Tu winna jest nazwa "przeziębienie", która mówi sama za siebie. Ale mówi nieprawdę. Na przeziębienie zapadamy przez wirusy, najczęściej rinowirusy, które są sprawcą ponad połowy przeziębień. Co więcej, nie ma jednego "przeziębienia" - jego rodzajów istnieje kilkaset. Wirusy przenoszą się drogą kropelkową, "siedzą" także na przedmiotach. To przez nie kichamy, kaszlemy, cierpimy na bóle gardła.
Dlaczego zatem znacznie częściej chorujemy zimą, gdy dokucza nam niska temperatura i bardziej grozi tak zwane "przewianie"? Zimą spędzamy więcej czasu w pomieszczeniach, często z wieloma osobami, a przez to łatwiej o zakażenie wirusem. Co więcej, zimno odgrywa jednak pośrednią rolę w przeziębieniu - wychłodzony organizm ma gorszą odporność, dlatego wirusy mogą atakować ze zdwojoną siłą.
Mit obalany głośno tyle razy, że aż dziw, iż jeszcze żyje. Za powodowanie autyzmu szczególnie intensywnie obwiniana jest szczepionka na odrę, świnkę i różyczkę. Na szczęście stwierdzenie, że szczepionki powodują autyzm, można spokojnie wsadzić między bajki.
Skąd zatem taka żywotność mitu? W latach 90. niejaki Andrew Wakefield, brytyjski lekarz, opublikował w renomowanym do dziś czasopiśmie "The Lancet" badania, które potwierdzały związek między autyzmem a szczepionkami. Kilka lat później okazało się, że wyniki zostały sfałszowane, a całość nie ma nic wspólnego z prawdą. Andrew Wakefield został pozbawiony prawa do wykonywania zawodu.
"The Lancet" opublikował sprostowanie, ale, jak wiemy, mit poszczepiennego autyzmu funkcjonuje do dziś. Równocześnie z nim rozwijał się strach przed tak zwanymi niepożądanymi odczynami poszczepiennymi. To prawda, że występują - jednak w znakomitej większości przypadków są one niegroźne i polegają na zaczerwienieniach w miejscu wkłucia, lekkiej wysypce czy nieznacznym podwyższeniu temperatury ciała. Korzyści wynikające ze stosowania szczepionek tak znacznie przewyższają ewentualne jego minusy, że wniosek jest oczywisty - szczepić trzeba.
Z pewnością każdy z nas przynajmniej raz w życiu wypił wapno, by odpędzić alergię. Jednak stosunkowo nowe (bo z 2017 roku) polskie badania mówią, że wapno na alergię nie ma wpływu. Naukowcy wprowadzili badanym podskórnie alergeny, następnie podali im wapno. Wynik był niemalże taki sam - wapno nie pomogło, świąd, obrzęki i zaczerwienienie znikały w tym samym czasie.
Więcej: Wapno nie pomaga alergikom. Zaskakujące polskie badania
Co więcej - naukowcy utrzymują, że podawanie wapna "na alergię" może zaszkodzić, ponieważ istnieje ryzyko, że wpłynie na działanie prawdziwych leków antyalergicznych. Ponadto nadmiar wapnia upośledza wchłanianie składników mineralnych, więc - jak każdy zresztą nadmiar - szkodzi.
Zbiorowo nadużywamy suplementów. Sytuację pogarsza fakt, że można je dostać dosłownie wszędzie - nie tylko w aptekach, lecz także sklepach spożywczych czy kioskach. Moda na suplementy silna jest szczególnie zimą, gdy chcemy podnosić odporność w obawie przed przeziębieniami.
Szczególnie popularne są tak zwane multiwitaminy. Mają one dostarczać wielu potrzebnych składników w jednej małej tabletce. Oczywiście nie jest to takie proste. Głównym składnikiem preparatów multiwitaminowych jest witamina C. Tak naprawdę jednak niewiele osób cierpi na jej niedobory, a więc podstawowy element multiwitamin możemy uznać za mało skuteczny. "Potrzebne" substancje (najczęściej witamina D, żelazo, wapń, magnez) znajdują się w multiwitaminie w minimalnych ilościach, co więcej - przyjmowane razem niejednokrotnie się zwalczają.
Suplementy najlepiej spożywać pojedynczo i po wykonaniu badań, dzięki którym dowiemy się, czego w rzeczywistości nam brakuje. Polacy najczęściej cierpią na niedobór witaminy D - tę warto suplementować. Ale uwaga, nadmiar jest szkodliwy!
Warto pamiętać o tym, że w świetle polskiego prawa suplementy to nie leki. Nie przechodzą zatem wszelkich badań i kontroli obowiązujących "normalne" preparaty, które możemy znaleźć w aptekach.
Homeopatia swą karierę rozpoczęła w XVIII wieku i nie skończyła do dziś, mimo że preparaty homeopatyczne nie mają szans na działanie silniejsze niż efekt placebo. Mają działać na zasadzie tak zwanego "prawa podobieństw", czyli podobne leczyć podobnym. Zgodnie z tą zasadą chorym podaje się preparaty z silnie rozcieńczonym tym, co ma powodować daną chorobę. Jednak dane substancje aktywne, nawet jeśli miałyby działać w dużych dawkach (co i tak jest wątpliwe), rozcieńczone do absurdu nie mają prawa działać. Homeopaci utrzymują, że istnieje coś takiego jak "pamięć wody", przez co preparat "pamięta", przeciwko czemu jest skierowany. To, rzecz jasna, nieprawda.
Przeczytaj: Placebo - co to jest i jak działa?
Polacy bardzo "lubią" preparaty homeopatyczne - z badań wynika, że słyszało o nich 81 procent, a 30 procent je stosowało. To smutne, jeśli wziąć pod uwagę, że preparaty homeopatyczne to głównie cukier i woda.