Rzeczywiście upały są zabójcze? Pytamy o konsekwencje gorącego lata w Polsce

Powszechnie uważa się, że ekstremalnie wysokie temperatury dosłownie nas wykańczają. Tymczasem lekarze przyznają, że trudno byłoby im powiązać konkretne zgony bezpośrednio z upałami. To jak w końcu jest z tą zależnością między temperaturą otoczenia a ryzykiem śmierci? Dlaczego w wielu krajach precyzyjnie wyliczono, jak wzrasta ryzyko przedwczesnego zgonu w gorące dni, a u nas to niemożliwe?

Więcej informacji o zdrowiu Polaków na Gazeta.pl

W Polsce niewątpliwie mamy od lat problem z raportowaniem przyczyn zgonów. Dla polityki zdrowotnej informacje, dlaczego umieramy, są kluczowe. Pozwalają bowiem planować sensownie działania prewencyjne i interwencyjne, realnie ocenić wagę zagrożeń czy odpowiednio zaplanować budżet. A jednak w naszym kraju trudno ustalić, co było pierwotną przyczyną śmierci i co się do niej przyczyniło. Jeszcze niedawno WHO w ogóle nie uwzględniało nas w swoich raportach, jakbyśmy nie istnieli. Głównie za sprawą tzw. kodów śmieciowych (z ang. garbage codes). To "kody odpowiadające niedokładnym i nieścisłym opisom stanów i chorób, które uniemożliwiają precyzyjne określenie wyjściowej przyczyny zgonu". W Polsce takimi kodami opisywano nawet ponad 30 proc. zgonów.

Wątpliwe kodowanie

Niby od 2018 roku wróciliśmy do gry i pojawiliśmy się znowu w analizach międzynarodowych, ale nie dlatego, że jakość raportowania wyraźnie się poprawiła. To Światowa Organizacja Zdrowia obniżyła wymagania i zaczęła przymykać oko na umiarkowanie precyzyjne sprawozdania, jeśli ilościowo raporty pozwalają ocenić sytuację demograficzną w danym kraju. W tej kategorii jest u nas dobrze. Takie dane też mają swoją wartość i zdaniem WHO lepsze to niż nic. Kiedy jednak chcemy ustalić, co faktycznie zabija Polaków lub jakie czynniki przyczyniły się do ich śmierci, zaczynają się schody.

"Niewydolność krążeniowo-oddechowa" - to nazbyt często wpisywana przyczyna zgonu osób po 50. roku życia w Polsce. Nie trzeba być specjalistą, żeby wiedzieć, że, faktycznie, finalnie ona doprowadza do śmierci. A co było wcześniej? Na co pacjent chorował? Jakie czynniki przyspieszyły/spowolniły proces chorobowy? Czy w ostatnich dniach/tygodniach coś wyraźnie wpłynęło na ten proces? Tego nikt nie sprawdza. Lekarze koderzy odpowiedzialni w poszczególnych województwach za koordynowanie raportów nie są w stanie tego dociec. Wzór aktu zgonu zresztą nie pozwala lekarzowi precyzyjnie, miarodajnie i szczegółowo procesu umierania opisać. Teoretycznie miały w tym pomóc międzynarodowe kody - spójne i konsekwentne na całym świecie. Nowa klasyfikacja (ICD-11) weszła w tym roku, ale realne skutki jej wprowadzenia w skali kraju poznamy dopiero w 2023 roku (pełne raporty dotyczące zgonów za dany rok zazwyczaj są dostępne w trzecim kwartale kolejnego roku), a w szerszej jeszcze później, bo WHO niejednokrotnie opracowuje raporty kilkuletnie. Ma to nawet pewne uzasadnienie, ale w ekstremalnej sytuacji pandemicznej kilkuletni poślizg zdecydowanie utrudnia wnioskowanie.

"Przyczyny niedokładnie określone"

Generalnie COVID-19 zaburza obraz sytuacji i utrudnia pracę statystykom. Z jednej strony to jedyna choroba, którą raportujemy w miarę precyzyjnie (według ocen specjalistów polskie statystyki mogły być nieznacznie zaniżane, ale generalny obraz sytuacji jest wiarygodny). Z drugiej: jak weryfikować znaczenie innych czynników, gdy grupy ryzyka się zazębiają? Lata 2020-21 są rekordowe pod względem zgonów w Polsce. Niewątpliwie głównym sprawcą problemów i nadmiarowych śmierci jest epidemia koronawirusa. Zarazem: grupa najbardziej dotknięta przez pandemię to najstarsze roczniki rodaków. Roczniki liczne, schorowane, zagrożone śmiercią także bez pandemii. Roczniki dotknięte chorobami cywilizacyjnymi, narażone szczególnie na schorzenia od lat będące głównymi zabójcami w Polsce: choroby układu krążenia i nowotwory. Jak w takiej sytuacji ocenić wpływ innych czynników, które być może, lada chwila, wpłyną zasadniczo na długość życia całej populacji?

Powyższe pokazuje, jak karkołomnym, już na starcie, przedsięwzięciem jest próba odpowiedzi na nasze wyjściowe pytanie: czy zmiany klimatyczne, a przede wszystkim coraz dłuższe fale upałów w Polsce, mają znaczący wpływ na zgony Polaków?

Co do tego, że upały zabijają i to na sporą skalę, przekonani są Niemcy, którzy opracowali dane wieloletnie, a także już w sierpniu raportowali o sytuacji w czerwcu i lipcu. Ich zdaniem kilkunastoprocentowy wzrost zgonów w ostatnich latach z pewnością można powiązać z ociepleniem klimatu. Biuro Statystyki Narodowej Wielkiej Brytanii informowało o 1680 nadmiernych zgonach w Anglii i Walii w jednym upalnym tygodniu lipca, łącząc je wyraźnie z warunkami pogodowymi. To obrazuje, jak daleko odeszliśmy od sytuacji sprzed 10-15 lat, gdy Światowa Organizacja Zdrowia mówiła o kilkuset zgonach związanych z upałami w całej Europie, przez całe lato.

Zapytaliśmy o podobne analizy polskie Ministerstwo Zdrowia. Interesowały nas dowody na związek (lub jego brak) między wyjątkowo gorącymi dniami w Polsce, choćby gdy padały rekordy ciepła, a zgonami rodaków. Urzędnicy odesłali nas do raportu GUS i NFZ za lata 2016-2020. Nie uwzględnia on nie tylko bieżącego lata, ale w ogóle interesujących nas czynników. Drugie źródło, które miało nam "pomóc", zresztą powszechnie znane: statystyki GUS, zawiera WSTĘPNĄ analizę za rok 2021 i również nie bierze pod uwagę wielu aspektów, które mogą wpływać na długość życia, jak jego jakość czy czynniki pogodowe, koncentrując się na płci, regionach, strukturze wiekowej i chorobowości. Z raportu wynika, że liczba zgonów w 2021 roku przekroczyła o blisko 154 tys. średnioroczną wartość z ostatnich 50 lat (519,5 tys. do 366 tys.), natomiast współczynnik zgonów na 100 tys. ludności osiągnął wartość wyższą o blisko 117 w stosunku do 2020 r. Umieraliśmy najczęściej wiosną (13. i 14. tydzień roku) oraz w grudniu (49. i 50. tydzień). Nie ma tu tygodni letnich, ale w wakacje nie było wolnego od umierania. Cały rok był rekordowy. We wszystkich grupach wiekowych, także wśród dzieci.

Wśród ośmiu głównych przyczyn wymieniono aż trzy przyczyny, które realnie niewiele wyjaśniają:

  1. przyczyny niedokładnie określone
  2. przyczyny zewnętrzne
  3. pozostałe przyczyny

Niemal 20 proc. raportowanych zgonów znalazło się w tych kategoriach. W poprzednim roku takich nieobjaśnionych przyczyn było jeszcze więcej. Jeśli kolejny raport będzie tak wyglądał, to w 2023 roku nadal nie dowiemy się, jak fale upałów w czerwcu, lipcu i sierpniu wpłynęły na Polaków.

embed

Źródło: Główny Urząd Statystyczny, ilustracja z raportu: "Umieralność w 2021 roku".

"Gdyby nie było gorąco, to by się nie utopił"

Ponieważ na stronach Głównego Urzędu Statystycznego dostępne są liczby zgonów według tygodni, także tegoroczne,* pokusiliśmy się o sprawdzenie, czy istnieje prosta zależność między śmiertelnością a upałami. Pod względem zgonów latem rekordowym był tydzień 26 (27 czerwca - 3 lipca), w ciągu którego zmarło w Polsce 8182 osób (tydzień wcześniej o 424 osoby mniej, tydzień później - aż 1147 osób mniej). W niechlubnej statystyce wyróżniły się też tygodnie: 29 (18-24 lipca) i 33 (15-21 sierpnia). W pierwszym z nich zmarło 7966 osób (w tygodni poprzedzającym niemal 10 proc. zgonów mniej, w kolejnym kilka procent mniej). W tygodniu sierpniowym zmarło niemal 7900 osób, tydzień wcześniej 7325 osób, a tydzień później mniej niż 7 tysięcy.

A jaka w rekordowych tygodniach była pogoda? W pierwszym padały też rekordy ciepła. Przykładowo: wg IMGW-PIB 1 lipca w Tarnowie temperatura osiągnęła 37,7 st. C, bijąc rekord miesiąca, a Krosno zanotowało 35,5 st. C, najwyższą temperaturę w historii tej stacji pomiarowej.

W tygodniu 29. przypada jeden z najgorętszych dni wakacji: 21 lipca. 37,4 st. C zarejestrowano w Kórniku, 36,9 st. – w Legnicy, 36,7 st. – w Dobrogoszczy a 36,5 st. w Radzyniu.

Ostatni z rekordowych tygodni zgonów także pokrywa się z upałami. Wówczas walczyliśmy z jedną z najdłuższych fal upałów. Zaczęła się 13 sierpnia, 15 - obejmowała już cały kraj, osiągając apogeum 18 sierpnia. Temperatury nie były już tak wysokie jak w lipcu, przekraczały jednak 30 st. C.

Oczywiście, zdajemy sobie sprawę, że te dane wcale nie muszą obrazować zależności, a jedynie koincydencję (wystąpienie dwóch czynników w tym samym czasie). Nie znając precyzyjnych przyczyn zgonów, możemy tylko mniemać, że związek jest. Latem mieliśmy falę zakażeń covidowych, a konsekwencje upałów mogą być odroczone w czasie (ktoś, kogo choroba się zaostrzyła w gorące dni może już do zdrowia nie wrócić). Jest wiele innych czynników: wzmożony ruch na drogach np. w związku ze zmianą turnusów i wypadki komunikacyjne czy wreszcie utonięcia. Z drugiej strony: upał zaburza koncentrację i może znacząco wpływać na bezpieczeństwo na drogach, a o szok termiczny i utonięcie na pewno łatwiej w gorący dzień. Niewątpliwie do wypadków nad wodą przyczynia się alkohol, ale sama pogoda też ma znaczenie.

Zobacz wideo

Między ratownikiem a lekarzem

Spróbowaliśmy temat zgłębić inaczej. Zapytaliśmy ratowników medycznych o zgony podczas upałów, ale odesłali nas do lekarzy, nie podejmując się rozstrzygania, czy wysoka temperatura przyczyniła się do śmierci Polaków. Uzasadnienie? Wielokrotnie wydaje się, że pacjent poważnie ucierpiał z powodu gorąca, ale po udzieleniu pierwszej pomocy ratownicy nie znają jego dalszych losów. Jeśli pomoc przychodzi za późno, to lekarz rozpoznaje ostatecznie przyczyny.

Rafał Muszczynko, ratownik KPP (kwalifikowanej pierwszej pomocy), a po godzinach kierowca karetki dla osób bezdomnych, tłumaczy:

- Często podejrzewamy udar cieplny lub odwodnienie, ale w karetce nie ma możliwości diagnozować pacjentów. Nie ma pewności, co do przyczyny, bo zasłabnięcia zdarzają się niezależnie od pogody. Niewątpliwie w gorące dni gorzej czują się osoby starsze i chore. Upał wyraźnie je dobija - słabsze serca nie dają rady.

Zdecydowanie więcej mamy transportów do szpitala osób bezdomnych. Często nie mają dostępu do wody bieżącej, muszą po nią gdzieś daleko iść, a w upał brakuje na to siły. Staramy się temu zapobiegać, dowozimy im wodę, przypominamy, jakie to ważne, żeby pić. Zapobiegawczo tyle możemy zrobić.

Adrian Zadorecki, ratownik medyczny z Bydgoszczy, przyznaje, że problem z przyjmowaniem za małych ilości płynów, niby taka oczywistość, jest częstą przyczyną także jego interwencji:

- Starsi ludzie nie piją wody, bo mają obniżone pragnienie lub celowo ograniczają jej spożycie, bo nie chcą w nocy wstawać siku czy mają problem z nietrzymaniem moczu. Często się odwadniają, ale w upalne dni to następuje dużo szybciej, więc mamy więcej wezwań.

Według Aleksandra Biesiady, lekarza rodzinnego z Krakowa, który zajmuje się także pacjentami w ramach hospicjum domowego, od samych upałów bardziej szkodliwe są kłopoty komunikacyjne między pacjentami i lekarzami. Nieraz takie pozornie banalne, proste do wyeliminowania, powody prowadzą do dramatów:

- Pacjenci miewają zdumiewające pomysły. Pamiętam pacjentkę, która w szczycie upałów wyszła na pocztę w samo południe, bo kolejka mniejsza, a przecież rachunki trzeba zapłacić. Z poczty trafiła prosto do mojego gabinetu, bo się jej słabo zrobiło. Na pocztę nie zabrała napojów, gdyż przyjmuje leki moczopędne i chciała uniknąć parcia na mocz. Przed wyjściem dla pewności też nie piła. Z pacjentami mało kto o tym rozmawia: jak dobierać leki, co zrobić, gdy muszą wyjść z domu, a po lekach odczuwają parcie na mocz itp. Przecież (prawie) nikt nie chce popuszczać w kolejce w urzędzie, więc chorzy wolą narażać swoje zdrowie. Lekarzowi nie chcą mówić o takim "nieistotnym problemie", ewentualnie się wstydzą. Już mi się zdarzało sprawdzać na IKP (Internetowe Konto Pacjenta), czy pacjent faktycznie kupuje zlecone leki i okazało się, że nie.

Według Aleksandra Biesiady kolejnym problemem jest zbyt późne zgłaszanie się do lekarza z dolegliwościami: raz, bo trudno się dostać (także latem), dwa, że pacjenci odwlekają wizytę, ile się da.

- Choroba się zaostrza, potem jest fala upałów i pacjent ma apogeum objawów. Dopiero wtedy szuka pomocy.

Generalnie lekarze pierwszego kontaktu nie wiążą zgonów bezpośrednio z upałami, ale obserwują znaczne pogorszenie stanu pacjentów z niewydolnością krążenia, schorzeniami nerek, nowotworami. Przyjmują więcej pacjentów z powodu obrzęków nóg, zaburzeń snu, ogólnego zmęczenia.

Joanna Zambonelli, młoda lekarka rodzinna, podkreśla, że gorsze samopoczucie nie dotyczy tylko osób starszych:

- Nie mam większych problemów ze zdrowiem, a w tym roku sama, jak tylko mogłam, to głównie leżałam pod wiatrakiem w te dni 30 plus stopni C. Unikałam wychodzenia z domu podczas silnego nasłonecznienia. Czasem jednak wyjść trzeba, więc dbałam o płyny i przewiewną odzież oraz nakrycie głowy. Pozwalałam ciału się pocić, stosując dezodoranty, a nie blokujące pot antyperspiranty, bo pocenie to jednak ważny mechanizm termoregulacyjny. Cudów niestety nie ma. Jeszcze jakiegoś panaceum na te wszystkie dolegliwości okołoupałowe nie znalazłam.

Lekarka podkreśla, że nieodpowiedzialne zachowania, które mogą skończyć się dramatycznie, to nie jest wyłącznie problem seniorów.

- Pamiętam pacjenta, który na egzotycznych wakacjach zrezygnował z kremu z filtrem i nakrycia głowy. Gdy wieczorem dostał dreszczy i gorączki, podejrzewał zakażenie wirusem dengi. Nawet do głowy mu nie przyszło, że takie objawy mogą być skutkiem nieodpowiedzialnego opalania. Coś zaczęło mu świtać, gdy następnego dnia na ramionach i plecach pojawiły się silne bąble z płynem - solidne oparzenie drugiego stopnia. Tym razem skończyło się zepsutym urlopem, ale mogło być gorzej.

- Z upałami musimy nauczyć się żyć. Fale gorąca są coraz dłuższe, nie da się tygodniami siedzieć w domu. Zresztą nagrzane mieszkanie to wcale nie jest najlepsze miejsce podczas upałów. Często bardziej znośnie jest w cieniu, w otoczeniu roślin - przypomina Katarzyna Bukol-Krawczyk, internistka i dietetyczka z LUX MED w Warszawie i podkreśla, że latem też trzeba jeść. Samo picie nie wystarczy.

Z obserwacji lekarki wynika, że nawet młode osoby zmagają się z obrzękami, bolesnymi skurczami mięśni, zasłabnięciami, zawrotami głowy. Przyczyna? Niedobory żywieniowe.

- Nasz organizm potrzebuje składników odżywczych, paliwa. Nie trzeba się objadać, ale nie można się głodzić. Warzywa, owoce, kisiel, makarony, lekkie przystawki - wszystko jest lepsze od pustego żołądka.

Granica mokrego termometru

Kiedy, obiektywnie, upał staje się zabójczy dla naszego organizmu? To akurat naukowcy starannie obliczyli, a ich wnioski opisano w 2020 roku, w czasopiśmie "Science Advances". Według NIH (część Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej Stanów Zjednoczonych) i NASA, szczyt ludzkiej wytrzymałości to temperatura "mokrego termometru" - ok. 35 stopni Celsjusza.

Temperatura "mokrego termometru" nie jest taka sama, jak aktualna temperatura powietrza. Musi uwzględniać ciepło i wilgotność. Przy większej ilości wody w powietrzu, pot trudniej paruje z ciała i uniemożliwia schładzanie organizmu. Zatem najtrudniejsze warunki pogodowe są wtedy, gdy jest gorąco i wilgotno, jak w dżungli. Przykładowo: te zabójcze 35 st. C "mokry termometr" osiąga przy temperaturze powietrza 38,9 st. C i wilgotności 77 proc. Najpewniej takie warunki nie zabijają natychmiast zdrowych ludzi, a po ok. trzech godzinach.

Niestety, uczeni twierdzą, że zabijają nas już niższe temperatury, jeśli występują czynniki sprzyjające, jak choćby:

  • narażenie na bezpośrednie działanie promieni słonecznej,
  • aktywność fizyczna podczas upału,
  • problemy zdrowotne, w tym choroby przewlekłe, otyłość,
  • podeszły wiek,
  • niedojrzały system termoregulacji (dzieci).

Tego lata niewątpliwie wiele osób mogło stracić życie przez upały w Polsce. Nic nie wskazuje na to, żeby w przyszłości miało być lżej. Warto przy tym pamiętać, że czasem ocalenie może zapewnić kawałek arbuza, trochę cienia czy klimatyzacja.

Wszystko jednak działa do czasu. Jeśli ludzkość się nie opamięta, to przyszłe pokolenia w końcu się ugotują.

* Dane GUS dotyczące zgonów w latach 21-22 są wciąż traktowane jako wstępne (stan na 07.09.22), więc mogą jeszcze zostać skorygowane.

Więcej o: