Więcej o zmianach w ICD i wypaleniu zawodowym czytaj na Gazeta.pl
ICD (Międzynarodowa Klasyfikacja Chorób) to nazwa skrócona dla Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych (ang. International Statistical Classification of Diseases and Related Health Problems). Od 1 stycznia 2022 roku obowiązuje jej 11 wersja.
Taka medyczna klasyfikacja ma głównie na celu ujednolicenie nazewnictwa chorób, by możliwe było sprawne raportowanie i opracowywanie statystyk, a także ocena problemów globalnych. Służy też sprawniejszej organizacji finansowania opieki zdrowotnej, jest narzędziem wykorzystywanym przez lekarzy przy wystawianiu skierowań czy zwolnień lekarskich (konkretne problemy zdrowotne są przypisane właściwym, czytelnym dla wszystkich kodom). Opracowywana przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) ICD jest stosowana w różnym zakresie w ponad 100 krajach na całym świecie. W Polsce ICD w niemal pełnym zakresie obowiązuje od 1996 roku.
W polskich mediach od pewnego czasu pojawiają się informacje na temat ICD-11, najczęściej w kontekście wypalenia zawodowego, chociaż to nie ta kwestia jest istotą zmian. Tych jest naprawdę sporo i zapewne każda będzie wymagała szerszego omówienia:
Decyzja o wpisaniu wypalenia zawodowego na nową listę chorób została podjęta już w 2019 roku. Wydawałoby się, to dość czasu na solidne przygotowanie zmian. Taka jest zresztą oficjalna narracja Ministerstwa Zdrowia:
- Obowiązujące przepisy prawne już nakładają na pracodawcę tworzenie bezpiecznego miejsca pracy także pod względem czynników psychospołecznych. Ponadto dany lekarz w przypadku zdiagnozowania wypalenia zawodowego już w oparciu o istniejące przepisy prawne może zlecić różnego rodzaju konsultacje i badanie diagnostyczne, łącznie z badaniami psychologicznymi. Na chwilę obecną w Ministerstwie Zdrowia nie są planowane prace legislacyjne dotyczące wypalenia zawodowego, z uwagi na obowiązujące już regulacje prawne - wyjaśniła nam Agnieszka Pochrzęst-Motyczyńska z biura komunikacji Ministerstwa Zdrowia.
Eksperci od prawa pracy sygnalizują jednak możliwe problemy. Zdezorientowana wydaje się też część lekarzy. Wypalenie zawodowe znalazło się na liście, co teoretycznie pozwala na wystawienie zwolnienia lekarskiego. Problem jednak w tym, że trafiło do kategorii "problemy zdrowotne". Tymczasem polski kodeks pracy nie przewiduje zwolnienia w sytuacji, gdy mamy problem, nie chorobę.
Dr n. med. Maciej Klimarczyk, psychiatra i psychoterapeuta, nie widzi realnego problemu:
- Jako lekarz nie muszę się kierować definicjami zaburzeń, które są w kodeksie pracy, tylko takimi, które ustalają klasyfikacje medyczne. W sumie, to nawet nie muszę znać kodeksu pracy. Ustalam, czy stan zdrowia danego pacjenta w danym okresie powoduje jego czasową niezdolność do pracy, czy też nie. Jeśli powoduje, muszę to opisać w dokumentacji medycznej i w jakiś sposób sklasyfikować poprzez diagnozę. Diagnoza ma swój numer statystyczny, ale ja się do tego numeru nie modlę, nie jest dla mnie najistotniejszy. Opisuję dolegliwości pacjenta, ustalam postępowanie i uzasadniam, dlaczego jest on czasowo niezdolny do pracy oraz określam okres - najczęściej od tygodnia do czterech tygodni - po nim następuje wizyta kontrolna. Zatem dla mnie ewentualny problem z nazewnictwem jest czysto akademicki. Wystawiałem zwolnienia z powodu wypalenia zawodowego i nadal będę je wystawiał w uzasadnionych przypadkach, a ten czy inny numer jest kwestią pozamedyczną i nie ma istotnego znaczenia. Na szczęście medycyna to nie matematyka, choć czasem urzędnicy chcieliby, żeby się nią stała.
