Clostridioza może być powikłaniem po zakażeniu SARS-CoV-2, ale do infekcji może dojść niezależnie od tego, czy chorowaliśmy na COVID-19. Podobnie jak covidowe zapalenie jelit rozwija się podstępnie i doprowadza do uszkodzenia nabłonka jelitowego. Wywołuje ją bakteria Clostridium difficile, która sieje spustoszenie w jelitach, tworzy w ich ścianach warstwę śluzu i powoduje tak silne biegunki, że chorych trzeba natychmiast hospitalizować.
Choć clostridiozę można pokonać, to bez specjalistycznego leczenia choroba ta może być śmiertelnie niebezpieczna. Szacuje się, że nawet 15 proc. zakażeń może skończyć się zgonem. W Polsce umiera co szósty pacjent chory ze zdiagnozowaną clostridiozą. Przed pandemią częściej przypadki tej choroby zdarzały się wśród kobiet w wieku 50-60 lat, ale w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy zanotowano wyraźny wzrost zachorowań wśród znacznie młodszych ludzi.
Obecnie choroba ta nie jest już traktowana wyłącznie jako zakażenie szpitalne. Bakterią wywołującą clostridiozę można zakazić się niemal wszędzie — nie tylko tam, gdzie mamy kontakt z żywnością. Coraz częściej mówi się o tym, że może być chorobą poantybiotykową.
Podczas pandemii, kiedy mieliśmy do czynienia z koronawirusem, na początkowym etapie infekcji wielu lekarzy zalecało pacjentom branie antybiotyków bez upewnienia się, czy do zakażenia doszło z powodu wirusa czy bakterii.
Pochopna antybiotykoterapia przy infekcjach wirusowych, takich jak COVID-19, mogła doprowadzić do tego, że przy ewentualnych powikłaniach jelitowych bakterie odpowiedzialne m.in. za clostridiozę stały się jeszcze bardziej odporne na działanie leków i trudniej było je zwalczyć. Przed tym, że 72 proc. pacjentów z SARS-CoV-2 stosuje antybiotyki, choć tylko 8 proc. ma potwierdzone zakażenie bakteryjne lub grzybicze ostrzegała nawet Światowa Organizacja Zdrowia (WHO).
W reakcji na antybiotyki o szerokim spektrum działania (tj. preparaty z fluorochinolonami polecanymi przy ciężkich infekcjach bakteryjnych) Clostridium difficile może wytwarzać toksynę niszczącą jelito grube, która doprowadza do stanu zapalnego całego przewodu pokarmowego. Skuteczne może być jednak zastosowanie silniejszych antybiotyków, tj. metronidazol oraz wankomycyna, które sprawdzają się u około 40 proc. chorych.
Pacjentom z clostridiozą może również pomóc przeszczep flory jelitowej, czyli tzw. bakterioterapia fekalna, która polega na podaniu mikrobioty ze stolca zdrowej osoby i obecnie uznawana jest za najbezpieczniejszą z opcji terapeutycznych w przypadku nawracających lub opornych na leczenie antybiotykami zakażeń Clostridium difficile. Szacuje się, że nawet 90 proc. osób korzystających z tej metody nie ma ponownych nawrotów zakażenia. W ten sposób udało się pomóc dr Hannie Stolińskiej, która opowiedziała nam o swoich doświadczeniach z tą skomplikowaną chorobą.
Ja nie byłam zakażona koronawirusem, ale przez ostatnie dwa lata cierpiałam na biegunki i nie było wiadomo, co mi jest, bo wszystkie badania wychodziły dobrze. O tym, że mam clostridiozę dowiedziałam się w grudniu zeszłego roku, kiedy dostałam bardzo silnego ataku. Biegunki wtedy były tak intensywne, że wręcz lała się ze mnie zielona ciecz o charakterystycznym zapachu. Odczuwałam ogromny ból jelit, miałam 40 stopni gorączki. Od razu wysłano mnie do szpitala, ale trafiłam na chirurgię, bo podejrzewano, że pękł mi wyrostek robaczkowy i coś złego dzieje się w jamie otrzewnej. Po badaniach okazało się, że przyczyną infekcji są bakterie Clostridium.
