Więcej o wydarzeniach na Śląsku na Gazeta.pl
Pniówek i Zofiówka to jakby dwa wejścia do jednego domu, jeśli za dom uznamy górotwór (obszar wypiętrzonych warstw skalnych, poddanych razem ruchom górotwórczym). Wspólny węgiel, wspólny metan, wspólne zagrożenia. Kiedyś były nawet połączone chodniki obu kopalń i wspólny zakład przetwórstwa węgla.
Z Jastrzębia-Zdroju do Pniówka od lat dojeżdżał miejski autobus, mijając po drodze Zofiówkę. Ostatnio, w związku z dużym remontem w okolicy, zmieniano mu trasę, ale tak czy owak - z Zofiówki do Pniówka samochodem dostaniesz się w 10 minut.
Pracownicy obu zakładów znają się ze szkoły, niejednokrotnie mieszkają na tych samych osiedlach. Właśnie przeżywają niewyobrażalny dramat: w ciągu trzech dni kilkudziesięciu górników doświadczyło bezpośrednio piekła pracy w kopalni. 25 rodzin straciło najbliższych. Skala strat jak po ataku rakietowym na osiedle mieszkaniowe, jak po zamachu terrorystycznym. Poza Śląskiem wydaje się jednak niemal niedostrzegana, a kolejne wypadki w Jastrzębskiej Spółce Węglowej (JSW), które dzielą godziny, w powszechnej świadomości funkcjonują osobno. Zgodnie z oficjalnym przekazem.
Pracownicy JSW już kilka godzin po zdarzeniach nie mieli wątpliwości co do bilansu ofiar w obu kopalniach. Oczywiście, trudno mówić o ofiarach śmiertelnych, gdy tli się jeszcze nadzieja, że ktoś mógł przeżyć. Są jednak sytuacje, że tej nadziei już nie ma. Obecnie wciąż siedmiu pracowników kopalni "Pniówek" jest poszukiwanych. Realnie nikt ich nie szuka i nie wyjdą z tego żywi. By opanować pożar (potężny, w epicentrum wybuchu metanu temperatura skacze do 1000-1200 st. C), ewentualną drogę dojścia do ofiar oddzielono specjalną tamą, zabetonowano. Możliwe, że wydobycie ciał zostanie przeprowadzone za kilka miesięcy. Tych ofiar wciąż nie dolicza się do zmarłych.
W pierwszych oficjalnych komunikatach dominowało sformułowanie, że ci, którzy przeżyli, z zagrożonych rejonów wydostali się samodzielnie. O stanie poszkodowanych górników informowano szczątkowo. Koledzy jednak wiedzieli od początku jak jest i niewielu po tych wieściach zdołało zasnąć:
- Na Pniówku to masakra. Rannych wywozili z żebrami na wierzchu, spalonych żywcem. Ubrania spalone. Hełmy wtopione w głowy, pasy od sprzętu też - relacjonowali świadkowie (na Śląsku mówią: "na kopalni", nie - "w kopalni", przyp. autorki).
Trzy ofiary z Zofiówki zostaną ostatecznie zidentyfikowane na podstawie DNA. Trzech rannych z Pniówka zmarło w szpitalu. 20-latkowi, który miał poparzone 96 proc. ciała, od początku nie dawano szans. Wielu rannych miało poparzenia znacznie powyżej 50 proc. ciała, co, jak tłumaczą specjaliści, w praktyce oznacza ciężką chorobę ogólnoustrojową, obejmującą narządy wewnętrzne. W takich przypadkach dochodzi do zaburzeń wydolności płuc, nerek, wątroby. Niejednokrotnie konieczne są amputacje kończyn.
Zasadniczo jesteśmy przeciwni epatowaniu śmiercią i ludzkim nieszczęściem. Jest tego w mediach za dużo. Problem w tym, że teraz obserwujemy umniejszanie skali jastrzębskiego dramatu, co przekłada się nie tylko na odbiór społeczny.
Pod publikacjami o wypadkach w kopalniach i informacjach o wprowadzonej przez wojewodę żałobie, roiło się od komentarzy typu:
- Przy całym szacunku - jak zginie czteroosobowa rodzina w wypadku samochodowym, to też ogłoszą żałobę?
Oczywiście, takie komentarze nie mają nic wspólnego z deklarowanym szacunkiem, ale niewątpliwie pokazały skuteczność oficjalnego przekazu, który wydawał się rozmywać rozmiary tragedii. Starannie nie łączono informacji o wypadkach. Unikano sumowania ofiar.
