Więcej informacji o chorobach zagrażających człowiekowi znajdziesz na Gazeta.pl.
Główny Inspektorat Weterynarii poinformował, że w 2021 roku w Polsce odnotowano 113 przypadków wścieklizny u zwierząt. W większości chorowały lisy, choć zakażenia pojawiły się też między innymi u kotów i psów. Dla porównania w poprzednich latach, według danych WHO, było to zwykle kilkanaście przypadków rocznie: w 2020 roku 12, w 2019 roku 11, w 2018 r. 9, a w 2017 r. 10. Ostatni raz ponad 100 przypadków tej choroby u zwierząt odnotowano w Polsce w 2014 roku - było to 105 zachorowań.
Gorzej sytuacja wyglądała w latach 90. i na początku lat 2000., gdy liczby przypadków wścieklizny u zwierząt szły w tysiące (np. 1147 w 1999 roku, 2211 w 2000 roku i 2958 w 2001 roku). Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego PZH – Państwowy Instytut Badawczy podaje, że ostatni zgon człowieka z powodu wścieklizny w Polsce został odnotowany w 2002 roku.
W ubiegłym roku o wściekliźnie znów zrobiło się głośno. W gabinetach weterynaryjnych pojawiły się plakaty przestrzegające przed tą chorobą i przypominające o szczepieniach psów. W niektórych miejscach w Warszawie pojawiły się tablice z ostrzeżeniem "Uwaga! Obszar zagrożony wścieklizną zwierząt".
fot. Adam Stępień / Agencja Wyborcza.pl
Podobna tablica zawisła jakiś czas temu w Poznaniu, jednak 4 stycznia 2022 r. Powiatowy Lekarz Weterynarii w Poznaniu wygasił ognisko wścieklizny w mieście oraz uchylił rozporządzenie z 23 września 2021 r. w sprawie wyznaczenia obszaru zagrożonego, nakazów i zakazów na tym terenie oraz jego oznakowania.
W styczniu 2022 do części mieszkańców woj. mazowieckiego rozesłany został SMS z alertem RCB, w którym poinformowano o nowych przypadkach wścieklizny. Wojewódzki Inspektorat Weterynarii w Siedlcach 20 stycznia opublikował wpis o pierwszym i drugim przypadku wścieklizny w 2022 roku:
Porozmawiałam więc z lekarką weterynarii Magdaleną Firlej-Oliwą o tym, dlaczego wścieklizna jest tak groźna, jak możemy się chronić i co robić, jeśli kiedykolwiek zetkniemy się ze zwierzęciem chorym lub podejrzanym o tę chorobę.
Lekarka weterynarii Magdalena Firlej-Oliwa: Wścieklizna jest chorobą zakaźną, która atakuje układ nerwowy. Występuje zarówno u ludzi, jak i u zwierząt i jest w 100 procentach śmiertelna. Oznacza to, że jeśli dojdzie do zainfekowania organizmu i rozwiną się objawy, niestety 100 procent zakażonych umiera. Do tej pory nie wynaleziono leku na wściekliznę. Jedyną metodą, aby ograniczyć rozprzestrzenianie się choroby i zmniejszyć ryzyko ewentualnego zachorowania, jest przeprowadzanie szczepień. Obawy związane z tą chorobą są więc jak najbardziej uzasadnione.
Należy pamiętać, że rezerwuarem choroby są przede wszystkim dzikie zwierzęta i wciąż pojawiają się nowe przypadki zachorowań, głównie u lisów, jednak w 2021 roku zanotowane zostały również zachorowania wśród zwierząt domowych*.
Ptaki nie, ale warto wspomnieć o innych ssakach, o których być może nie każdy wie, że również przenoszą wściekliznę - nietoperzach. Literatura wspomina o przypadkach zakażenia się wścieklizną poprzez wdychanie ich odchodów. Takie zachorowania zostały odnotowane u grotołazów.
Generalnie jednak wirus wścieklizny występuje w ślinie i do zakażenia dochodzi poprzez kontakt śliny z uszkodzonym naskórkiem. Przy czym nie musi to być rozległa rana, wystarczy drobne skaleczenie, aby doszło do infekcji. W 2019 roku było głośno o pierwszej od 200 lat chorej na wściekliznę Norweżce**. Kobieta wyjechała na wakacje na Filipiny, gdzie bawiła się ze szczeniakiem, który okazał się chory. Po powrocie do kraju zmarła.
