Bioróżnorodność jest niewątpliwie wspaniała, a ochrona wszelkich żyjątek ukrywających się w trawie to postawa zasługująca na pochwałę. Tylko czy na pewno na miejskich i przydomowych trawnikach? Czy argumenty, że tak jest zdrowiej nawet dla alergików, rzeczywiście są trafione?
Kilka dni temu spore poruszenie w mediach społecznościowych wywołała Marta Jermaczek-Sitak, ekolożka i biolożka. Twierdziła między innymi, że koszenie trawy szkodzi alergikom.
- Alergicy uczuleni na pyłki traw kichają najbardziej od końca maja nawet do połowy lipca - wiem, bo sama do nich należę. To czas kwitnienia większości traw. Potem trawy przekwitają i wydają nasiona... i spokój. Chyba że się je skosi. Wtedy kwitną jeszcze raz... I jeszcze raz... Aż do później jesieni. Koszenie traw kilka razy w roku powoduje przedłużenie sezonu alergii na prawie cały rok - przekonywała we wpisie na Facebooku.
Nie do końca przemawia do nas ten argument, bo traw, co do zasady, nie kosi się po kwitnieniu, tylko między kwitnieniami. Cel - do pylenia w ogóle nie dopuścić. Faktycznie, na wielu terenach miejskich to się nie udaje, ale nie oznacza, że koszenie, co do zasady, nie chroni.
Niestety, plany kolejnych miast w Polsce, w tym Warszawy czy Krakowa, by ograniczyć liczbę koszeń w roku do maksymalnie trzech, może sprawić, że ten koszmar z wieloma kwitnieniami w sezonie będzie mógł się ziścić, bo ciężko będzie przy takiej częstotliwości precyzyjnie się wstrzelić z koszeniem, nim trawa zakwitnie. Według specjalistów, o terminie koszeń powinno się decydować zgodnie z kalendarzem pyleń, a nawet uwzględniając rozwój konkretnych gatunków traw na danym terenie. Według danych Ministerstwa Zdrowia, pozwalając na maksymalne pylenia, narażamy na objawy alergii nie tylko osoby o silnym uczuleniu (ok. 20 proc. Polaków ma pyłkowicę), ale nawet 40 proc. populacji. U wielu osób wiele osób reaguje dopiero przy maksymalnych stężeniach, ale wtedy reakcja może być ostra.
Jeśli kosimy trawę, nim zakwitnie, reakcji nie ma (chyba, że ktoś reaguje również na substancje zawarte w samej bylinie, ale to znacznie rzadsze). Jeśli koszenie jest spóźnione, rzeczywiście alergikom kilka dni może oddychać się gorzej - aż pył opadnie. Jeśli jednak traw nie kosimy, ciężko jest przez wiele tygodni.
Drugi argument Marty Jermaczek-Sitak też z pewnością nie przekona wielu osób:
- Trawy są wiatropylne, a ich pyłek fruwa z wiatrem na wiele kilometrów. Wykoszenie trawnika pod blokiem niewiele zmieni, trzeba byłoby zlikwidować wokół miasta wszystkie łąki, uprawy zbóż - te dopiero pylą! - a i wtedy pewnie byłoby nadal dużo pyłku w powietrzu. Alergików uczula też czasem pył z koszenia, co jest kolejnym argumentem, by robić to rzadko.
Cóż, niewątpliwie w sezonie pyleń alergeny w zasadzie mogą nas dopaść wszędzie, ale ich stężenie nie jest takie same, a dawka ma znaczenie dla przebiegu reakcji alergicznej, odpowiedzi na leczenie, ewentualnych powikłań itd. O uciążliwy katar, zapalenie spojówek, a nawet duszność, łatwiej na łące (czy trawniku zamienionym w łąkę) niż w otoczeniu odpowiednio przyciętej trawy. Tak podpowiada doświadczenie i zdrowy rozsądek niestety, nawet jeśli bardzo żałujemy biedronek oraz ślimaków.
Osoby odpowiedzialne za koszenie traw w miastach coraz częściej używają argumentu, że "walczą z betonozą" i chronią nasze otoczenie przed suszą. Oponenci nie do końca wierzą w te dobre intencje i niespodziewaną ekologiczną świadomość. Tajemnicą poliszynela jest, że wiele gmin boryka się z problemem znalezienia chętnych do pracy przy koszeniu traw, a wizja oszczędności czyni z nich niespodziewanych sojuszników ekologów.
Dla pewności o konsekwencje zdrowotne koszenia i zaniechania zapytaliśmy jeszcze lekarzy.
Dr n. med. Marta Kołacińska-Flont, alergolog, ekspertka kampanii edukacyjnej "Chroń oczy przed alergią", przekonuje, że nie spotkała się z żadnymi badaniami na temat większej szkodliwości skoszonego trawnika.
