Horror na poznańskim SOR-ze. "Przecież on i tak nadaje się tylko do hospicjum" [TYLKO U NAS]

Nie tak miał wyglądać urlop Przemka. Zaczęło się od doskwierającego brzucha, skończyło na promieniującym bólu całego ciała, jak przy oparzeniach. Na poznański SOR zawiozła go bratowa. - Miałem poczucie, że jestem traktowany jak straceniec. Gdyby od tych ludzi zależało moje życie, prawdopodobnie już by mnie tu nie było - mówi nam mężczyzna.

Przemek Kowalik z Opalenicy ma 50 lat. Od kilkunastu przemieszcza się na wózku inwalidzkim, ma niedowład obu rąk, nie rusza palcami, nie jest w stanie przewrócić się z boku na bok. I choć pierwsze miesiące po wypadku były dla niego czasem zwątpienia (napisał nawet do ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego prośbę o eutanazję), szybko uświadomił sobie, że chce walczyć o każdą chwilę. Na swoim wózku przemierzył całą Polskę i Europę.

Kowalik jest też wolontariuszem. Na co dzień pomaga więc innym. Kiedy niedawno sam tej pomocy potrzebował - spotkał się z lekceważeniem, wulgarnymi komentarzami i strachem o własne życie. 

Twarde krzesło mimo strachu o odleżyny

Urlop Przemka wypadał w połowie lipca. Bardzo się cieszył, że odwiedzi brata w Międzyrzeczu (województwo lubuskie). Trzeciego dnia poczuł się słabo. - Nie chciałem od razu robić zamieszania, bo w zasadzie dopiero co przyjechałem. Poza tym mój brat ma poważne problemy z okiem, powinien odpoczywać. W sobotę rano przyszedł do mnie, przełożył, porozmawialiśmy chwilę i zapytał, jak się czuję. Nie było najlepiej, ale myślałem, że sobie z tym bólem poradzę. Że wytrzymam jeszcze do poniedziałku, a później wrócę do domu, pojadę do szpitala - opowiada Przemek.

Niestety jego stan znacznie się pogorszył. - Bolało mnie właściwie wszystko. Krtań, kręgosłup, brzuch, nogi, ręce. Ten ból promieniował, czułem, jakbym miał oparzenia całego ciała. Poprosiłem bratową, żeby zawiozła mnie do szpitala - mówi. I wtedy zaczął się horror Przemka.

Szpital Kliniczny im. Heliodora Święcickiego wybrał świadomie. Chciał, by się nim dobrze zaopiekowano, zdawał sobie sprawę, że nie jest łatwym pacjentem. Ale już w momencie przyjęcia na SOR nie spotkał się z przyjaznym personelem. - Pan, który odbierał mnie z samochodu, w zasadzie na nas nakrzyczał. Że powinniśmy jechać do najbliższej placówki i nie zawracać im głowy. Miał ze sobą twarde krzesełko. Próbowałem protestować, bałem się, że utworzą mi się odleżyny - relacjonuje Przemek.

A o odleżynach wie wiele. Za każdym razem wiązały się z olbrzymim bólem i kilkumiesięcznym leczeniem, które wykluczało go z normalnego funkcjonowania.

- Z jednej strony bałem się o swoje życie, a z drugiej wręcz błagałem, żeby mnie położyli. Prawie nie mam mięśni, nie trzymam równowagi. Gdybym tylko przechylił się do przodu, upadłbym na podłogę. Przez długi czas nic z tym nie zrobiono, a później przełożono mnie na twardą kozetkę. Wtedy również zwracałem uwagę, że mogą zrobić mi się odleżyny, nie powinienem leżeć na czymś twardym, ale to do nikogo nie docierało.

- Była też sytuacja, w której poprosiłem jedną z tych osób o pomoc w zmianie pozycji. Usłyszałem tylko: "najpierw chce pan leżeć, a potem siedzieć?". I pan poszedł dalej - relacjonuje Kowalik. 

