"Nikt lepszy się nie zgłosił" - o informatyku, który przypomina, że świat jest dobry

Żona mówi o nim ciepło: "cholerny aktywista". Po "normalnej" pracy Rafał rusza jeszcze na warszawskie ulice, by wspierać osoby bezdomne. Twierdzi, że fajnie jest zasypiać z myślą, że uratowało się komuś życie.

Empatia i szacunek dla drugiego człowieka nie mają płci. Kilka miesięcy temu czytelników Gazeta.pl zachwyciła historia 22-letniej Zuzanny, studentki medycyny, wspierającej warszawiaków w kryzysie bezdomności. Rafał ma 38 lat i często z przyszłą lekarką współpracuje. Były dziennikarz, zapalony rowerzysta, pracujący jako informatyk, przekonuje, że pomaganie daje mu większego kopa niż jakiekolwiek sporty ekstremalne, najdziksze imprezy, czy używki. Zapewnia, że Ambulans z Serca świetnie by sobie bez niego poradził, ale on już bez tego pomagania - nie. "Taka ekipa uzależnia" - mówi.

Zobacz wideo

Opcja awaryjna

Ambulans z Serca to fundacja wspierająca warszawskich bezdomnych. Pracujący w niej wolontariusze, głównie osoby związane z zawodami medycznymi, przede wszystkim udzielają pierwszej pomocy i wsparcia w zakresie opieki zdrowotnej, ale traktują to jako pierwszy krok do "zabierania ludzi z ulicy". Nie obrażają się, gdy ktoś mówi o nich "sprzątacze". Nie przeszkadza im fetor brudnego ciała. Opatrują rany, nieraz znacznie zabrudzone, pełne robaków, dostarczają potrzebującym wodę w upał i koce podczas mrozów. Z czasem zdobywają zaufanie podopiecznych, znajdują dla nich miejsca w noclegowniach, np. po opanowaniu problemu alkoholowego, a czasem nawet pracę, która daje szansę na trwałe wyjście z bezdomności.

O fundacji Rafał "Raffi" Muszczynko usłyszał pierwszy raz w 2018 roku. Wolontariusze zbierali wówczas pieniądze na opony do karetki, która pozwala im docierać do potrzebujących. Dorzucił wówczas parę złotych. Nawet nie zakładał, że pewnego dnia także będzie jeździł do pustostanów, ogródków działkowych, koczowisk pod mostami, piwnic czy szałasów, by ratować osoby bezdomne. Zaczął jednak obserwować organizację, którą wsparł.

Pół roku później pojawiła się kolejna prośba o pomoc. W karetce padła maglownica, element układu kierowniczego, bardzo ważny, mający wpływ na bezpieczeństwo jazdy. Koszt części to było blisko 1500 zł. Organizacja nie miała takich pieniędzy. Tym razem zrzutkę zorganizował już Rafał. Pomogli pracownicy jednej z firm, którą obsługuje jako informatyk. Wystarczyło z zapasem.

W kolejnym roku Ambulans szukał kierowcy, bo dotychczasowy, Janusz, miał być niedostępny kilka miesięcy z przyczyn zdrowotnych.

- Odezwałem się do nich. Na studiach jeździłem trochę busem, pracując jako magazynier-kierowca w firmie handlującej sprzętem narciarskim. Lubię jeździć, ale raczej nie liczyłem, że zostanę wybrany. Spodziewałem się, że znajdą kogoś lepszego. Miałem być opcją awaryjną - wspomina Raffi.

Nikt się nie znalazł i Rafał wszedł do zespołu. Szybko dorobił dodatkowe uprawnienia, by móc prowadzić pojazd uprzywilejowany. Na co dzień nie są potrzebne, bo Kareta, jak ciepło nazywają ambulans, rzadko jeździ na kogutach.

- Nasz pojazd to głównie gabinet na kołach, który dojeżdża do przypadków przewlekłych, a nie nagłych. Tu nie ma potrzeby (ani możliwości, reguluje to prawo) włączania sygnałów uprzywilejowania, bo nie ma bezpośredniego zagrożenia życia pacjenta i tak naprawdę nie gra większej roli, czy na miejsce dojedziemy pięć minut wcześniej, czy później. Ważne, że w ogóle kogoś obchodzi zdrowie i życie tych ludzi.

Na kilku etatach

- Nie jestem ratownikiem medycznym i pewnie nigdy nie będę. Nie mam możliwości wykroić z życia kilku lat na takie studia, praktykę w pogotowiu. Druga czy trzecia para rąk, niekoniecznie tylko do prowadzenia pojazdu, w Karecie jednak bardzo się przydaje. Ukończyłem więc odpowiedni kurs ratownika KPP (kwalifikowanej pierwszej pomocy), by wspierać naszych medyków. Niejeden z nich nadawałby się na świetnego wykładowcę i mentora, więc umiem coraz więcej - mówi Rafał i przyznaje, że rola kierowcy i ratownika w Karecie to jeszcze nie wszystko. Chociaż nie jest mechanikiem samochodowym, często karetkę naprawia.

- Nasza Kareta to poczciwy, wysłużony wóz. Ma już 18 lat, prawie 400 tysięcy km na liczniku (na kołach pewnie więcej, nie wierzę w te cyferki z licznika). Wóz mocno dostał w kość, bo kilometr przejechany karetką to jak trzy podczas normalnej jazdy. Ciągle coś się w nim psuje. Godzina pracy mechanika czy elektryka w Warszawie jest droga, nie stać nas, by z każdym drobiazgiem lecieć do serwisu. Dlatego często zakasujemy rękawy i naprawiamy sami wraz z Pawłem, drugim kierowcą Karety. Naprawiałem już koguta na dachu, drzwi przesuwne, stół od noszy, urwane światła obrysowe (rezultat jeżdżenia po chaszczach do pacjentów), elektrykę. Wymieniałem też akumulatory - wylicza Rafał.

Wystarczy? Od kilku miesięcy Raffi jeszcze intensywnie wykorzystuje swoje kilkuletnie doświadczenie dziennikarskie, by wspierać Karetę. Obsługuje socjal media, wysyła prośby o wsparcie, przygotowuje informacje dla mediów. Wszystko po to, by zebrać pieniądze na nową karetkę.

- Kareta się sypie. Trawi ją już taka korozja, że nie można już uratować większości jej elementów. W styczniu zaczęliśmy zbierać pieniądze na nowy wóz. To gigantyczne wyzwanie, bo koszt takiej karetki to ponad 400 tysięcy złotych. Niby niewiele już nam brakuje - mniej niż 130 tysięcy złotych. A jednak wiele osób przestało wierzyć w ostateczny sukces.

Według Rafała kupowanie kolejnego, trochę lepszego grata, nie ma sensu. Karetki używane zwykle też są po przejściach, więc od początku upierał się przy kupnie nowego auta. Gdy jednak po pół roku wciąż nie było dość pieniędzy, fundacja rozważała przerwanie zbiórki i kupienie czegokolwiek, nim przyjdzie zima, a inflacja pożre zebrane środki. Niestety, pandemia i wojna wyczyściły rynek używanych karetek praktycznie w całej Europie. Zbiórka musi się udać. Po prostu.

LINK DO ZBIÓRKI

"Człowieku, po co ci to?"

