O panu Marianie i jego wychodzeniu z bezdomności

To nie jest dobry czas na szukanie kąta w Warszawie. Generalnie trudno znaleźć dobry moment na zakończenie ulicznej wegetacji. Panu Marianowi się udało, chociaż osoby, które w tym pomogły, przestrzegają przed przedwczesnym optymizmem. Trudno się jednak powstrzymać, gdy jesteśmy tak złaknieni dobrych wiadomości.

Więcej o osobach w kryzysie bezdomności na Gazeta.pl

Marian i Jerzy* w jednym stali domu... Określenie "dom" to jednak gruba przesada. Panowie zajmowali pustostan, a właściwie ruinę w okolicy cmentarza Bródnowskiego w Warszawie. Ruina miała dwie ściany i fragment dachu. Przy wietrze z południa i wschodu było tam nawet przytulnie. Przy wietrze z zachodu lub północy, ziąb był gorszy niż na ulicy, deszcz zacinał na pościel i moczył ubrania.

Na pomoc Jerzemu

W takich warunkach nietrudno podupaść na zdrowiu. Panu Jerzemu przyplątało się zapalenie płuc. Szczęśliwie, ktoś wezwał do kaszlącego mężczyzny karetkę dla osób bezdomnych (pieszczotliwie nazywaną Karetą), dzwoniąc na specjalny numer alarmowy: 663 600 856.

Fundacja Ambulans z Serca od ponad trzech lat pomaga bezdomnym mieszkańcom stolicy. Nie odstrasza ich brud, fetor, gnijące rany podopiecznych. Każdy, kto próbował kiedykolwiek wezwać "normalną" karetkę do osoby bezdomnej, wie, jak unikalne to podejście.

Wolontariusze zajęli się przede wszystkim panem Jerzym, który ostatecznie wymagał leczenia w szpitalu. Nie chcieli jednak zostawić bez pomocy pana Mariana. Nadrzędnym celem fundacji jest wyciąganie ludzi z bezdomności. Pomoc medyczna to pierwszy krok - zdobywanie zaufania, pokazanie, że wciąż istnieje inne życie, normalność i życzliwość.

Pan Marian, czyli beznadziejny przypadek?

Pan Marian w zasadzie dobrze sobie radził na ulicy. Zdrowy, sprawny, choć pijący, to jednak mający pieniądze na samodzielne utrzymywanie się w tej mizerii życia. Dawał wolontariuszom wyraźnie do zrozumienia, że niczego nie planuje zmieniać. Przekonywał, że wybierając taki styl życia, czuje się wolny, może robić, co chce i to mu pasuje. Takich ludzi jest w Warszawie sporo - są na ulicy od wielu lat, przywykli, odnaleźli się w tym lub nie umieją już inaczej. Rzadko kiedy udaje się skutecznie wydobyć ich z ulicy.

Pan Jerzy też początkowo nie rwał się do leczenia poza "domem". Pozwolił się zabrać z ulicy dopiero, gdy jego stan był już bardzo ciężki - nie chodził, wymagał tlenoterapii w drodze do szpitala. Okazało się, że oprócz zapalenia płuc ma też gruźlicę. Ze szpitala nie wyszedł do dziś.

Zniknięcie pana Jerzego stało się momentem, który dał szansę wolontariuszom na odwrócenie losu pana Mariana. Pan Marian to gaduła, lubi rozmawiać na różne tematy. Teraz jednak został sam. Nie miał już nikogo, do kogo mógłby się odezwać. Brak kolegi to także konkretne zagrożenia. Zachorujesz - nikt nie pójdzie ci po leki, nie przyniesie nawet jedzenia. Upadniesz i złamiesz nogę - nikt nie wezwie pomocy. Napadną cię bandyci - nikt nie pomoże się obronić.

Gdy mężczyzna zaczął rozważać, czy faktycznie jest w stanie nadal tak żyć, los pomógł mu podjąć decyzję. Właściciel ruiny, w której panowie mieszkali, odciął do niej dostęp. Rzeczy zniknęły, wszelkie otwory zabito grubymi deskami lub zabetonowano. Pan Marian stracił nawet ten skrawek wątpliwej ochrony przed deszczem i mrozem. Przeniósł się na ganek przed innym pustostanem w okolicy. Ten był tak mały, że pozwalał na sen tylko na siedząco, z podkurczonymi nogami.

Nadzieja w alkomacie

Podczas rozmów z Marzeną Kamińską, psycholożką i streetworkerką należącą do zespołu Karety, wyszło na jaw, że jednak życie na ulicy nie jest tak komfortowe, jak twierdził, ale problem z alkoholem nie pozwala mu zawalczyć o inne. W noclegowniach wymagana jest trzeźwość, a to wyzwanie wydawało się przerastać pana Mariana.