"On zaraz zacznie świecić"

O pomoc Przemek prosił wiele razy. Tak jak wtedy, gdy próbował zaapelować o materac, który przyniósłby znaczną ulgę w jego stanie. - Poprosiłem o to jednego z opiekunów medycznych. Powiedział, że "prosić to sobie mogę, oni nie są od spełniania próśb, tylko marzeń". Nie miałem siły z tym dyskutować. Przecież nie pojechałem tam spełniać marzeń, tylko się wyleczyć - mówi.

Przemek przyznaje, że dużo otuchy dodała mu rozmowa z lekarzem internistą, z którym miał kontakt i lekarką z neurochirurgii. - Pani doktor poświęciła mi dużo czasu, zleciła badania, czułem się zaopiekowany, nie traktowała mnie jak straceńca. Zapytała nawet, co robię w życiu, czy pracuję. (...) Leżałem w przejściowym pomieszczeniu i słyszałem rozmowę, którą przeprowadziła z personelem medycznym w pokoju obok. Przekonywała, że jestem chory, że trzeba mnie leczyć, opowiedziała, że jestem wolontariuszem, pracuję w fundacji. I usłyszała od pielęgniarza: "weź przestań, Paulina. Zawsze masz jakieś swoje sentymenty. Przecież on i tak się nadaje tylko do hospicjum, jest pacjentem terminalnym". Poczułem się jak straceniec - przyznaje 50-latek.

Żarty na swój temat usłyszał także w drodze na rentgen. - Ten sam pielęgniarz rozmawiał z jakąś pielęgniarką na mój temat. Śmiał się, że tyle mam tych rentgenów, że zaraz zacznę świecić. Ale może na dobre mi to wyjdzie, bo prąd jest teraz drogi. (...) Usłyszałem też, że "z Opalenicy (miejsce zamieszkania Przemka - red.) zawsze takich przywożą" - mówi.

Przykre komentarze usłyszał też odnośnie do innego pacjenta, który chciał się dowiedzieć, czy w jego przypadku warto byłoby zrobić lewatywę. - Lekarz teoretycznie wytłumaczył mu, że to nie jest miejsce na pielęgnację, ale chwilę później wszedł do pokoju, gdzie siedział cały personel medyczny, powiedział: "patrzcie go, chciał lewatywę", a wszyscy wybuchnęli śmiechem - opowiada. 

Spodnie rzucone w kąt

Kowalik opowiada, że kiedy leżał na kozetce, miał do nogi przypięty cewnik. Przez poziomą pozycję ciała mocz miał utrudnioną drogą odpływu. - Niestety zdarzyło się tak, że gdzieś tam ten mocz wyciekł, zalałem się. Przy którymś badaniu miałem mokre spodnie, ktoś to zauważył i zdecydował, że trzeba założyć mi pampersa. Kiedy mnie rozbierali, jedno spojrzało na drugie i skomentowało: "o kur**". Mam świadomość, że moje ciało jest mocno zmęczone po odleżynach, ale ten komentarz nie był na miejscu. Przecież ta sytuacja sama w sobie była już niekomfortowa. Poprosiłem też o pokazanie mi spodni. Chciałem sprawdzić, czy jest już krew, czy robią się kolejne odleżyny. Ale ten człowiek nic nie odpowiedział, zabrał spodnie, zwinął i wyrzucił - mówi Przemek.

Nasz rozmówca dodaje, że zdaje sobie sprawę, że potrzebuje często więcej pomocy niż pacjent, który nie boryka się z niepełnosprawnością. - Ale tu po prostu zabrakło człowieczeństwa - przyznaje.

Przemek podkreśla jednak, że poza przykrymi doświadczeniami z SOR-u do późniejszego pobytu na oddziale neurologii nie ma żadnych zastrzeżeń. - Kiedy tam trafiłem, czułem się jak na innej planecie. Wiedziałem, że wszystkim zależy na tym, by mi pomóc. Mówiłem nawet jednemu z lekarzy o naśmiewaniu się z pacjentów na SOR-ze. Pamiętam, że wykazał duże zrozumienie, ale powiedział mi też, że "SOR jest ciężkim miejscem". (...) Po wyjściu ze szpitala przeszło mi przez myśl, żeby tam pojechać. Zapytać tych ludzi, czy mnie pamiętają. Powiedzieć, że gdyby to od nich zależało, czy tu jestem, to pewnie by mnie już nie było. Czuję, że tacy ludzie po prostu nie powinni mieć styczności z pacjentami. Miałem wrażenie, że ich rola ograniczała się do odreagowywania swoich frustracji. (...) Jednak na razie biorę jeszcze leki, które sprawiają, że nie czuję się zbyt pewnie, i taka wycieczka nie jest jeszcze możliwa - dodaje nasz rozmówca.  

