Niechlubnej sławy przysporzyło sobie ósmego sierpnia internetowe wydanie dziennika "Rzeczpospolita" (RP.pl). Paweł Łepkowski w tekście Firmy farmaceutyczne zarabiają miliardy na leczeniu nowotworów dość wyraźnie zasugerował, że chemioterapia to szkodliwy spisek uknuty przez wielkie koncerny i metoda, która przynosi więcej szkody niż pożytku.
Dołącz do Zdrowia na Facebooku!
Autorowi trzeba oddać sprawiedliwość - nie namawia bezpośrednio do rezygnacji z chemioterapii, nie stwierdza też w jednoznaczny sposób, że "alternatywne metody leczenia nowotworów" są dobrym wyjściem. Zamieszcza asekuracyjnie takie fragmenty jak "[...] należy zdecydowanie podkreślić, że jest ona [chemioterapia] jedną z najskuteczniejszych, choć także najbardziej radykalnych metod leczenia, która ratuje każdego roku znaczną część pacjentów chorych na raka".
Z przytoczonych w artykule argumentów wynika jednak, że pacjenci są nabijani przez koncerny w butelkę, chemioterapia szkodzi, a medycyna alternatywna to szansa na wyzdrowienie.
Na odpowiedź oburzonych czytelników nie trzeba było długo czekać. Do Rady Etyki Mediów wysłano już pismo, w którym skarżący, czyli lekarze Paweł Sobczuk oraz Anna Brodziak, zarzucają osobom odpowiedzialnym za artykuł naruszenie zasad etyki dziennikarskiej. Skarga została skierowana zarówno do samego autora tekstu, jak i redaktora naczelnego oraz wydawcy serwisu "Rzeczpospolitej".
Brodziak i Sobczuk zarzucają autorowi tekstu między innymi przytaczanie przestarzałych badań, wprowadzanie czytelnika w błąd czy niepodanie źródeł poszczególnych informacji (brak tytułu publikacji, błędne zapisanie nazwiska). Na kolejnych stronach pisma udowadniają, że informacje zawarte w tekście to w większości zmanipulowane dane, które mają niewiele wspólnego z dzisiejszym stanem badań onkologicznych.
Zapytałam Pawła Sobczuka, co skłoniło go do złożenia skargi. "Ja i koleżanka jesteśmy lekarzami, obecnie w trakcie stażu podyplomowego. Od listopada planujemy rozpocząć specjalizację z onkologii" - tłumaczy. "W czasie studiów i w pracy spotykamy wielu pacjentów chorych na nowotwory i widzimy, jak wiele znaczy dla nich dostęp do odpowiedniego leczenia. Widzimy, jak leczenie, w tym chemioterapia, pomaga wielu osobom pokonać raka, wydłużyć ich życie i podnieść jego komfort. Spotykamy się też z pacjentami, którzy wybierali metody alternatywne i później trafili do nas w ciężkim stanie, z licznymi przerzutami, kiedy możliwości leczenia były już bardzo ograniczone. Jako lekarzom zależy nam na dobru chorego, a tego typu artykuły w opiniotwórczych pismach sieją zamęt w głowach pacjentów, często odciągając ich od metod rekomendowanych przez światowe towarzystwa naukowe, potwierdzonych licznymi badaniami".
"Poza tym jestem również naukowcem prowadzącym badania nad rakiem nerki" - dodaje. "Rzetelność naukowa jest dla mnie najważniejsza, a w artykule w RP.pl tej rzetelności brakuje. Zdecydowaliśmy się na skargę do Rady Etyki Mediów, aby pokazać, że podobnego typu artykuły (których jest coraz więcej) są niezwykle szkodliwe. Mamy nadzieję, że podobne teksty już nie będą się ukazywać, a dziennikarze będą przywiązywać większą wagę do tego, co piszą".
Głos w dyskusji zajęła również Magda Kijowska, która - jak pisze w poście na swoim facebookowym profilu - zachorowała na raka w 2013 roku i przeszła zarówno przez radio-, jak i chemioterapię, była też dwukrotnie operowana. We wpisie namawia do tego, by nie rezygnować z uznanych, naukowo potwierdzonych metod leczenia.
"Poznałam po drodze wielu chorych. Część z nich nie żyje, bo nie miała szansy. Część nie żyje, bo uwierzyła w cudowne terapie, na przykład wlewy z witaminy C, uzdrawianie siłą woli, magiczne soczki, masaże stóp przez Chińczyka, zioła z Meksyku, dietę alkaliczną, która “odwraca” raka, rozmaite oleje, “witaminę B17”" - wspomina.
W polską medialną burzę idealnie wstrzeliły się najnowsze badania dotyczące leczenia nowotworów metodami alternatywnymi. Wyniki opublikowano 10 sierpnia w czasopiśmie naukowym "Journal of the National Cancer Institute".
Naukowcy związani z centrum badań nad rakiem Uniwersytetu Yale przeanalizowali dane 841 pacjentów chorych na raka piersi, prostaty, płuc i jelita grubego. Wśród nich było 560 osób korzystających z medycyny konwencjonalnej (tzn. akademickiej, popartej badaniami naukowymi) oraz 281 osób, które próbowały się leczyć jedynie metodami "medycyny alternatywnej".
Ryzyko śmierci w ciągu następnych pięciu lat było aż dwa i pół raza wyższe dla ogółu pacjentów korzystających z alternatywnych rozwiązań. Wrażenie robią statystyki dotyczące poszczególnych rodzajów nowotworów złośliwych. Leczony alternatywnie rak piersi to 5,68 razy wyższe ryzyko zgonu, rak jelita grubego - 4,57, rak płuc - 2,17, rak prostaty - 1,68.
"Teraz mamy dowody, które pozwalają na przypuszczenie, że korzystanie z alternatywnych metod leczenia raka skutkuje mniejszymi szansami na przeżycie" - powiedział onkolog Skyler Johnson, przewodniczący badań.
Gwoli ścisłości warto wspomnieć, że w worku sposobów "medycyny alternatywnej" analizowanych w badaniach znajdowały się bardzo różnorodne metody "leczenia raka". Na podstawie badań nie sposób stwierdzić, czy wszystkie z nich okazały się bezużyteczne. Co więcej, trzeba pamiętać o tym, że naukowcy brali pod uwagę dwie kategorycznie rozdzielone grupy - pacjentów leczonych wyłącznie konwencjonalnie i wyłącznie alternatywnie. W statystykach nie znaleźli się (przynajmniej według oficjalnych danych) chorzy, którzy - na przykład - otrzymywali chemioterapię i równocześnie popijali obrośnięty legendą "przeciwrakowy" sok z buraka.
Przeczytaj: Rak - jaki występuje najczęściej, ilu z nas na niego umiera, jak mu zapobiegać?
Co ciekawe, okazało się, że pacjenci, którzy wybierali niekonwencjonalne metody walki z nowotworem złośliwym, byli zazwyczaj młodzi, dobrze zarabiający i wykształceni. Mieli wszystkie predyspozycje ku temu, by poradzić sobie z rakiem - nie byli obciążeni dolegliwościami związanymi z zaawansowanym wiekiem, nie groziły im również problemy finansowe. Mimo wszystko wybrali metody "medycyny alternatywnej" niepoparte rzetelnymi badaniami naukowymi. "Jestem tym przerażony" - powiedział serwisowi MedPage Today doktor James Yu, członek ekipy badawczej. "To są młodzi pacjenci, którzy mogą być wyleczeni. Tymczasem ludzie bez skrupułów, którzy uprawiają medycynę alternatywną, sprzedają im olejki z węża".
Komentarz autorki
Medycyna alternatywna ma się dobrze z kilku powodów. Po pierwsze - "specjaliści", którzy promują niekonwencjonalne sposoby radzenia sobie z wszelakimi chorobami, zwykle dobrze wiedzą, jak dotrzeć do pacjenta - poświęcają mu dużo czasu, uwagi i sympatii, a tego często brakuje w NFZ (szpitale są przeładowane, a lekarze zabiegani).
Co więcej, hochsztaplerzy żerują na strachu i bezradności chorych. Twierdzą, że magiczny olejek czy cudowne zioło w mig poradzą sobie ze złożonymi dolegliwościami. W zestawieniu z długotrwałą chemioterapią, która rzeczywiście może mieć (i zwykle ma) skutki uboczne, niekonwencjonalne, szybkie sposoby wydają się kuszące. Niestety, mają spory minus - po prostu nie działają.
Dyskurs antyszpitalny świetnie wpisuje się w dość powszechną skłonność do wierzenia w teorie spiskowe. Tajemne działania Big Pharmy, ukrywanie "leku na raka" w celu zbicia jak największych pieniędzy, sekretny masoński plan zdziesiątkowania ludności - to wszystko historie zbudowane na żądzy sensacji i, po raz kolejny, strachu przed wielkim i nieznanym.
Źródła: Journal of the National Cancer Institute, MedPage Today, New Scientist, YaleNews, RP.pl, Science Alert