Jeśli ratownicy dotarli do kilku poszkodowanych, którzy nie "przejawiali oznak życia", a kilka godzin później oficjalnie informowano o transporcie "poszkodowanego górnika", wiele osób odbierało to jako informację, że kogoś jednak jeszcze uratowano.Oczywiście, dopiero na powierzchni lekarz (czasem robi to już na dole, jeśli jest w tzw. bazie, skąd jest koordynowana akcja ratownicza) stwierdza zgon, ale to nie oznacza, że ratownik nie wiedział, że transportuje zmarłego.
Jeszcze w niedzielę, 24 kwietnia, prezes JSW Tomasz Cudny mówił:
- My idziemy dalej po żywych naszych kolegów, akcja w kopalni Zofiówka jest prowadzona w bardzo trudnych warunkach, ale konsekwentnie.
W tym czasie pracownicy Zofiówki relacjonowali, że już dzień wcześniej dowiedzieli się w zakładzie o sytuacji beznadziejnej i 10 górnikach, którzy nie mogli przeżyć przez wysokie stężenie metanu i brak tlenu w miejscu zdarzenia. Aparaty ucieczkowe, które mają w pracy górnicy i które mogą uratować życie podczas zdarzenia, pozwalają przetrwać ok. godziny.
W temacie ofiar wskazana jest empatia i wstrzemięźliwość, nie tylko ze względu na samych poszkodowanych, ale także ich bliskich. W przeszłości władze kopalń wydawały się mieć sporo wyczucia w tym temacie. Z jednej strony nie odbierano nadziei, gdy były podstawy, żeby się tliła. Z drugiej - nie unikano bilansów, nie dawkowano informacji w taki sposób, by rozmył się ogólny obraz tragedii. Co najważniejsze - poszkodowani szybko stawali się bliscy opinii publicznej. Mieli twarze, swoją historię, co pozwalało utożsamiać się z nimi nie tylko kolegom, ale generalnie Polakom.
Gdy w 2002 roku relacjonowałam wypadek w Jas-Mos (kolejny zakład Jastrzębskiej Spółki Węglowej), w którym zginęło 10 górników, ofiary nie były anonimowe. Chociaż wymiana informacji była dużo trudniejsza, bo nie istniały media społecznościowe, powszechna była wiedza o wieku ofiar, ich bliskich, nawet o zainteresowaniach. Twarze znaliśmy z telewizji, obok zniczy na terenie kopalni pojawiły się też zdjęcia.
Generalnie powszechną praktyką przed laty było ogłaszanie swoistych apeli poległych, informacji, ile mieli lat, kogo osierocili. Co z zaginionymi? Niejednokrotnie poznawaliśmy także ich personalia, z tradycyjną na Śląsku prośbą o modlitwę za szczęśliwy finał poszukiwań. Zarazem nie unikano jasnych komunikatów: szansa na odnalezienie żywych ludzi jest bliska zeru. Wcześniej powiadamiano rodziny.
Dziś na oficjalnej stronie JSW nie spojrzysz w oczy ofiarom. Nie ma nawet informacji o pogrzebach, chociaż te już się odbywają i nie stanowi to tajemnicy (patrz galeria na górze artykułu). Są regularne komunikaty z "akcji ratowniczych" , których przecież już nie ma. Sąsiaduje z nimi ostrzeżenie:
"Jeżeli publiczne fora dyskusyjne nie będą należycie nadzorowane przez portale, zwłaszcza w przypadku braku reakcji na zgłoszone przez służby prasowe spółki nadużycia, JSW rozważy wystąpienie o ochronę dóbr osobistych Spółki i jej pracowników, w szczególności o ochronę czci zmarłych."
Dla bardziej wrażliwych takie wyeksponowanie ostrzeżenia dla mediów, stawianie go niemal na równi z wypadkami, jest niestosowne. Zwłaszcza że tej "czci", poza czernią na stronie, jakoś nie widać.
Trudno uwierzyć, że skąpy przekaz informacji o ofiarach w mediach ogólnopolskich, wtórny do braku informacji od JSW, to troska o ochronę danych osobowych czy wola rodzin. Nie tylko dlatego, że RODO, co do zasady, nie dotyczy osób zmarłych.
Wiele osób nie chce, by ofiary pozostały anonimowe, o czym świadczą pojawiające się publikacje w lokalnych portalach, wciąż działające profile na Facebooku, krążące zdjęcia, informacje o osobach zmarłych, o pogrzebach.
Śledzenie tych informacji przyprawia o dreszcze. Na zdjęciu grupa młodych mężczyzn stroi miny do aparatu. Pogodne, dorodne chłopaki. Fotografia z ubiegłorocznej barbórki. Połowa sfotografowanych nie żyje.
Nie brakuje zdjęć z wakacji, z dziećmi, górskich wędrówek, wypraw rowerowych. To już się nie wydarzy. Trudno patrzeć na śliczną krótkowłosą blondynkę, która uśmiecha się na profilu jednego ze zmarłych górników. To już wdowa.
Krystian nie zrobi imprezy z okazji 30. urodzin (miał je obchodzić 26 kwietnia), w czerwcu nie weźmie ślubu.
34-letni Łukasz ze Stryszawy k. Suchej Beskidzkiej nie będzie już musiał dojeżdżać do pracy kilka godzin każdego dnia.
36-letni górnik z Zofiówki osierocił dwoje dzieci.
Kamil, 33-lata, podczas akcji 20 kwietnia uratował dwóch górników z Pniówka. Potem nastąpił kolejny wybuch. Ratownik wciąż jest poszukiwany, ale rodzina nie liczy na cud.
Lista wciąż się wydłuża. Nadal pozostaje szczątkowa w stosunku do pełnego obrazu tragedii, ale z każdą godziną przybywa kondolencji, informacji i wspomnień. Śląsk długo nie zapomni.
Na jednej z konferencji, przedstawiciel kopalni pytany o wiek ofiar, zareagował niemal oburzeniem, sugerując, że to przecież nie ma znaczenia w tej sprawie. Na pewno nie ma? Te ofiary to sami młodzi i bardzo młodzi ludzie. Zdrowi. Silni. Świat stał przed nimi otworem, ale wybrali pracę w górnictwie. Tylko 10 ofiar z Zofiówki osierociło 18 dzieci.
Sami górnicy porażeni bólem niechętnie rozmawiają z mediami o ostatnich wydarzeniach. Mają też inny powód niż ludzka rozpacz. JSW już w 2020 roku wydała oświadczenie zapowiadające surowe konsekwencje wobec pracowników, którzy "przedstawiają spółkę w złym świetle", ostrzegając, że w internecie nikt nie jest anonimowy. Gdzieś pracować trzeba, a w Jastrzębiu nie ma się zbyt dużego wyboru.
Świadomość skali tragedii nieuchronnie prowadzi do wielu pytań, przede wszystkim o procedury bezpieczeństwa i sensowność wydobycia. Ludzie, którzy zginęli w Zofiówce i Pniówku, byli dziećmi, gdy wydawało się, że dni tych kopalń są policzone.
Już pod koniec XX wieku rozpoczęto wypłaty odpraw górnikom, którzy zdecydowali się odejść z kopalń i przekwalifikować (treść ustawy z 1998 roku). Niektórzy wtedy wyjechali. Inni odeszli na jakiś czas z kopalń, a potem ponownie ich zatrudniono. W 2002 roku, gdy doszło do tragedii w kopalniach Jas-Mos, wydawało się, że tempo zmian nabierze rozpędu. Tymczasem minęło 20 lat i jesteśmy prawie w tym samym miejscu. Aktualnie nikt już nie myśli realnie o zamykaniu kopalń, gdy tona węgla kosztuje fortunę, a bezpieczeństwo energetyczne Polski nie jest stabilne.
Wiele osób nie wierzy, że ostatnie wypadki w kopalniach to tragiczny zbieg okoliczności i tych ofiar nie można było uniknąć. Mnożą się pytania o organizację pracy, kontrole stężenia metanu. Wątpliwości budzi też fakt, że podczas wybuchu w Pniówku ucierpieli ratownicy w bazie, miejscu, które z założenia jest bezpieczne, z dostępem do świeżego powietrza, z którego koordynowana jest akcja ratunkowa.
Miejmy nadzieję, że prokuratorskie śledztwa, które trwają w kopalniach, przyniosą odpowiedzi, a ewentualne nieprawidłowości nie zostaną zamiecione pod dywan. Górnicy, decydując się na pracę w kopalniach, teoretycznie rozumieją zagrożenie. Pytanie, czy jest ono optymalnie minimalizowane. Jeśli nie, to kwietniowa czarna seria może być tylko początkiem kolejnych dramatów na niewyobrażalną skalę.
* Dane zaktualizowane, na podstawie komunikatu JSW z 28 kwietnia 2022 roku. Tego samego dnia wcześniejszy komunikat mówił o 30 poszkodowanych w szpitalu (patrz zrzut ekranu z oficjalnej strony spółki w galerii na górze artykułu).