W moim przypadku infekcja była zdiagnozowana nie poprzez badania krwi, które wykazały tylko podwyższone CRP i leukocytozę, ale na podstawie próbek kału. W materiale oddanym do testów wykryto obecność bakterii Clostridium oraz wywołanych przez nią toksyn A i B.
Można je zrobić w zwykłym laboratorium. Wykonuje się je nie tylko w szpitalach, ale także prywatnie, bez skierowania od lekarza. Koszt takich badań wynosi około 100 zł. Testy są dostępne w ramach standardowej oferty w większości placówek medycznych.
Jestem dietetykiem, a nie lekarzem, więc nie do końca orientuję się, z czego może to wynikać. Myślę, że nadal jest zbyt mała wiedza o tym, że czasami leczenie antybiotykami może zrobić więcej szkód niż pożytku.
O tym, że po pandemii mamy plagę chorób poantybiotykowych, takich jak clostridioza, mówią zarówno sami lekarze, jak i potwierdzają to wyniki badań.
Tak było w moim przypadku. Badania jednak pokazują, że mniejsze powinowactwo do Clostridium jest wtedy, kiedy nie spożywamy mięsa. Myślę, że może być to związane z tym, że w mięsie są pozostałości po antybiotykach stosowanych u zwierząt hodowlanych. Na działanie tych leków bakterie też się uodparniają.
Nie wiem, czy powstały już badania, które analizowałyby związek pomiędzy Clostridium a zażywaniem nadmiernej ilości suplementów.
Zdecydowanie. Kiedy udało mi się wygrać walkę z bakteriami atakującymi jelita, moje samopoczucie bardzo się polepszyło. Przeszczep flory jelitowej, który wykorzystywany jest do leczenia clostridiozy, stosowany jest także w przypadku wielu różnych chorób jelitowych, a nawet u osób z autyzmem. Za granicą chętniej korzysta się z tej metody. W Polsce nadal uznaje się ją za nowość. Potrzeba więcej czasu, by przekonać się, kiedy przynosi najlepsze efekty.
Podstawą jest unikanie wysokoprzetworzonej żywności i dieta oparta na naturalnych pokarmach zawierających błonnik. Im gorzej się odżywiamy, tym ma to gorszy wpływ na naszą florę jelitową i zwiększa ryzyko różnych chorób zapalnych jelit. Warto więc zachować umiar i zdrowy rozsądek.
Całkowity powrót do zdrowia może zająć miesiące. W moim przypadku minęły dopiero 3 tygodnie od przeszczepu flory jelitowej. Moje jelita jeszcze nie pracują tak, jak trzeba i nadal mam duży problem z zaparciami. Na razie nie wiem, kiedy mogę spodziewać się kolejnego ataku. U niektórych bakteria powodująca clostridiozę może dawać o sobie znać nawet rok lub dwa lata od zakończenia leczenia. Mimo skutecznego przeszczepu flory jelitowej, chorzy często czują się trochę tak, jakby ciągle siedzieli na bombie i obawiają się, że wkrótce znów będą się skręcać z bólu.
Na pewno powinni udać się do dobrego specjalisty. Najlepiej poprosić o pomoc doświadczonego gastroenterologa.
Dr Hanna Stolińska, dietetyk kliniczny drhannastolinska.pl
Hanna Stolińska – doktor nauk o zdrowiu, dietetyk kliniczny. Przez 7 lat pracowała w Instytucie Żywności i Żywienia. Obecnie prowadzi własny gabinet i pomaga osobom z problemem nadwagi i otyłości oraz cierpiącym na choroby dietozależne, m.in. insulinooporność, niedoczynność tarczycy, Hashimoto, choroby stawów, zaburzenia lipidowe, osteoporozę czy choroby jelit.