Zachęcam, aby zasięgnąć porady u lekarza medycyny podróży. Specjalista rozpisze kalendarz szczepień adekwatny do miejsca, w które wyjeżdżamy, bo zagrożeniem jest nie tylko wścieklizna, lecz także wiele innych chorób.
W teorii wszystko jest możliwe. W praktyce - to bardzo mało prawdopodobne. Po pierwsze pies musiałby mieć mikrourazy w pysku, choć to akurat nie jest trudne. Po drugie zwierzę musiałoby być świeżo padnięte i chore, a ponadto pies musiałby nadgryźć jego tkankę nerwową. Dużo zbiegów okoliczności, które musiałyby wystąpić razem. Nie jest to zupełnie niemożliwe, ale uważam, że teraz powinniśmy skupić się nad zapanowaniem nad tymi standardowymi drogami szerzenia się wścieklizny.
Głównym źródłem wścieklizny w Polsce były niezaszczepione lisy oraz ewentualnie zwierzęta, które przybywały do nas zza wschodniej granicy i chorobę przynosiły ze sobą. Wobec malejącej z roku na rok zachorowalności na wściekliznę Polska obniżyła intensywność szczepień i w tym specjaliści upatrują przyczyny aktualnej sytuacji w kraju.
Problemem, który jest bagatelizowany, są również koty wychodzące oraz bezdomne. W Polsce nadal nie powstały przepisy dotyczące obowiązkowych szczepień kotów przeciwko wściekliźnie. Do tej pory brak szczepienia u tych zwierząt nie był aż tak istotny, ale w sytuacji, w której się znaleźliśmy, będzie to miało duże znaczenie.
Pierwotnie psy były bardzo dużym problemem. O przypadkach występowania wścieklizny na całym świecie mówi się właśnie w ich kontekście. Dlatego został wprowadzony obowiązek szczepienia psów. W tym momencie ich wyszczepialność jest bardzo duża. Nie dość, że opiekunowie psów sami zgłaszają się z nimi na szczepienie, które kosztuje niedużo, bo około 30 czy 40 zł, to jeszcze w porozumieniu z samorządami i Powiatowymi Lekarzami Weterynarii organizowane są akcje szczepień, podczas których weterynarze szczepią psy na wsiach. Pod tym kątem zadziałaliśmy sprawnie.
Trudno jest mi jednak powiedzieć, dlaczego przez tyle lat nie dostrzegano ryzyka związanego z kotami wychodzącymi. Przecież są rejony w Polsce, w których standardem jest, że koty żyją i w domu i na dworze, a jednak nie są szczepione.
Teraz obowiązek szczepienia wszystkich kotów na obszarze zagrożonym wścieklizną został nałożony przez Wojewodę Mazowieckiego w drodze rozporządzenia. Podobne przepisy wprowadził też Wojewoda Lubelski na obszarze kilku powiatów. Co jednak z kotami bezdomnymi? Jakie narzędzia mają gminy, które odpowiadają za zwierzęta bezdomne, żeby wyłapywać je i szczepić? Problem jest o tyle istotny, że nie ma możliwości, aby psy i koty szczepić doustnie, więc nie można zastosować tego rozwiązania, po które służby sięgają w przypadku lisów***.
Tak, chodzi o mięsaki poiniekcyjne. Do tej pory zalecało się szczepienie przeciwko wściekliźnie kotom wychodzącym, mimo że obowiązku nie było i ja także doradzałam to moim klientom. W przypadku niewychodzących rzeczywiście ryzyko zakażenia wścieklizną jest mniejsze, a my, jako weterynarze, braliśmy też pod uwagę możliwość wystąpienia mięsaków poiniekcyjnych, więc takich zaleceń nie było.
Mamy jednak szczepionki coraz nowszej generacji. Są nawet preparaty stworzone tylko z myślą o kotach, które mają minimalizować ryzyko pojawienia się mięsaków.