Zbiórka na Karetę idzie bardzo nierówno. Wolontariusze są nią już bardzo zmęczeni - walczą o pieniądze już dziewięć miesięcy. Czasem, niespodziewanie, wpadnie spora sumka, a bywa, że przez kilka dni nie dzieje się nic. Brakujące 130 tysięcy to niby nie jest tak dużo. Problem w tym, że wielu ludzi w ogóle nie rozumie tej idei wspierania "żuli", "odpadów ludzkich", "meneli". Zapewne niełatwo dostrzec człowieka w człowieku, zwłaszcza, gdy śmierdzi w autobusie, czy przeszkadza w śmietnikowej altance. Rzecz w tym, że nie trzeba nawet zatrzymywać wzroku. Można wrzucić dziś parę złotych na zbiórkę, zapamiętać numer alarmowy Ambulansu z Serca (tel. 663 600 856) i wezwać ich, żeby "posprzątali". Nie będą marudzić, że do bezdomnych to nie przyjeżdżają, że potem trzeba odkazić karetkę. Idzie zima. Noce już są bardzo chłodne. Po co ci znalezienie zamarzniętego człowieka na klatce schodowej czy w przejściu podziemnym?

A po co Raffiemu to całe pomaganie?

- Zaczęło się od tego, że po prostu nikt inny nie chciał tego robić. Potem traktowałem to jako przygodę, sposób na adrenalinowego kopa. Nowe wyzwania, mnóstwo nauki, poznawanie miasta z zupełnie innej strony. Jako informatyk mam dość stateczną pracę. Tu mogę sobie powiedzieć kładąc się spać, że dziś faktycznie uratowałem komuś życie albo że naprawdę je komuś odmieniłem.

Dziś jeżdżę Karetą głównie ze względu na towarzystwo. Mamy naprawdę fantastyczną ekipę lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych i KPP. Świetni ludzie, z którymi można jednego dnia ratować czyjeś życie, drugiego iść na piwo i gadać o duperelach, a trzeciego poprosić o pomoc przy wniesieniu pralki na trzecie piętro. Mamy w zespole już czterech kierowców, a medyków i studentów medycyny tylu, że moglibyśmy szpital budować, a nie obsadzać jedną karetkę. Dobrze jest być częścią tej grupy i ludzie to poczuli.

Mam wspaniałą żonę, która od wielu lat powtarza, że mąż to "cholerny aktywista". Wie, że ja po prostu nie umiem usiąść przed telewizorem i gnić na kanapie. Jak jeszcze nie działałem w Ambulansie, też mnie często nie było w domu – a to jechałem na wycieczki rowerowe, a to na wyjazdy zagraniczne, konferencje, spotkania… Konsultowałem projekty transportowe lub pisałem koncepcje planistyczne albo zwyczajnie wkurzyła mnie jakaś dziura w chodniku i załatwiałem jej załatanie.

Dzięki Karecie odkryłem, że ratowanie życia nie musi być tak spektakularne, jak w filmach. W Warszawie, stolicy europejskiego państwa, w XXI wieku, jesienią i zimą ludzie naprawdę zamarzają na ulicach. Można temu zapobiec, zabierając człowieka do ciepłej karetki. Problem w tym, że lada chwila tej karetki już nie będzie.

Od redakcji:

Niezwykłej działalności Ambulansu z Serca przyglądamy się od czterech lat. Od początku wspieramy na wszelkie sposoby ich zbiórkę na nową karetkę. Trudno byłoby sobie przypomnieć inną zrzutkę, która by szła równie źle. Pomocy odmawiają warszawscy urzędnicy.

Nawet osoby generalnie wrażliwe na ludzką krzywdę, podziwiające tych wolontariuszy, jakoś mają problem dorzucić choćby parę złotych. Od początku 2022 roku zbiórkę wsparło finansowo 2666 osób i instytucji (my również). Tak, to godne podziwu. Gdy się jednak pomyśli, że tylko w Warszawie mieszka około dwa miliony ludzi, ta liczba już nie poraża. Przecież "sprzątacze od żuli" robią to także dla was, choćby po to, by osoby bezdomne nie zakłócały wam spokoju, nie roznosiły chorób. Zakończmy tę zbiórkę. Cała nadzieja w czytelnikach Gazeta.pl. To niby nic w porównaniu z tym, co robi Raffi, Zuzanna i reszta ekipy, ale to wy zdecydujecie o ich przyszłości.

LINK DO ZBIÓRKI

Więcej o: