znał pracownika. Wystawia go za drzwi i "zatrudnia" kolejną osobę. Ofiary to zazwyczaj osoby bezradne, które nie wykorzystają systemu do walki z nieuczciwym pracodawcą.

Ten scenariusz przydarza się w Polsce bardzo wielu imigrantom, którzy przyjechali za pracą, łapali się pierwszego lepszego zajęcia, ciężko pracowali i nie narzekali - aż do momentu, gdy wydarzyło się cokolwiek złego. Co gorsza, dostęp do bezpłatnej opieki zdrowotnej (szpitale, przychodnie) bez ubezpieczenia jest niemożliwy. Człowiek dosłownie zostaje z niczym.

Może być ciężko i bez wypadku, nawet gdy jesteś u siebie. Niedawno ludzie z Karety pomagali pracownikowi serwisu samochodowego. Pan Marek nie ma nawet 30 lat. Pracował, jak sporo ludzi w tej branży, na czarno, w jakimś podrzędnym warsztacie. Szef przestał płacić w terminie, narzekając na brak zleceń. Gdy zaległości urosły do trzech miesięcy, pan Marek się ostro postawił i wyleciał z hukiem. Bez wynagrodzenia. Trafił do jakiejś noclegowni. Tam został okradziony z ostatnich pieniędzy (za małych na mieszkanie, ale wystarczających na chwilę wegetacji). Na ulicy został pobity. Gdy spotkał ludzi z Ambulansu z Serca, wymagał już pomocy medycznej. Wolontariusze załatwili mu nocleg. Pomogli z dokumentami. Znalazł nową pracę. Wystarczył miesiąc, by za zarobione pieniądze wynająć jakiś pokoik. Wyszedł z bezdomności, ale to jednak rzadkość.

Przepis czwarty: utrata bliskiej osoby

Zazwyczaj dwie słabo zarabiające osoby, które ze sobą mieszkają, radzą sobie lepiej niż jedna. Wspólnie dają radę opłacić rachunki, wykupić leki, kupić jedzenie i niezbędne rzeczy. Wypadek, choroba, rozwód lub śmierć jednej z nich oznacza także wyrok dla tej drugiej. Dramatyczne bywają losy osób w nieformalnych związkach, gdy zabraknie tej, do której należało mieszkanie. Zanim się obejrzysz, nie masz już dawnego życia.

Przepis piąty: młodość bez wsparcia

Bezdomności nie kojarzymy z nastolatkami. A jednak. Na ulicę trafiają bardzo młodzi ludzie - wyrzuceni z rodzinnego domu i wychowankowie "biduli". Kończą 18 lat, według prawa są dorośli, wykształceni (po LO, technikum lub szkole zawodowej) i samodzielni. Dom dziecka powinien przygotować podopiecznych na ten moment. W praktyce bywa różnie. Jedni idą "na swoje" i świetnie sobie radzą. Inni są mniej obrotni lub mają mniej szczęścia, by w oka mgnieniu ogarnąć się w zupełnie nowej sytuacji. Nagle trzeba samemu zarządzać budżetem, znaleźć sobie mieszkanie, pracę.

Bywa, że młody człowiek ląduje na ulicy pomimo tego, że uczciwie pracuje i zarabia na siebie. Wystarczy nieuczciwa osoba wynajmująca mieszkanie, pracodawca opóźniający wypłatę pensji, utrata pieniędzy w wyniku napadu w autobusie - domek z kart może się zawalić.

Najmłodsi bezdomni to pożywne kąski dla środowisk przestępczych. Szczególnie ciężko jest, gdy identyfikują się jako osoby LGBT+, bo to zamyka część drzwi w Polsce, mają problemy rozwojowe (np. nieznaczna niepełnosprawność umysłowa) czy zdrowotne. Bez parasola ochronnego stają się przegranymi na progu życia.

Jeśli młodzi bezdomni mają szczęście, trafiają pod skrzydła specjalistów umiejących im pomóc, jak fundacja Po Drugie. Mogą znaleźć dom, bezpieczeństwo. Ważne, żeby wiedzieli o istnieniu takich miejsc. Dlatego tak istotne, by na ulicach nie zabrakło wielu współpracujących ze sobą wolontariuszy.

Zobacz wideo

Przepis szósty: nałogi

Bezdomni z nałogami na ulicy zdarzają się regularnie i są najmocniej widoczni. To właśnie ich zauważamy śpiących na gołej ziemi, brudnych od wymiocin, żebrzących o pieniądze na piwo. To do nich najczęściej wzywane jest pogotowie czy inne służby. Wcale nie stanowią większości. Zresztą, wielu z nich pierwotnie realizowało któryś z pięciu wcześniejszych scenariuszy. Przyszło załamanie, bo przecież w takich okolicznościach nietrudno się załamać, potem popłynęli. Gdy życie ci się wali, rodzina zostawiła, pracodawca wystawił za drzwi, zdrowie nie pozwala na samodzielność, a pętla długów zaciska się na szyi - część osób sobie nie poradzi i wpada w nałogi. Bywa, że problemy zapija się alkoholem, a nie odwrotnie.

Oczywiście alkohol nie rozwiązuje problemów takiej osoby, tylko tworzy kolejne. Największy z nich to uzależnienie. W pewnym momencie człowiek już samodzielnie nie może przestać pić, bo organizm tego nie wytrzymuje. Taka osoba może mieć napady drgawkowe i drżenie mięśni, omamy wzrokowe i słuchowe, utraty świadomości, gorączkę, problemy ze snem, być pobudzona lub agresywna, odczuwać lęk. W skrajnych przypadkach delirium grozi nawet śmiercią. Ten stan wymaga pomocy farmakologicznej, by przerwać ciąg. Uzależniony często nie jest w stanie sam sobie z nim poradzić.

Wytrzeźwienie to dopiero pierwszy krok. Potem niezbędny jest detoks, a po nim terapia pozwalająca trwale wyjść z nałogu. To rzeczy niełatwe, nawet gdy się ma gdzie mieszkać, a co dopiero, gdy się żyje z dnia na dzień, na ulicy. Ambulans z Serca wspomaga w przejściu tej drogi. Od wielu miesięcy w fundacji działają też psychologowie, a przede wszystkim wolontariusze wiedzą, gdzie potrzebującego pokierować.

Przepis siódmy: wojna

O nowym w polskiej rzeczywistości zjawisku w bezdomności opowiada Rafał "Raffi" Muszczynko, kierowca i ratownik z Karety:

Ostatnie miesiące to jeszcze jeden - dla nas w tej skali zupełnie nowy - scenariusz bezdomności: wojna. W hali Expo na Modlińskiej przebywa obecnie około 1500 osób z Ukrainy. W podwarszawskim Nadarzynie - tysiące. W domach i mieszkaniach polskich rodzin - dziesiątki kolejnych tysięcy. W większości kobiety, osoby starsze, dzieci i chorzy. Często osoby, które nie mogą pracować - jeszcze albo już. Nie oszukujmy się - wszyscy, którzy mogli, dawno już zaczęli pracować i "poszli na swoje", wynajmując jakieś niedrogie cztery kąty.

To ludzie, którzy w życiu nie zawinili niczym. Szczęśliwie żyli u siebie w kraju do momentu, gdy jeden człowiek z chorą wizją zapisania się w historii jako budowniczy imperium, wpadł na pomysł, by im całe życie zniszczyć. Napadł na ich kraj, zbombardował ich miasta, zniszczył ich domy, pozbawił ich wszystkiego, co mieli. Zmusił ich do ucieczki do kraju, gdzie nie tylko nie mają nic, ale gdzie życie jest zupełnie inne i gdzie słabo rozumieją, co się do nich mówi i pisze.

Bogaci, biedni, wykształceni i nie, zdrowi i chorzy, w każdym wieku - uciekali wszyscy, którzy mogli. To, że nie widzimy tych ludzi śpiących na dworcach czy ulicach, to wielka zasługa Polaków, wielki wysiłek milionów wolontariuszy i darczyńców. Nie zmienia to jednak faktu, że to też są ludzie bezdomni. Nawet jeżeli zwykle mają jakiś dach nad głową.

Przykład Ukrainy pokazał dobitnie, że scenariusz, w którym wojna pojawia się w Europie, wcale nie jest tak zupełnie niemożliwy i to również może być nasza rzeczywistość.

Ambulans z Serca od pierwszego dnia wojny w Ukrainie wspiera tych nowych bezdomnych. Niektórzy uważają, że dlatego nie warto wspierać ich i ich inicjatywy. Niemożliwe? Niestety, takie komentarze nie są rzadkością nawet na naszym portalu. Wciąż nie udaje się uzbierać potrzebnych pieniędzy na nową karetkę dla fundacji.

Od redakcji:

Wolontariusze Ambulansu z Serca lada dzień nie będą mieli czym dojechać do swoich podopiecznych. Ich wysłużony wóz, nazywany pieszczotliwie Karetą, to w praktyce kilkunastoletni gruchot, który dosłownie się rozpada. Coraz częściej stoi, naprawy pochłaniają pieniądze, których medycy nie mają, a wkrótce nie będzie czego naprawiać. Trwająca od niemal roku zbiórka wciąż nie pozwala na zakup nowego sprzętu. Brakuje 95 tysięcy złotych. Niestety, coraz trudniej sobie wyobrazić, że uda się zebrać brakujące fundusze. Władze Warszawy nie zamierzają pomóc w zebraniu koniecznych pieniędzy. O wpłaty od darczyńców niełatwo. Ta zbiórka nie spotyka się z "pospolitym ruszeniem". Niby z jednej strony wiele osób deklaruje, że niezwykła praca społeczna medyków jest godna podziwu, ale z drugiej nie przypominamy sobie drugiej tak niemrawej zbiórki, o której byśmy pisali. Wszystkim się wydaje, że ich to nie dotyczy. I bardzo przykro, że wkrótce pani Magda, pan Rafał, pan Adam, pan Marek, pan Łukasz, pani Wanda, pan Grzegorz, setki innych, którym Fundacja już pomagała i setki tych, którym mogłaby pomóc, nie doczeka się na swoją karetkę. Masz problem z bezdomnymi w Warszawie? Włażą do altanki śmietnikowej? Śpią na klatce? Psują powietrze? Dziś jeszcze możesz zadzwonić pod numer 663 600 856 do tych "sprzątaczy ulic", jak nieraz nazywają ekipę Karety (oni się nie obrażają). Pospiesz się. Lada dzień telefon może zamilknąć.

A może dorzuć piątaka i ocal tę inicjatywę. Możesz. Prosimy. W akcie desperacji myśleliśmy już nawet o tym, żeby napisać otwarty list do papieża Franciszka z prośbą o pomoc. Nie jesteśmy jednak pewni, że to coś da. Nie pomogły choćby apele do władz Warszawy. Wciąż bardziej wierzymy w czytelników Gazeta.pl. Jak dotąd - z wami wszystko było możliwe...

LINK DO ZBIÓRKI

* Personalia bohaterów i niektóre lokalizacje zostały zmienione, żeby nie zachęcić gospodarzy tych terenów do wypędzenia niechcianych gości. Mamy zimę.

Więcej o: