Monika poznała Artura w wieku czterdziestu lat na jednym z popularnych portali randkowych. Wcześniej przez wiele lat była singielką i trudno jej było zaakceptować ten stan.
Monika zdawała sobie sprawę, że w tym wieku trudno kogoś poznać, dlatego początkowo nowa relacja wydawała się jej prezentem od losu. Jednak już na samym początku związku, zaczęły dawać znać o sobie dziwne cechy mężczyzny. Artur miał do niej pretensje o spotkania ze znajomymi, a także o kontakty z rodziną.
Jednak najgorsze zaczęło się dopiero po roku. Artur coraz bardziej ingerował w relacje Moniki z innymi ludźmi. Był zazdrosny nawet o jej wieloletnie przyjaciółki. Do tego każda rozmowa z innym mężczyzną kończyła się oskarżeniami o zdradę. Trudno więc nazwać ten związek relacją idealną. Mimo to Monika nie chciała jej przerwać. Nie wyobrażała sobie powrotu do singielstwa.
Z czasem robiło się jeszcze gorzej. Artur dręczył Monikę i stopniowo obniżał jej poczucie własnej wartości. Co więcej, obwiniał ją o swoje porażki zawodowe. A ona brała to wszystko do siebie.
Rodzina i przyjaciele widzieli, że nie jest to zdrowa relacja, dlatego przez długi czas starali się jej to uświadomić. Jednak ona wytrwale broniła Artura. Z jej wypowiedzi wyłaniał się obraz człowieka idealnego. I mimo ogromnych cierpień, jakich doznawała na co dzień, nie wyobrażała sobie końca tego związku.
Monika trafiła na terapię dopiero po kilku latach, gdy na jaw wyszły liczne zdrady Artura. Mimo że początkowo chciała mu wszystko wybaczyć, mężczyzna sam zdecydował się na odejście. Wówczas runął jej cały świat.
Jednak terapia przyniosła bardzo pozytywny skutki. Monika zrozumiała, że to jej desperacja i lęk przed samotnością doprowadziły do trwania w toksycznej relacji.
Opisana historia to klasyczny przykład syndromu sztokholmskiego w związku. Eksperci twierdzą, że zjawisko to znacznie częściej dotyczy kobiet, gdyż to one są zazwyczaj ofiarami przemocy ze strony partnerów. W takich przypadkach kluczową rolę odgrywa wsparcie ze strony najbliższych, którzy powinni za wszelką cenę starać się pomóc ofierze.
Samo pojęcie "syndromu sztokholmskiego" odnosi się do stanu psychicznego, pojawiającego się u ofiar. Po pewnym czasie zaczynają one odczuwać sympatię do swoich oprawców. Oprócz tego wspierają ich i bronią przed otoczeniem.
Mimo że zjawisko to wydaje się dla wielu z nas absurdalne, jest dobrze znane psychologom i psychiatrom. I wbrew pozorom nie jest wcale takie marginalne. Zachodzi w wielu związkach opartych na przemocy. Eksperci tłumaczą je jako reakcję ofiary na silny stres. Nie ma ona perspektywy ucieczki, więc zaczyna popierać i akceptować swojego oprawcę.
Sama nazwa syndromu powiązana jest z wydarzeniami z sierpnia 1973, które rozegrały się w stolicy Szwecji. Po napadzie na Kreditenbank, napastnicy przez sześć dni więzili kilku zakładników. Co zaskakujące, po uwolnieniu przez policję, ofiary broniły przestępców i nie chciały zeznawać przeciwko nim.
Po jakich zachowaniach możemy rozpoznać, że mamy do czynienia z syndromem sztokholmskim w związku? Osoba, która jest ofiarą, przejawia różne charakterystyczne zachowania:
Ofiarom syndromu sztokholmskiego potrzebna jest zazwyczaj profesjonalna pomoc psychologiczna, a niekiedy także psychiatryczna. Bywa, że to inne problemy natury psychicznej, doprowadzają do tego, że tkwimy w toksycznych relacjach.
Nie możemy także zapominać, że w tego typu sytuacjach kluczowe jest wsparcie bliskich osób. Mimo niechęci ofiary (po tym, gdy np. skrytykujemy jej partnera), nie powinniśmy poddawać się w uświadamianiu jej na temat dziejącej się krzywdy. Jeśli zależy nam na jej dobru, nie możemy obrażać się, gdy lekceważy nasze prośby i uwagi.
Zobacz także: