Temat ludzkich pasożytów i skali zagrożenia, jakie mają stanowić, wraca niczym bumerang. Było o nim dość głośno w mediach mainstreamowych kilka lat temu, choćby za sprawą książki amerykańskiej dziennikarki Kathleen McAuliffe: "Pasożyty w twoim mózgu. Czyli o tym jak małe stworzenia manipulują naszym zachowaniem". Autorka twierdziła, że analiza poważnych badań naukowych pozwala spokojnie postawić tezę, że pasożyty, zwłaszcza Toxoplasma gondii, nie tylko wpływają na nasze zdrowie czy nawyki żywieniowe, ale nawet na zachowanie czy światopogląd. Robaki miały nas narażać na wypadki komunikacyjne, wzmagać apetyt na seks, sprzyjać agresji... I to wszystko sugerowali nie autorzy science fiction, tylko ceniona autorka "New York Timesa" i magazynów popularnonaukowych "Discover".
Na fali zainteresowania tamtą publikacją, pojawiły się głosy, że musimy się jakoś ratować: diagnozować, leczyć i zapobiegać. W czasopismach popularnonaukowych, ale też w lifestylowych czy telewizyjnych śniadaniówkach, różni eksperci zaczęli rozważać profilaktyczne odrobaczanie, analogicznie jak u zwierząt.
Temat pozornie dość szybko przestał być gorącym, gdyż wielu ekspertów odważyło się powiedzieć, że zagrożenie jest mocno wyolbrzymione, a badania, na które powołuje się McAuliffe, nie do końca wiarygodne. Co ważniejsze - dziennikarce i samym badaczom miały się czasem mylić korelacja z koincydencją, czyli faktyczny związek skutkowo-przyczynowy z przypadkowo zachodzącymi zjawiskami w tym samym czasie. Skutek? Zbyt daleko idące wnioski.
A jednak sprawa nie ucichła do końca. Okazała się pożywką dla medycyny alternatywnej. Badania żywej kropli krwi, cudowne preparaty odrobaczające bez recepty - to tylko niektóre przykłady "wykrywania prawdziwych przyczyn chorób" i "ich skutecznego leczenia".
Tytułowa teza o ewentualnej konieczności odrobaczania dzieci ma się dobrze - w sieci wciąż pojawiają się nowe publikacje na ten temat. Z jednej strony - lekarzy tłumaczących, że to bez sensu. Z drugiej - "ekspertów" serwujących przepisy, jak to "skutecznie" zrobić.
Nie trzeba być fanem amerykańskiego serialu "Obcy wewnątrz nas", by wiedzieć, że czasem kontakt z pasożytem może prowadzić do walki na śmierć i życie między małym agresorem i człowiekiem. Nieraz w mediach pojawiają się doniesienia o pasożytach wykrytych w oku czy mózgu, które spowodowały poważne szkody u żywiciela robaka. Nie można jednak zapominać, że w krajach cywilizowanych to nie jest jakaś szokująco duża skala, a walka z zagrożeniem nie polega na piciu ziołowych nalewek "na wszystko".
Trudno jednak dziwić się obawom rodziców, skoro słyszą, że Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ocenia, że 85-90 proc. populacji ma w sobie przynajmniej jednego pasożyta.
Na stronach stacji sanitarno-epidemiologicznych znajdziesz ostrzeżenia przed piaskownicami. Wg sanepidu co roku tysiące dzieci zakażają się chorobami pasożytniczymi w czasie zabawy. Badania mikrobiologiczne próbek pobieranych z miejsc, w których najczęściej przebywają (piaskownic, boisk, osiedlowych alejek, skwerów i parków), pokazują, że generalnie jest niewesoło - pasożyty można spotkać niemal wszędzie. Najgorzej jednak wypadają piaskownice i place zabaw. Najbardziej narażone są kilkuletnie dzieci, które nie potrafią jeszcze dbać o higienę, mają nawyk częstego wkładania rąk do ust, a w dodatku jedzą na placach zabaw. Najczęściej do buzi i w efekcie do przewodu pokarmowego trafiają jaja glisty ludzkiej.
Jakub Grabski, lekarz ogólny, apeluje, by nie bagatelizować sytuacji, gdy u dziecka, ale także osoby dorosłej pojawiają się objawy wyraźnie wskazujące na robaczycę, ale zarazem nie demonizować liczb i statystyk:
- Co z tego, że 90 proc. ludzi może mieć jakieś pasożyty albo być ich nosicielami, skoro w zdecydowanej większości przypadków to robaczyce łatwe do wykrycia i niezbyt groźne, z którymi można szybko i łatwo sobie poradzić, jak choćby owsica.
Wspomniana glistnica to poważniejsza sprawa, ale, chociaż niby łatwo u nas o zarażenie glistą, to naprawdę niewiele osób choruje. To, że dziecko ma kontakt z jajami tego pasożyta, nie oznacza, że go zaraz złapie, a nawet jeśli, to ten już zasiedli organizm. Układ odpornościowy dzieci najczęściej nieźle sobie radzi z tym bardzo rozpowszechnionym obleńcem (robakiem obłym, okrągłym). Zarazem - najmłodsi z zaburzeniami immunologicznymi faktycznie powinni unikać publicznych piaskownic, a nawet prywatnych, jeśli te nie są odpowiednio zabezpieczane przed psami i kotami, piasek nie jest często wymieniany itd.
Joanna Zambonelli, lekarz rodzinny z warszawskiej Przychodni Orlik, zwraca też uwagę, że te poważne zakażenia pasożytami to głównie problem krajów najuboższych, najbardziej zaludnionych, stąd potem takie statystyki:
- Tam przede wszystkim, z uwagi na warunki sanitarne, choroby brudnych rąk, odzwierzęce, będą zdecydowanie częstsze.
Lekarze podkreślają, że najlepszą ochroną jest świadomość zagrożeń, kontrolowanie objawów, a przede wszystkim przestrzeganie zasad higieny, w tym mycie rąk. Wówczas nie ma potrzeby podejrzanej profilaktyki, która nie ma naukowego uzasadnienia.
Wiadomo, że małe dzieci wkładają wszystko do buzi, nieraz są bardzo blisko ze swoimi zwierzakami, niekoniecznie mogą przestrzegać zaleceń sanitarnych. Jeśli jednak regularnie odrobaczamy pupila, który z pewnością podejmuje więcej zachowań ryzykownych niż dziecko (liże wszystko na podwórku, wyjada śmieci itd.) i pamiętamy o najważniejszych zasadach, ryzyko znacznie minimalizujemy.
To ma sens:
Michał Domaszewski, lekarz rodzinny, znany w sieci jako doktor Michał, zdecydowanie jest przeciwny profilaktycznemu odrobaczaniu dzieci:
Dzieci to nie psy, żeby odrobaczać je sezonowo. Nie ma to sensu. Po co narażać dziecko na chemię zawartą w leku? Dla mnie to głupota. Faktycznie, gdy panuje coś w przedszkolu, można to rozważyć, ale w porozumieniu z lekarzem, bo podobne objawy mogą mieć różne przyczyny. Czasem rodzic zauważy w kale owsiki i wtedy możliwe jest leczenie bez badania, ale co do zasady - nie. Po prostu nie!
Zwolennicy takiego postępowania mówią, że wiele pasożytów ciężko jest wykryć, a ich bytowanie w naszych dzieciach jest gorsze niż odrobaczanie. I jeśli pojawiają się sygnały wskazujące na pasożyty (niedokrwistość, zatrzymanie wagi, drażliwość), warto dzieci odrobaczać.
- Są objawy choroby pasożytniczej, a badania jej nie potwierdzają? Byłbym bardzo ostrożny z wygłaszaniem takich poglądów. Badam dzieci od 2013 roku. Tylko dwa razy spotkałem się z sytuacją, że wszystko wskazywało na chorobę pasożytniczą, a badania jej nie potwierdziły. Bez przesady. Nie mówmy, że to jest normą, bo nie jest - podkreśla Michał Domaszewski.
Joanna Zambonelli przyznaje, że dla części rodziców badanie okazuje się dość kłopotliwe:
- Idealnie byłoby złapać kał dwa-trzy razy z różnych próbek. Z suchego pojemnika (a nie z sedesu) i potem pod mikroskopem poszukać jaj. Owsiki się wykrywa na przylepcu, ale trzeba się zaczaić wieczorem albo w nocy i dobrze przylepić do okolicy odbytu. Myślę, że te badania mogą czasem nie wychodzić z powodu niewłaściwego pobrania w domu. Jaja też nie są wydalane z każdym stolcem równomiernie, dlatego tych badań robi się kilka.
Zarazem lekarka jest przekonana, że problem z robakami jest bardziej medialny niż realny:
- W sumie to nie kojarzę żadnej potwierdzonej robaczycy innej niż owsiki u żadnego mojego pacjenta.
- Trudno powiedzieć, skąd się wzięły w Polsce te miliony ekspertów od leczenia chorób pasożytniczych. Nieraz się zastanawiam, dlaczego ludzie chcą samodzielnie leczyć swoje dzieci, a nie próbują na przykład domów budować. Najwyraźniej medycyna wydaje się łatwiejsza niż murarka - zastanawia się lek. Jakub Grabski i przypomina, że bez recepty dostępny jest wyłącznie lek pyrantel, stosowany głównie przeciw owsikom. Ma to pewne uzasadnienie, bo owsiki zdarzają się dość często, a kiedy panują w grupie przedszkolnej, warto przeleczyć inne dzieci. Preparat jest skuteczny, praktycznie nie wchłania się z przewodu pokarmowego, więc zazwyczaj nie powoduje działań niepożądanych.
Z innymi pasożytami i ich leczeniem nie jest już tak prosto. Nawet najsilniejszy preparat zastosowany tylko raz najpewniej nie pomoże. Schematy leczenia bywają skomplikowane i wymagają wiedzy medycznej. Różne leki działają na różne pasożyty. Branie ich na wszelki wypadek jest pozbawione sensu i szkodliwe. Wymioty czy nudności to tylko niektóre z możliwych działań niepożądanych. Narażanie na nie dziecka to już chyba coś więcej niż nieodpowiedzialność - dodaje Jakub Grabski.
I pewnie stąd mamy wysyp dostępnych bez recepty preparatów odrobaczających. Warto zwrócić uwagę, że to nie są leki, a najczęściej suplementy diety. Tymczasem suplementy co do zasady nie leczą. Nawet nie mogą leczyć. Kupowanie tego to głupota i przy prawdziwej chorobie nie pomoże.