Warto również dodać, że guz nazywa się poiniekcyjnym, a więc może wystąpić nie tylko po szczepieniach przeciwko wściekliźnie czy białaczce, lecz także po innych zastrzykach, których weterynarze codziennie wykonują bardzo dużo. Dyskusje między lekarzami weterynarii w Polsce sugerują, iż temat jest demonizowany w stosunku do realnego zagrożenia, niemniej jednak nie można powiedzieć, że szczepienia pod tym kątem są w 100 proc. bezpieczne****.
Należy jednak pamiętać, że wścieklizna jest chorobą śmiertelną, a profilaktyka szczepienna wśród zwierząt jest ukierunkowana głównie na ochronę ludzi. Więc nawet jeśli istnieje ryzyko wystąpienia mięsaka poiniekcyjnego u zwierzaka, ale szczepienie przeciwko wściekliźnie może uchronić ludzi przed chorobą, to jeżeli przepisy o szczepieniach kotów weszłyby w życie, nie będzie możliwości dyskutowania z nimi. Trzeba będzie wziąć odpowiedzialność za ich przestrzeganie lub nieprzestrzeganie. Jesteśmy w momencie, w którym to od nas zaczyna zależeć, jak będzie się rozprzestrzeniała choroba i trzeba się zastanowić nad odpowiedzialnością społeczną. Ja podjęłam decyzję, że zaszczepię moje koty, mimo że nie mieszkam na obszarze zagrożonym wścieklizną, a koty przebywają w domu.
Oczywiście. Decyzja o szczepieniu w ostatecznym rozrachunku należy do opiekuna, który decyduje, czy jest gotowy ponieść konsekwencje wynikające z ewentualnych przepisów. Za skrajną nieodpowiedzialność uważam jednak niezaszczepienie kota wychodzącego, gdy mieszka się na obszarze zagrożonym.
Część osób podnosi argument, że efekt ochronny po szczepieniu przeciwko wściekliźnie utrzymuje się przez trzy lata, a trzeba szczepić co roku. Jeśli ktoś nie chce szczepić, może chociaż sprawdzić poziom przeciwciał u swojego zwierzaka, o ile był wcześniej zaszczepiony. Nie można mieć przecież pewności, że u każdego zwierzęcia szczepionka będzie działała przez trzy lata.
W teorii nie, bo żadne szczepienie nie chroni w stu procentach. Nie było jednak żadnego przypadku, aby zwierzę zaszczepione przeciwko wściekliźnie zachorowało.
Gdy jest taki obowiązek, można zgłosić się do powiatowego lekarza weterynarii lub na policję albo do straży miejskiej*****. Wydaje mi się, że takie zgłoszenia będą coraz poważniej traktowane, bo przypadków jest coraz więcej i wścieklizna staje się realnym zagrożeniem również dla ludzi. Ta choroba naprawdę zabija i szczepienie zwierząt to ochrona również siebie, rodziny, znajomych.
Jeżeli posiada taki dowód, ryzyko zachorowania jest dużo, dużo mniejsze. Niemniej jednak i tak zaleca się wykonanie obserwacji. Należy się zgłosić do lekarza lub do szpitala i tam wszczynane są procedury z udziałem sanepidu. Natomiast jeśli zwierzę nie było zaszczepione lub tego nie wiemy, albo wykazuje objawy wścieklizny, w pierwszej kolejności trzeba przemyć ranę bardzo dużą ilością wody z bardzo dużą ilością mydła. Brzmi trywialnie, ale takie są zalecenia służb weterynaryjnych. Następnie trzeba pojechać do szpitala, powiedzieć, że zostało się pogryzionym i zażądać, podkreślam to słowo, bo lekarze różnie reagują na takie zgłoszenia, szczepienia przeciwko wściekliźnie oraz prawdopodobnie przeciwko tężcowi.
Wścieklizna jest zwalczana z urzędu, a w związku z tym, że nie ma leków, takiego zwierzęcia się nie leczy, również objawowo. Jeśli pogryzło człowieka w ciągu 14 dni wstecz od wystąpienia objawów, jest kierowane na obserwację, która polega na tym, że obserwuje się, czy zwierzę umrze czy nie [szczegółowe postępowanie powiatowego lekarza weterynarii w celu potwierdzenia lub wykluczenia wścieklizny opisuje rozporządzenie ministra rolnictwa i rozwoju wsi z 7 stycznia 2005 r. w sprawie zwalczania wścieklizny - przyp. red]. To jest najtrudniejsza sytuacja, bo zwierzę odchodzi w męczarniach. Pewną diagnozę w przypadku wścieklizny uzyskuje się dopiero po zbadaniu tkanki mózgowej pobranej pośmiertnie. Nie ma możliwości stwierdzenia tego, gdy zwierzę pozostaje przy życiu. Są bowiem zalecenia, aby ograniczyć kontakt z takim zwierzęciem, również personelu weterynaryjnego, do minimum. My też nie jesteśmy szczepieni.
Absolutnie. Lekarz weterynarii może się zaszczepić na własną rękę, jeżeli uważa, że jest w grupie ryzyka, bo pracuje na przykład z dzikimi zwierzętami lub wyjeżdża na wolontariat za granicę do rejonu zagrożonego występowaniem wścieklizny.
Jeżeli nikogo nie ugryzło, a ma objawy, wówczas lekarz klinicysta, czyli ten, który przyjmuje zwierzę w gabinecie, powinien skontaktować się z powiatowym lekarzem weterynarii i wspólnie ustalają dalsze postępowanie. Lekarz powiatowy może zezwolić na eutanazję zwierzęcia i pobranie próbek do badań, ale warunkiem koniecznym jest fakt, że zwierzę nikogo nie pogryzło.
Takie zwierzę również należy obserwować w kierunku wścieklizny. Obserwacja może być przeprowadzona w izolacji w specjalnej przychodni wyznaczonej przez Powiatowy Inspektorat Weterynarii, gdy mamy realne podejrzenie, że zwierzę mogło się zakazić.
Niestety trudno jest mi to oszacować, ponieważ nie jestem lekarzem zajmującym się epidemiologią. Chcę jednak zwrócić uwagę, że wirus może inkubować w organizmie tygodniami, a nawet miesiącami. Zatem lisy, które teraz umierają, mogły zakazić się np. we wrześniu. Można się więc zastanawiać, ile zwierząt zakaziło się później. Sytuacja jest poważna i myślę, że teraz my, lekarze weterynarii, będziemy dużo rozważniej podchodzić do pacjentów z objawami neurologicznymi.
*w komunikacie Głównego Inspektoratu Weterynarii podliczone zostały wszystkie przypadki z 2021 r. (stan na 3 stycznia 2022) inne niż u nietoperzy. Najwięcej wystąpiło u lisów - 96, a drugie miejsce zajmują koty - 7 przypadków. Łącznie odnotowano 113 przypadków - przyp. red.
**pierwszy przypadek wścieklizny zdiagnozowany u człowieka w Norwegii od 1815 roku
***zwróciliśmy się z prośbą o wyjaśnienie tej kwestii do Wojewódzkiego Inspektoratu Weterynarii z siedzibą w Siedlcach. Marzena Jędrzejewicz-Jurzyk, wojewódzki inspektor weterynaryjny ds. zdrowia zwierząt i zwalczania chorób zakaźnych, zwróciła uwagę, że nakaz szczepienia przeciwko wściekliźnie dotyczy wszystkich kotów, które przebywają na obszarze zagrożonym. Zaś odpowiedzialność za szczepienia kotów bezdomnych oraz wolnożyjących spoczywa na samorządach.
****Według badań z 2015 roku, których autorami są K. Kliczkowska, U. Jankowska, D. Jagielski, M. Czopowicz oraz R. Sapierzyński, częstość występowania mięsaków poiniekcyjnych u kotów wyniosła 0,16 proc. (16 przypadków na 10 000 kotów) w jednej z przychodni weterynaryjnych, która prowadzi ogólną praktykę oraz 85 na 10 000 kotów w przychodni weterynaryjnej onkologicznej
*****brak szczepienia psa (i kota, którego właścicielem jest mieszkaniec terenu objętego obszarem zagrożonym wystąpieniem wścieklizny u zwierząt) jest wykroczeniem, za które grozi mandat karny w wysokości do 500 zł