Więcej ważnych historii kobiet znajdziesz na naszej stronie głównej Gazeta.pl.
Tegoroczna gala Oscarów przejdzie do historii nie tylko ze względu na filmy, ich twórców i aktorów. Nagłówki gazet i portali zdominował bowiem atak Willa Smitha na Chrisa Rocka, który zażartował z fryzury Jady Smith. Żart był o tyle nie na miejscu, że żona tegorocznego zdobywcy Oscara nie ogoliła głowy z wyboru. To efekt łysienia plackowatego, z którym zmaga się aktorka.
"Z całą miłością do kina, te Oscary są dla mnie ważniejsze niż którekolwiek wcześniej (…). Nie zrozumie ten, kto nie chorował na coś więcej niż grypa czy kurzajka" – napisała na Facebooku tuż po gali Patrycja Blindow, która razem z babcią i mamą prowadzi w Jastarni studyjne kino "Żeglarz". Od dwóch lat zmaga się z tą samą chorobą, co Jada Smith.
- Dwa lata temu, tuż po sezonie, siedziałam w naszym kinie. Było przyjemnie, we wrześniu Jastarnię spowija taki ogromny spokój. Mamy wtedy z mamą i babcią czas dla siebie. W końcu udało mi się pójść na film. Pamiętam, że oglądałam wtedy "Daleko od Reykjaviku". Obejrzałam tylko 15 minut. Siedziałam sobie, bawiłam się włosami, oparłam głowę na dłoni i nagle poczułam pod palcem, że mam zupełnie gładki placek wielkości opuszka palca na głowie. Wtedy już wiedziałam. Czułam, jakby wszystkie kamery i światła skierowały się na mnie i wybiegłam z sali – opowiada Patrycja.
Kiedy pokazała prześwit na głowie mamie, ta przekonywała ją, że to na pewno nic złego, żeby się nie denerwowała i nie zakładała od razu najgorszej możliwej opcji. Niestety, nie miała racji.
- Myślę, że w pół roku straciłam 1/3 włosów. I chociaż nigdy nie byłam przesadnie zatroskana o wygląd, to moje włosy jakoś tak rodzinnie zawsze miałam długie i niespecjalnie je pielęgnując, były w świetnym stanie. Wcześniej prawie non stop nosiłam koka. W grudniu nie mogłam już go upiąć. W najgorszym momencie miałam dziewięć placków na głowie, największy prześwit zajmował mi około 20 cm kwadratowych. Nad prawym uchem był tak wielki, że najlepiej by było, gdybym w ogóle zgoliła boki – przyznaje Patrycja.
Choć dla osób, które wychowały się na Półwyspie Helskim, noszenie czapki latem nie jest niczym dziwnym, dla Patrycji zakrywanie głowy stało się normą.
- Chociaż miałam długie włosy i większość tych placków udało mi się zakrywać, na środku głowy zrobiły mi się tak wyraźne, że zrobił mi się taki biały czubek. Zaczęłam nosić czapkę z daszkiem, na szczęście nie gryzło się to jakoś z moim stylem i osobowością. Ale były też trudne momenty. Tak jak wtedy, kiedy prowadziłam galę z okazji 30-lecia naszej rodzinnej działalności w "Żeglarzu". Byłam elegancko ubrana, ale jednocześnie chciałam mieć zakrytą głowę. Z jednej strony nie mam problemu, żeby o tym mówić, ale z drugiej to kwestia samopoczucia i tego, że po prostu nie chcę jej zdjąć, bo źle bym się z tym czuła. (…) Najgorsze są imprezy, kiedy ktoś dla żartu ściągnie czapkę, żeby ją sobie przymierzyć - nie pomyśli o tym, że może nosisz ją z jakiegoś powodu – opowiada.
30-lecie działalności 'Żeglarza' fot. archiwum prywatne
- Kiedy dowiadujesz się, że jesteś chora, rozpoczynasz przeprawy przez lekarzy. Od jednego dermatologa do drugiego, od trychologa do trychologa. Sterydy doustne dostajesz z miejsca. Na ostatnią dermatolożkę trafiłam rok temu. To u niej zaczęłam terapię sterydami wstrzykiwanymi pod skórę głowy. Co miesiąc grzecznie jadę do Gdańska na zabiegi. Pani dermatolog ostrzykuje mi łyse placki, kropka obok kropeczki. Kiedy uda mi się posmarować odpowiednie miejsca maścią znieczulającą i ona zadziała – nie ma tragedii, ale jeśli nie trafię – nikomu nie życzę tej wątpliwej przyjemności. Wychodzę stamtąd z głową całą we krwi, pełną czerwonych kropek – mówi Patrycja.
Jak dodaje, sterydy w połączeniu z chorobą Hashimoto, na którą cierpi, powodują puchnięcie całego ciała. – To nie tylko placki na głowie, to znacznie więcej. Taka sytuacja mocno wpływa na pogłębienie kompleksów i obniżenie pewności siebie. Codziennie stosujesz wcierki, maści, specyfiki, łykasz medykamenty, ziołowe mieszkanki buddyjskie i łapiesz się wszystkiego, co daje choć cień szansy na poprawę. Oczywiście, wszystko prywatnie – koszty leczenia liczę w tysiącach. Do tego tyjesz, chudniesz, chodzisz od lekarza do lekarza. To szczególnie bolesne, jeśli dodatkowo jesteś jeszcze, podobnie jak ja, związana ze sportem [Patrycja jest posiadaczką czarnego pasa w karate tradycyjnym i instruktorką tego sportu - red.] – przyznaje.
Diagnozę w wieku 17 lat usłyszała też Aleksandra Przybylska, znana na Instagramie jako ŁysOla.
- Od kiedy pamiętam, byłam na coś chora, jako dziecko dużo jeździłam do szpitali. Później miałam rok przerwy, podczas której pomyślałam sobie, że zapuszczę włosy. Zawsze miałam krótką fryzurę i chciałam coś zmienić. Podczas wyjazdu z moimi znajomymi związałam włosy w kucyk, a koleżanki zapytały mnie, czy wygoliłam sobie boki za uszami. A przecież nic takiego nie zrobiłam. Okazało się, że one po prostu wypadły. Później były inne puste miejsca na głowie – opowiada Ola.
Diagnozę usłyszała już podczas pierwszej wizyty u dermatologa. Jak przyznaje, starała zachować się optymizm.
- Miałam i tak dużo szczęścia. Wiem, że są dziewczyny, którym włosy wypadają w ciągu tygodnia. U mnie to był bardzo powolny proces. Starałam się zakrywać puste placki włosami, które mi zostały. Przejmowałam się tylko tym, że ktoś to zauważy. Kiedy ktoś patrzył na moje włosy, od razu wpadałam w panikę i kontrolowałam, czy wszystko jest na miejscu. Poza tym myślałam sobie, że leki mi pomogą, że wszystko będzie dobrze. Potem niestety okazało się, że nie pomogły – opowiada.
Kiedy prześwitów na głowie nie dało się już zakryć włosami, Ola pojechała obejrzeć z mamą peruki.
- To było już na studiach. Pojechałyśmy do salonu, ekspedientka co chwilę przynosiła nową. Mogłam je oglądać, przymierzyć, sprawdzić jak się w nich czuję. Wyszłyśmy stamtąd z moją pierwszą, syntetyczną peruką. Była bardzo podobna do mojej fryzury, jedynie trochę ciemniejsza. Oczywiście miałam obawy, że ktoś zauważy, ale słyszałam tylko komentarze od koleżanek na studiach, że przefarbowałam włosy na ciemniejszy kolor. Nikt jakoś mocno się im nie przyglądał – przyznaje.
Trwałość peruk syntetycznych nie jest niestety zbyt wysoka, a koszt tych z włosów naturalnych jest zdecydowanie wyższy. Nie ma też szans, aby zakup sfinansował NFZ.
- Moja pierwsza syntetyczna peruka kosztowała 750 zł, a aktualny system włosów robiony na zamówienie to koszt powyżej. 6 tys. zł. Są też oczywiście modele, które kosztują ponad 20 tys. To bardzo duże pieniądze, ale trwałość peruk naturalnych jest zdecydowanie większa – opowiada Ola.
Dobranie peruki odbywa się podczas wizyty konsultacyjnej. Doradca mierzy dokładnie głowę, zakłada na nią specjalną folię, która posłuży później do stworzenia czepka – podstawy peruki. Następnie wybrać można długość i kolor włosów. – Dobrze podczas takich wizyt słuchać kogoś, kto pracuje z tym na co dzień i ma pojęcie, w jaki sposób dobrać perukę najlepiej. Ja na swoją czekałam pół roku. Przy odbiorze przycina się jeszcze siateczkę przy czole, można też zrobić minimalne poprawki, których ja chciałam z kolei unikać, bo miałam już traumę przez zniszczoną kiedyś przez fryzjerkę perukę – mówi Ola.
Perukę, na którą Ola musiała długo odkładać. – To była moja pierwsza peruka z włosów naturalnych. Kiedy ją odbierałam, pani w salonie poradziła mi, żeby ją wystylizować u fryzjera pod siebie. Umówiłam się więc do salonu z polecenia i po tygodniu poszłam na wizytę. Peruki są tkane, pod spodem mają krótsze włosy, na wierzchu dłuższe. Niestety fryzjerka za mocno podcięła mi dłuższe włosy, stały się zbyt lekkie i sterczały na wszystkie strony. Wyglądałam jak mop. Płakałam wtedy cały dzień, bo ciężko odłożone pieniądze zostały wyrzucone do śmieci w ciągu godziny. To trudne doświadczenia, z którymi takie osoby jak ja muszą niestety się zmagać – przyznaje.
Jak twierdzi Ola, jedyną receptą na łysienie plackowate jest zaakceptowanie tej choroby. Dla niej samej najistotniejsze były dwa wydarzenia. – Pierwszym takim momentem było zgolenie włosów, które mi zostały. Bo było już tak, że te włosy widziałam wszędzie – na poduszce, szczotce, pod prysznicem. Uznałam, że nie chcę patrzeć na to, jak wypadają. Pozbycie się ich było powiedzeniem sobie, że nie chcę już walczyć o utrzymanie tych, które mi zostały. Sama zdecydowałam o tym, że ich nie chcę – przyznaje.
Kolejnym przełomowym wydarzeniem było zdjęcie peruki w miejscu publicznym. – Rozstałam się wtedy z chłopakiem i czułam, że nie chcę już pytań i opowiadania mojej historii od nowa każdej nowej osobie. Poszliśmy z moim przyjacielem pod Pałac Kultury i tam zdjęłam perukę. Poczułam się wtedy wolna, jakbym całemu światu powiedziała: jestem chora, ale nie obchodzi mnie to, co o tym myślicie. To było bardzo oczyszczające – opowiada Ola.
Kuracja sterydowa u Patrycji przynosi efekty. Włosy powoli zaczęły odrastać. – Pierwszy rok terapii był trudny, nałożył się jeszcze na to lockdown, pandemia, pogłębiający dystans społeczny. Później w kinie zaczął się sezon, spotkania i pewnego dnia moja przyjaciółka zobaczyła baby hair na mojej głowie – mówi Patrycja.
Jak przyznaje, ma ogromne wsparcie w bliskich. – Chyba podświadomie, ale starałam się nie czytać historii innych dziewczyn, nie zapisywać się do grup wsparcia. Wystarczyła mi ta podstawowa wiedza medyczna, którą miałam (…). Moja przyjaciółka za to zapisała się do wszystkich możliwych grup na ten temat i wysyłała mi wszystkie dobre wiadomości na temat łysienia plackowatego – że komuś odrosły włosy po wcierkach, że może pojawią się wkrótce na to leki.(…) Miałam to szczęście, że wokół mnie byli i są tacy ludzie, a terapia sterydowa zadziałała. Włosy powolutku zaczęły odrastać i póki co nie pojawiają się nowe ogniska. Z dziewięciu zostały mi dwa i pół. Te na czubku głowy zaczęły zarastać – cieszy się Patrycja.
Na zdjęciu: Patrycja fot. archiwum prywatne
Patrycja przyznaje, że nie pochwala agresji w żadnej formie, a zachowanie Willa Smitha podczas gali uważa za naganne. Z drugiej strony, nie dziwi się, że "emocje tam aż kipiały". – Jeśli ktoś przez lata mierzy się z durnymi komentarzami na temat fryzury, a kolejne takie słyszy podczas oscarowej gali, to możliwe, że miarka się przebrała. Na jakiejś grupie kobieta napisała mi, że łysienie plackowate to nie jest śmiertelną choroba, nie trzeba wokół niej chodzić na paluszkach, a Will Smith przesadził, bo uderzył kogoś za żart z fryzury. No nie. Żart z fryzury byłby wtedy, gdyby Jada Smith chciała ją mieć – poszła do fryzjera i pomalowała albo ścięła włosy z premedytacją. Teraz ma ją wskutek choroby i śmianie się z tego jest nie na miejscu – mówi.
Zdaniem Patrycji, powaga sytuacji jest tym większa, że włosy są poniekąd nośnikiem symbolicznym. – To pewne sacrum, symbol witalności. W momencie, kiedy pozbawia cię tego własny organizm, zaczynasz się zastanawiać, co jest z tobą nie tak. (…) Rozumiem konwencję stand-upu, ale śmianie się z choroby nie jest ok, nosi znamiona przemocy psychicznej. Radziłabym być bardziej uważnym i nie patrzeć na tę sytuację jednowymiarowo, bo większość komentujących nie wiedziała, jakie było zarzewie tego konfliktu – dodaje Patrycja.
- Ja też uważam, że ta sytuacja mogła odbyć się trochę inaczej – mówi Ola. – Nie popieram przemocy fizycznej, ale bardzo dobrze się stało, że jest o tym teraz głośno. Dzięki temu osoby, które bardzo często są ofiarami hejtu, żartów w szkole, mogą znaleźć więcej zrozumienia w społeczeństwie. Trzeba mówić głośno o szacunku i tolerancji wobec każdej osoby, bo takie sytuacje sprawiają, że człowiek się zamyka w sobie i nigdy nie wiemy na jakim poziomie akceptacji siebie jest druga osoba – podsumowuje.