Kilka dni temu ukruszył mi się ząb. W pierwszej chwili nic nie poczułam i w trakcie jedzenia orzechów pomyślałam, że trafiła mi się skorupka. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Genialnie! Święta za pasem, a ja mam złamany ząb. Miałam jednak nadzieję, że uda mi się rozwiązać ten problem, zanim będzie Wielkanoc.
Po długich poszukiwaniach wolnego terminu wśród okolicznych stomatologów uznałam, że jestem zmuszona dać szansę specjalistom oddalonym 40 km od mojego miejsca zamieszkania. W Mielcu jest dosyć sporo gabinetów, dlatego bez wahania wykonałam kilka telefonów.
W końcu znalazłam prywatną przychodnię dentystyczną, która miała wolny termin na 6 kwietnia. Pani rejestratorka poprosiła o mój numer telefonu. Podałam, zapisała moje nazwisko i zaprosiła na wizytę. Zadowolona, że w końcu ktoś mi pomoże, poinformowałam przełożoną, że muszę wziąć dzień wolny od pracy. Z każdą chwilą ból był coraz bardziej dokuczliwy. Nie pomagały nawet silne środki farmakologiczne. Miałam jednak nadzieję, że wkrótce koszmar dobiegnie końca.
Nadszedł dzień wizyty. Rano, choć z trudem, zjadłam lekkie śniadanie. Po godzinie 12:00 wyruszyłam w trasę. Śnieg, wiatr, zimno i fatalne warunki na drodze okazały się najmniejszym problemem. Kiedy już byłam na miejscu, pani rejestratorka spojrzała na mnie pytająco.
Poinformowałam ją, że jestem zarejestrowana na godzinę 13:00. Kobieta stwierdziła, że niepotwierdzona wizyta się nie odbędzie. To był dopiero początek. Tym razem to ja byłam zdezorientowana. Pani sekretarka stwierdziła stanowczo, że wielokrotnie dzwoniono do mnie poprzedniego dnia, otrzymałam także wiadomość SMS, ale nie raczyłam odpowiedzieć i że to jest wyłącznie moja wina. Ze spokojem, aczkolwiek dużą dawką stanowczości zapytałam:
Do kogo pani dzwoniła, bo z pewnością nie do mnie.
Sekretarka podczas całej rozmowy krzątała się, coś robiła i traktowała mnie lekceważąco. Ponowiłam zatem pytanie, a w odpowiedzi usłyszałam znowu to samo, że wszyscy dzwonili, prosili a tu cisza. Poprosiłam, aby pokazała mi notes, w którym zapisała mój numer telefonu. Z wielkimi pretensjami sięgnęła po kajet i nadal z niechęcią w głosie podkreślała:
No widzi Pani, jest numer, na ten było dzwonione i to wiele razy
- próbowała się bronić. Spojrzałam na zapisaną chaotycznie kartkę, owszem numer był, ale błędny! Kiedy zwróciłam uwagę sekretarce, że źle zapisała dane kontaktowe, to natychmiast dowiedziałam się, że to ja podałam błędny numer. Notabene używam go od 20 lat, więc z pewnością nie zdążyłam się go nauczyć na pamięć. Zapytałam, dlaczego skoro nie odebrałam po dwóch próbach połączenia, nie sprawdziła, czy numer się zgadza. Przecież wystarczyło porównać dane z zeszytu do historii połączeń w telefonie należącym do gabinetu. Rejestratorka tylko wzruszyła ramionami.
Tego już za wiele. Byłam wściekła, bo nie dość, że cierpię, to straciłam wolny dzień, który mogłam wykorzystać w zupełnie inny sposób, a do tego pieniądze, bo trasa autem wynosiła w sumie 80 km.
Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Jak łatwo się domyśleć planowana wizyta nie doszła do skutku. Przed świętami zostałam z bólem, bezradnością, poczuciem straconego czasu oraz dodatkowym wydatkiem w postaci bezcelowo wykorzystanego paliwa. Jednak mimo to najbardziej zirytowała mnie postawa wspomnianej rejestratorki.
Oczywiście pomyłki czy błędy zdarzają się każdemu, ale forma zachowania kogoś, kto ma służyć pomocą, a zamiast tego traktuje pacjenta jak chodzący problem to duża przesada. W całej tej sytuacji nie padło nawet słowo, przepraszam, ze strony sekretarki. Pani nie próbowała także znaleźć innego terminu. To ja, aby załagodzić sytuację, zapytałam wstępnie o najbliższą, możliwą datę realizacji usługi. Na moją prośbę kobieta wyjęła zeszyt i wzdychając, uznała, że może 20 kwietnia się uda, ale to ona musi jeszcze zadzwonić i potwierdzić.
Nie omieszkała dodać, żebym tym razem podała poprawny numer, aby znowu nie było problemu. Na tym moja cierpliwość dobiegła końca. Poinformowałam rejestratorkę, że zmieniłam zdanie. Nie chcę skorzystać z oferty tego gabinetu, bo przez brak profesjonalizmu straciłam czas i pieniądze oraz nie mam gwarancji, że sytuacja się nie powtórzy. Nikomu nie życzę takich pracowników.