Jeśli planujesz pomagać potrzebującym, musisz mieć świadomość, że nie będziesz trafiać na same zagubione anioły. Na ulicę trafiają byli przestępcy, osoby, które skrzywdziły bliskich, alkoholicy. Z tego powodu nie przestają jednak być ludźmi. Nie tracą prawa do kolejnej szansy. Rozumieją to wolontariusze Ambulansu. Wiele osób tego rozumieć nie musi. Nie zaszkodzi jednak, jeśli będą ich wspierać, choćby dla własnego komfortu. Dzięki wolontariuszom z ulic, altan śmietnikowych czy z autobusów znikają ci, od których odwracamy wzrok, przez których zatykamy nosy. Pan Jerzy już nie rozniesie gruźlicy, ma dach nad głową. "Sprzątacze", jak czasem nazywają ekipę Ambulansu (a ci się o to nie obrażają) zrobili swoje.

Oczyszczenie organizmu pana Mariana z alkoholu okazało się wyzwaniem. Nie wystarczyło tylko przestać pić. Mniej sprawna wątroba i nerki potrzebowały sporo czasu, by wreszcie alkomat zaświecił się na zielono. Pan Marian kilka tygodni temu trafił do ośrodka, w którym jest ciepło i bezpiecznie.

Historia z happy endem? Bardzo teraz takich potrzebujemy, ale trudno powiedzieć. Możliwe, że panowie Jerzy i Marian wrócą na ulicę, gdy zrobi się sucho i ciepło. Oczywiście jest szansa, że nowe życie im się spodoba. Zaczną pracę. Zdobędą mieszkanie treningowe, czyli takie, w którym nauczą się od nowa brać odpowiedzialność za siebie, by trwale wyjść z kryzysu bezdomności.

Inna bezdomność

W ubiegłym roku wolontariusze Ambulansu z Serca:

  • 686 razy udzielili wsparcia medycznego
  • 126 razy wsparcia psychologicznego (niby niewiele, ale patrole psychologiczne to najnowsze inicjatywa, uruchomiona w drugiej połowie roku)
  • przyjęli 182 zgłoszenia na numer alarmowy

Interwencji było oczywiście więcej, bo przyjmują zgłoszenia od streetworkerów, sami wyszukują potrzebujących na ulicach.

Wszystko wskazywało na to, że w tym roku interwencji będzie znacznie, znacznie więcej, bo od pierwszego dnia wojny w Ukrainie Kareta służy osobom w zupełnie innym kryzysie bezdomności:

Przedstawiamy historię pana Mariana także dlatego, że już budzą się demony, irracjonalne zarzuty, że dotychczasowa działalność karetki została zawieszona. Nic z tych rzeczy. Przybywa dobra, chętnych do pomocy i wciąż można znaleźć kąt dla potrzebującego, niezależnie od tego, dlaczego mieszka na ulicy.

Niestety, Kareta to w rzeczywistości zdezelowany rupieć. Ostatnio przez tydzień nie służyła nikomu. Stała znowu w naprawie, a bez niej ekipa jest bezradna - nie dotrze do pustostanów, ruin, nie przetransportuje bezpiecznie chorego do szpitala, nie zabierze niezbędnego sprzętu.

Zobacz wideo

"Wszyscy pomagają"

Od paru miesięcy trwa zbiórka na nową karetkę dla osób bezdomnych. Trudno powiedzieć, że idzie źle, skoro udało się zgromadzić sporo pieniędzy, a zbiórkę wsparło ponad 1500 osób. Nie zmienia to faktu, że osiągnięto zaledwie 40 proc. celu, a z każdym dniem jest coraz trudniej. Apele, licytacje, publikacje nie przynoszą kokosów.

Nic w tym dziwnego. Wiele osób zaangażowało się w pomoc uchodźcom na niewyobrażalną skalę. Kieszenie robią się puste, narasta zniecierpliwienie. Rozumiemy to. Apel o wsparcie tej konkretnej zbiórki kierujemy do tych, którzy chcą pomóc, ale nie wiedzą, jak wybrać bezpieczny cel. Owszem, sporo jest deklaracji, że wszyscy pomagają, ale ci wolontariusze na pewno wiedzą, jak to robić. Nie zmarnuje się żadna złotówka, a nowa, wypasiona Kareta będzie służyć potrzebującym w Warszawie przez wiele lat. Niezależnie od sytuacji międzynarodowej.

LINK DO ZBIÓRKI

* Imiona bohaterów zostały zmienione.

Więcej o: