Antyszczepionkowcy mają powody do radości. Zostali wpuszczeni na salony, potraktowani poważnie i dla wielu wyznawców teorii o farmaceutycznym spisku być może to jasny sygnał, że "coś jest na rzeczy".
W sumie niby nic takiego się jeszcze nie stało. Obywatelski projekt nowelizacji ustawy przewidujący likwidację obowiązku szczepień ochronnych został skierowany przez Sejm do dwóch komisji - zdrowia oraz polityki społecznej i rodziny. Zdecydowały o tym głosy PiS-u. Zarazem to pisowski minister zdrowia Łukasz Szumowski zapewnia, że: "Dobrowolność szczepień jest groźna; stanowisko rządu dla obywatelskiego projektu, który przewiduje takie rozwiązanie, jest negatywne" i dodaje, że dalsze prace nad projektem to nie jakaś rozbieżność stanowisk rządu i posłów. PiS jedynie dotrzymuje obietnicy wyborczej, że w pierwszym czytaniu nie będzie odrzucał projektów obywatelskich.
Wszystko wskazuje więc na to, że projekt trafi do śmieci, jak chciała opozycja, ale z małym poślizgiem. Pytanie, jaki użytek zrobią z tego nie tylko sami antyszczepionkowcy, ale i gorliwi urzędnicy. Przy tak niejasnej postawie władz mogą przestać egzekwować obowiązek szczepień, nie stosować sankcji, a bez nich przepisy z czasem stają się martwe.
Antyszczepionkowiec naszych czasów z pewnością nie może być lekceważony. Nieraz sprawia wrażenie rozsądnego, świetnie wyedukowanego znawcy tematu. Jak tłumaczył dr Wojciech Feleszko, pediatra immunolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, w serwisie edziecko.pl: "Najczęściej nie szczepią dzieci dziennikarki i piosenkarki, panie, które wypadają dobrze przed kamerami". Używają specjalistycznej terminologii, powołują się na "badania naukowe" (nieważne, że sfałszowane, obalone, przeprowadzone na niewiarygodnej grupie, itp.). Wreszcie: wykorzystują mało znane fakty, jak choćby ten, że w wielu krajach świata szczepienie dzieci jest dobrowolne.
Rozwiązania dotyczące szczepień w wybranych krajach. Na podstawie danych portalu szczepienia.info Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego - Państwowego Zakładu Higieny we współpracy z Polskim Towarzystwem Wakcynologii Marta Kondrusik
Rzecz w tym, że jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Rozwiązania w różnych krajach zależą od wielu czynników, w tym świadomości społecznej, podatności na edukację, konsekwencji dotychczasowych rozwiązań, etc.
Przykładowo: w Finlandii szczepienia są dobrowolne dla obywateli, a wskaźnik wyszczepienia jest jednym z najwyższych w Europie. Zarazem rząd fiński wprowadził obowiązkowe cztery szczepienia (przeciw odrze, ospie wietrznej, krztuścowi i grypie) dla pracowników służby zdrowia i opieki społecznej. Wiadomo, że w ten sposób nie tylko chroni cennych pracowników z "pierwszej linii frontu" przeciw potencjalnej epidemii, ale przede wszystkim zawody medyczne cieszą się ogromnym szacunkiem i to dobry, skuteczny przykład dla innych.
Generalnie w krajach, gdzie służba zdrowia cieszy się zaufaniem i szacunkiem obywateli, nie ma potrzeby stosowania przymusu. Bywa jednak, że pojawiają się problemy i wtedy konieczna jest reakcja.
Od marca tego roku Włosi przyjmują do żłobków i przedszkoli tylko dzieci szczepione. Za brak szczepienia dziecka w wieku szkolnym możliwa jest grzywna. Obowiązkowych jest 12 szczepień (w tym przeciw meningokokom typu B i C, Haemophilus influenzae typu B czy ospie wietrznej). To wszystko skutek epidemii odry i spadku wyszczepienia populacji z ponad 90 proc. do ok. 80 proc.
W Nowej Zelandii wystarczyła akcja edukacyjna. Dwa lata uświadamiania rodziców i stan zaszczepienia podskoczył do 94 proc.
Australijczycy tak podatni na argumenty medyczne nie byli, więc użyto ekonomicznych. Od 2017 r. rząd australijski wprowadził politykę „nie kłujesz, nie płacimy”. Rodzice, którzy nie zgadzają się na szczepienia z przyczyn pozamedycznych tracą prawa do świadczeń wypłacanych na dzieci. Stan zaszczepienia dzieci do pięciu lat oceniany jest tam na ponad 92 proc.
Ten pomysł wydaje się wyjątkowo prosty, a zarazem skuteczny. Ciekawe, ilu antyszczepionkowców nadal by rozpowszechniało spiskowe teorie dziejów, jeśli ceną miałaby być rezygnacja z programu 500 plus?
Dobrowolne szczepienia w naszym kraju? Dr nauk med. Marcin Rawicz, wybitny anestezjolog, wieloletni kierownik oddziału anestezjologii i intensywnej terapii pediatrycznej w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, jest więcej niż sceptyczny:
Stosunek rodaków do profilaktyki? Głupich prezerwatyw nie umieją stosować, a potem zdziwienie, skąd ten HIV. Ba, znacznie prostsze mycie rąk, tak istotny i skuteczny element profilaktyki zdrowotnej, jest lekceważone nawet przez personel medyczny.
- Polak to nie Noweg czy Fin. U nas dobrze przyjmuje się plotka, spiskowe teorie dziejów, a powszechny dostęp do internetu tylko pogorszył sytuację. Niełatwo odsiać poważną, rzetelną informację od bzdur - kontynuuje doktor Rawicz. Przekonuje także, że przy dobrowolności szczepień ze zdrowym rozsądkiem wygra lenistwo, wygoda, brak czasu, świadomości czy potrzeby. Kiedy dziecko jest chore i trzeba je ratować, rodzice są zazwyczaj podatni na argumenty lekarza. Kiedy mają sobie wyobrazić teoretyczne zagrożenie, jest trudniej, znacznie trudniej.
Zazwyczaj nie mamy nic przeciwko, żeby inni szczepili dzieci, bo to pozwala nam wierzyć, że naszym już nic nie zagraża. Wierzymy, że w zaszczepionej populacji choroby się nie roznoszą. Dr Paweł Grzesiowski, pediatra, immunolog z Instytutu Profilaktyki Zakażeń, nazywa to "pasożytnictwem społecznym", bo ryzyko występowania chorób zakaźnych jest tym mniejsze, im większy odsetek osób jest przeciwko nim zaszczepionych. Ludzie, którzy się nie szczepią, korzystają z tego, że robią to inni. Jest to jednak niebezpieczne i umieszcza nas w kategorii świadomości profilaktycznej wśród najbiedniejszych, najbardziej zacofanych lub doświadczających konfliktów zbrojnych, krajów świata. Zresztą, nawet tam ludzie chcą szczepić swoje dzieci:
Informacje udostępnione przez UNICEF i Państwowy Zakład Higieny Marta Kondrusik
Niestety, "społecznych pasożytów" nie może być zbyt wielu, jeśli mamy się cieszyć tzw. odpornością zbiorowiskową (inaczej: populacyjną, stadną, grupową). To ochrona osób nieuodpornionych (często ze względu na stan zdrowia - istnieją uzasadnione przeciwwskazania do szczepień) na skutek zaszczepienia wysokiego odsetka danej populacji.
W przypadku wielu chorób zakaźnych próg bezpieczeństwa, czyli poziom, gdy nie dochodzi do masowych zakażeń, osiągamy dopiero, gdy zaszczepione jest ok. 95 proc. populacji. W przypadku każdej choroby jest nieco inny i zależy od wielu czynników, Dla krztuśca szacowany jest na ok. 93 proc, dla błonicy i różyczki na 83-86 proc, świnki na 75-86 proc. Uwaga! Termin ma zastosowanie dla chorób, które przenoszą się z człowieka na człowieka (nie dotyczy takich chorób zakaźnych jak tężec czy wścieklizna).
Niewykluczone, że już niedługo Polacy za granicą będą obligowani do wylegitymowania się książeczką szczepień, bo zostaną uznani za imigrantów wysokiego ryzyka. Co jednak mamy z nimi zrobić na miejscu?
Im mniej osób zaszczepionych, tym większe ryzyko szerzenia się epidemii. Oczywiście, zaszczepieni początkowo chorować nie będą, ale jak przypomina dr Rawicz: - Bakterie i wirusy mają zdolność mutowania. Rosnąc w siłę i powszechnie się panosząc, mają większą szansę przejść taką przemianę, że pewnego dnia szczepienia ochronne okażą się bezwartościowe i już nam nie pomogą. Pomysł antyszczepionkowców, by dopiero przy zagrożeniu bezpośrednim przywracać obowiązek szczepień, to kolejne kuriozum.
Wśród łagodniejszych postulatów antyszczepionkowców, pojawia się i taki, by wprowadzić zmiany w samym kalendarzu szczepień. Głównie miałyby dotyczyć opóźnienia szczepienia tak, by szczepionek nie otrzymywały niemowlaki, a nawet dzieci do ukończenia trzech lat. Zdaniem doktora Marcina Rawicza to następne nieporozumienie.
Krztusiec dla pięciolatka to zwykle dość uciążliwa choroba, która czasem wymaga nawet pobytu szpitalnego, ale to jeszcze nie koniec świata. Dla niemowlęcia? Często wyrok śmierci. Jaki zatem sens ma opóźnienie szczepienia? Nie ma też uzasadnienia odkładanie szczepienia przeciw żółtaczce, polio czy błonicy. Bezwzględnie konieczne jest szczepienie przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby. Te choroby zagrażają życiu i zdrowiu już najmłodszych dzieci. Dlaczego to właśnie one, te najbardziej wrażliwe, z nie w pełni ukształtowanym układem odpornościowym, mamy pozostawić bez ochrony?
Antyszczepionkowcy powiedzą, że po to, żeby nie zachorowały na autyzm. Oczywiście, są wiarygodne badania, które dowiodły bezsprzecznie, że nie ma związku między tą chorobą i szczepieniami. Udowodniono, że pojedyncze "badania", w tym to najsłynniejsze doktora Andrewa Wakefielda, którego "wyniki" opublikowano na łamach prestiżowego czasopisma "Lancet", a które wskazywały na korelację między szczepionkami i autyzmem, były sfałszowane.
Trudno dziwić się rodzicom, że chcą znaleźć winnego choroby dziecka. Zwłaszcza tak specyficznej: początkowo dziecko wydaje się być zdrowe, a nagle (zazwyczaj przed 36. miesiącem życia) zaczyna przejawiać cechy całościowych zaburzeń rozwoju.
Doktor Marcin Rawicz przyznaje, że sam obserwuje przyrost przypadków autyzmu wśród dzieci. Przed laty osoby z tzw. całościowymi zaburzeniami rozwoju stanowiły niewielki odsetek wśród niepełnosprawnych rówieśników. Aktualnie, stale problem narasta. Podobnie jest jednak także chociażby z alergiami, astmą, chorobami reumatycznymi...
Pojawiła się teoria, która ma wyjaśniać wszystkie te zjawiska, a ja jestem skłonny uznać ją za wiarygodną - przekonuje doktor Rawicz. Mamy generalny problem z układem immunologicznym. Nasze dzieci dopadają różne niespecyficzne zaburzenia o podłożu zapalnym: ciężkie nietolerancje, schorzenia układu pokarmowego i wreszcie, być może: autoimmunologiczne zapalenie mózgu. Nic jednak nie wskazuje na to, że czynnikiem zapalnym, aktywizatorem patologicznego procesu mają być szczepionki.
Wirusy i bakterie w szczepionkach są "zabite" lub bardzo osłabione. Szczepionki często zawierają jedynie fragment materiału genetycznego mikroba. To wystarcza, by pobudzić nasz układ odporności do pracy i zmusić go do wytworzenia przeciwciał, ale nie wywołuje samej choroby. W naszym bezpośrednim otoczeniu są miliony agresywnych, gotowych do ataku bakterii i wirusów. W żaden sposób nie są osłabiane przez człowieka. Dlaczego miałyby być mniej groźne dla wadliwych układów immunologicznych od tych osłabionych patogenów?
Co robić, jeśli nie wierzysz w spiskową teorię dziejów, wierzysz w naukę i chcesz przede wszystkim chronić swoją rodzinę?
Dr Marcin Rawicz:
Co robić? Swoje robić. Szczepić dzieci i liczyć na to, że nie dopadnie nas wszystkich jakiś mutant. Obawiam się, że potrzebna będzie seria zgonów najmłodszych, by przyszło otrzeźwienie. W końcu jednak nadejdzie, a wraz z nim kolejki do szczepienia.
Trudno w to uwierzyć? Niemal za każdym razem, gdy dochodziło w szkołach czy przedszkolach do zakażenia meningokowego i jego powikłania w postaci sepsy, w okolicy znikały szczepionki z aptek. Nie są tanie i nie podlegają refundacji (jedna dawka to ok. 300 zł, a zwykle potrzebne są trzy). Bywało, że samorządy, w wyniku społecznego nacisku, szczepiły okoliczne dzieci nieodpłatnie.
Tymczasem meningokoki nie są jakimś wyjątkowo zjadliwym wrogiem człowieka. Nie przenoszą się łatwo i atakują tylko w sprzyjających warunkach (prawdopodobnie po infekcji wirusowej). Rocznie w Polsce odnotowuje się ok. 300-500 przypadków inwazyjnej choroby meningokokowej, z tego u ok. 10 proc. zakażonych choroba zagraża życiu.
Meningokokom daleko do wielu prawdziwych mocarzy mikroświata: wysoce zakaźnych patogenów, jak choćby wirus ospy prawdziwej, który zabijał co trzecią osobę zakażoną. Jeszcze w XX wieku zabił ponad 300 milionów ludzi.