Owszem, alergicy nie powinni samodzielnie kosić trawy, ponieważ w momencie, gdy kosiarka przejeżdża przez trawnik, alergeny są po prostu wszędzie. Pamiętajmy, że większość alergików uczulona jest na pyłki, niektórzy również na białka zawarte w liściach, więc już sam proces koszenia jest niebezpieczny, bo uwalnia te substancje. Niestety, mimo zaleceń, wielu alergików kosi trawniki, tłumacząc, że ktoś to po prostu musi zrobić.
Dr n. med. Aleksandra Rymsza, dermatolog, potwierdza, że koszenie jest w porządku, jeśli nie robi tego alergik. Przypomina, że równie niekorzystne jest przebywanie w pobliżu wykaszania traw. Tego zwykle nie robimy w chwili, gdy koszenie się odbywa, choćby ze względu na hałas. Warto jednak wstrzymać się dzień czy dwa od spaceru w miejscach, gdzie składowana jest jeszcze skoszona trawa, zwłaszcza gdy jest wyjątkowo sucho i wietrznie.
Specjalistka radzi też, by postawić na trawy lub rośliny trawopodobne, bezpieczne, ozdobne, które nie pylą obficie. Hakonechloa czy miskanty to tylko niektóre z roślin, które na różnych forach zachwalają alergicy, zapewniając, że nie spowodowały u nich żadnej niechcianej reakcji. Niestety, trzeba pamiętać, że realnie uczulać może wszystko i póki się tego nie przetestuje na własnej skórze, pełnej pewności nie ma.
Specjalistka przypomina, że unikanie alergenów jest kluczowe:
W każdym przypadku alergii istnieje ryzyko burzliwego jej przebiegu i reakcji ogólnoustrojowej pod postacią wstrząsu anafilaktycznego. Dlatego kluczowe jest, aby osoby o skłonnościach do odczynów alergicznych unikały kontaktu z alergenami, czyli substancjami uczulającymi. Pyłki traw i innych roślin należą do najczęstszych alergenów w naszym kraju. Dlatego alergicy nie powinni też mieć długiego kontaktu z sianem
Czy pylące trawy mogą też szkodzić skórze?
Pyłki traw i roślin należą do tzw. alergenów powietrznopochodnych. Najczęściej wywołują podrażnienie dróg oddechowych (kaszel, suchość w gardle), spojówek (zaczerwienienie, świąd i łzawienie oczu) oraz katar, ale mogą również wywoływać różnego rodzaju zmiany na skórze. Może to być zaczerwienienie i złuszczanie skóry, pęknięcia skóry, pęcherzyki z płynem, grudki i bąble. Zmianom towarzyszy silny świąd. Mogą mieć również wpływ na rozwój oraz zaostrzenie objawów atopowego zapalenia skóry (AZS)
- dodaje dr Rymsza.
Wysokie trawy to bezcenne schronienie dla wielu organizmów: stawonogów, mięczaków, a nawet drobnych gryzoni. Te przyciągają kolejne, większe organizmy, bo tak działa łańcuch pokarmowy. W wielu górskich miejscowościach nieskoszenie trawnika koło szkoły, urzędu, a nawet na prywatnej posesji, gdy ta znajduje się blisko innych domostw, grozi protestem sąsiadów, wręcz ostracyzmem. W trawach bowiem chowają się żmije i śmielej podchodzą do domów, jeśli trawa nie jest koszona. Warto przy tym pamiętać, że w ostatnich latach nawet w dużych miejscowościach, właściwie już na terenie całego kraju, dochodziło do bliskich spotkań z gadami. Oczywiście, to nie jest kluczowy argument, a zagrożenie zazwyczaj jest niewielkie, jednak w Beskidach czy Bieszczadach niewiele osób odważy się powiedzieć: niech sobie ta trawa w spokoju rośnie. Zwłaszcza tam, gdzie przebywają turyści. Chociaż, z punktu widzenia natury, to my jesteśmy intruzami.
To może, zamiast traw, inne byliny - kolorowe, kwitnące, pachnące - powinny opanować nasze trawniki? Ekosystem będzie z pewnością bogatszy, więc trzeba pamiętać, że dojdą kolejne zagrożenia. Osoby uczulone na jad owadów (i nie tylko one) nie ucieszą się zapewne z obecności insektów w mieszkaniach, w kawiarnianych ogródkach, na piknikowych stolikach, w letnich napojach... Pożyteczne pszczoły zazwyczaj nie pchają się do ludzi, ale zapylaniem trudni się wiele gatunków owadów. Chrząszcze, osy, motyle, muchy, a nawet mrówki, to zapylacze i nie mają z nami lekko. Zrobimy wszystko, żeby się ich pozbyć z naszego podwórka. To, jaki jest sens najpierw owady zapraszać?
Pozostaje w tym wszystkim zachować zdrowy umiar i na spokojnie rozstrzygnąć, czego chcemy. To wcale nie jest takie proste. I jeśli już mamy się pozbywać pyłków czy drobnych organizmów z naszego otoczenia, to minimalizujmy szkody dla środowiska. Włączenie ryczącej kosiarki o szóstej rano w weekend jest nie tylko niegrzeczne wobec sąsiadów.