Zakładając problem głównie semantyczny, ale także pewne ryzyko dowolności interpretacji, o sprawę dopytaliśmy Ministerstwo Zdrowia. Ze sporym zaskoczeniem przyjęliśmy odpowiedź, żeby pytać w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. ZUS będzie rozstrzygał takie kwestie? Każdy urzędnik z osobna? Ministerstwo Zdrowia nie wie tego w chwili, gdy przepisy już wchodzą w życie? Po dwóch latach przygotowań? Od 29 grudnia próbujemy uzyskać rozstrzygającą odpowiedź w ZUS. Telefon głuchy, bądź zajęty. Na wiadomości (mailowo i sms) brak odpowiedzi. Gdy tylko nadejdzie, uzupełnimy publikację.
Pomijając powyższe i wątpliwości co do ewentualnego L4, dr Maciej Klimarczyk uważa, że Polacy z wypaleniem społecznym mają zdecydowanie większy problem.
- Moim zdaniem to są dwie odrębne sprawy - przepisy oraz ich egzekwowanie i świadomość społeczna. Doskonałym przykładem jest sytuacja z pandemią. Rząd wprowadził jakieś przepisy, których większość ludzi nie respektuje i nie ponosi za to żadnych konsekwencji. Podobnie jest z bezpieczeństwem i higieną pracy. Sądzę, że stanowisko BHP-owca w większości przypadków jest fikcyjne, a człowiek, który się tym zajmuje, raczej postrzegany jest jak ktoś od szkoleń raz w roku albo rzadziej. A BHP-owiec powinien być rzecznikiem pracownika, łącznikiem pomiędzy pracodawcą a pracownikiem - podkreśla dr Klimarczyk i dodaje:
Najważniejszą sprawą jest świadomość społeczna dotycząca kultury pracy. W Polsce mamy z tym ogromny problem. Przykład idzie z góry. Sejm pracuje nocami. Co człowiek może rozumieć o północy, po kilkunastu godzinach pracy? Prawie nic. I nikt nie zwraca na to uwagi. Dlaczego? Zastanawiam się nad tym. Jak sądzę, dlatego, że nie przywiązujemy wagi do kultury pracy, bo właśnie taka jest nasza kultura.
Doktor dodaje, że w biznesie jest to samo - pracodawcy nie oddzielają czasu pracy od czasu wypoczynku - piszą maile, dzwonią do pracowników w ich wolnym czasie. Wina jest też pracowników, skoro uważają, że tak wolno. Akceptujemy takie realia, bo nie znamy innych. Tymczasem w Norwegii kontaktowanie się z pracownikiem poza godzinami pracy jest niegrzeczne. Portugalia wprowadziła przepisy zakazujące takich praktyk. W Japonii, z powodu dużej liczby zgonów z przepracowania, są firmy, które odcinają prąd o 20.00 czy 21.00, żeby zmusić pracownika do opuszczenia biura. Kultura pracy to bowiem jedno, a rosnąca świadomość to drugie.
- Nieprawidłowy balans praca-życie jest jednym z najważniejszych czynników prowadzących do wypalenia. Kolejnym problemem jest mobbing - ludzie są zastraszani, zarządza się nimi przez strach. Tego typu sytuacje często dotyczą placówek państwowych, np. urzędów, szkół, jednostek podległych jakimś rządowym lub samorządowym tuzom, a nawet, jak wiemy - duchownych. Jeśli jest jakiś ustosunkowany przełożony, to nic mu nie grozi za mobbingowanie podwładnych. Sprawy sądowe należą do rzadkości. Zatem potrzebna jest szeroko pojęta, wieloletnia akcja informacyjna. Nawet jeśli są jakieś przepisy, to są one często martwe, a koszty społeczne i zdrowotne wypalenia są olbrzymie - podsumowuje doktor Klimarczyk.
W Gazeta.pl regularnie podejmujemy ten temat i nie zamierzamy przestać.