Szpital: Postaramy się wyjaśnić przedstawiane zarzuty

O odniesienie się do relacji Przemka poprosiłam dyrekcję poznańskiego szpitala. Chciałam się dowiedzieć:

  1. Dlaczego odmówiono pomocy Przemkowi, kiedy prosił o materac ze względu na odleżyny?
  2. Czy personel SOR-u przypomina sobie skandaliczne komentarze odnośnie do Przemka? Chodzi nam szczególnie o "on i tak nadaje się tylko do hospicjum", a także nazwanie go pacjentem terminalnym.
  3. Czy codzienną praktyką w placówce jest umieszczanie pacjentów z nawracającymi problemami z odleżynami na twardych krzesłach i kozetkach?
  4. Dlaczego personel pozwala sobie na skandaliczne komentarze w stosunku do pacjentów?
  5. Czy wobec osób, które pozwoliły sobie na złośliwe komentarze wobec Przemka, wyciągnięte zostaną jakiekolwiek konsekwencje?

Odpowiedź otrzymałam mailem od naczelnego lekarza szpitala, doktora Szczepana Cofty. Publikuję ją w całości:

"W związku ze skierowanym przez Panią pismem w sprawie Pana Przemysława Kowalika, pacjenta, który został przyjęty na SOR w naszym Szpitalu przy ul. Przybyszewskiego w dniu 16 lipca br., pragnę poinformować, jak poniżej. Sygnalizowane przez pacjenta zastrzeżenia poruszyły nas i jednoznacznie wskazują - o ile byłyby prawdziwe - na nieprawidłowości w sposobie postępowania naszego personelu. Pragniemy jednak zweryfikować zaistniałą sytuację, wysłuchać ewentualnych wyjaśnień oraz komentarzy prowadząc pogłębione postępowanie w tym zakresie. O ile te sugestie są prawdziwe, wymaga to z naszej strony zdecydowanych działań naprawczych. Już na wstępie, nawet bez przeprowadzania rozeznania, pragniemy przeprosić za ewentualne niedogodności i naganny sposób postępowania. Z całą starannością postaramy się wyjaśnić przedstawiane zarzuty, licząc na brak utraty zaufania pacjenta dla naszego szpitala".

Kolejne pismo od dyrekcji szpitala

Kilka godzin po publikacji artykułu, otrzymałam kolejną wiadomość mailową od naczelnego lekarza szpitala, doktora Szczepana Cofty. Zadeklarowano w niej bezpośredni kontakt z bohaterem artykułu i "skierowanie osobistych przeprosin za zaistniałą sytuację".

"Kierowanie niestosownych uwag i komentarzy pod adresem pacjentów uważamy za niestosowne i godne napiętnowania. W związku ze zgłoszonymi uwagami przeprowadzono rozmowy ze wszystkimi osobami będącymi 16 lipca na dyżurze. Zaplanowano także w najbliższych dniach szkolenia dla całego zespołu pielęgniarsko-ratowniczego Centralnej Izby Przyjęć w zakresie postępowania w odniesieniu do pacjentów zgłaszających się do jednostki, ze szczególnym naciskiem na sprawy empatii i właściwych relacji międzyludzkich".

Dr Cofta zaznacza także, że materac przeciwodleżynowy nie jest wymagany w standardowym wyposażeniu Izby Przyjęć. "Warunki lokalowe szpitala nie pozwalają na stworzenie miejsc obserwacji pacjentów z łóżkami standardowych rozmiarów, które umożliwiłyby stosowanie materaca przeciwodleżynowego. W praktyce, w celu zapobiegania powstawaniu odleżyn stosuje się zmianę pozycji pacjentów leżących, co stosowano w przypadku Pana Przemysława Kowalika".

Więcej o: