Sezon infekcji w rozkwicie. Z każdym problemem nie musisz pędzić do lekarza, ale czasem antybiotyk konieczny [WYWIAD]

Człowiek, mały czy duży, czasem zachorować musi. Czy to oznacza, że nic zrobić się nie da? Czasem najskuteczniejsza profilaktyka to pozytywne myślenie - przekonuje dr Leszek Bill, pediatra z Warszawskiego Szpitala dla Dzieci

Dołącz do serwisu Zdrowie na Facebooku!

Czy sezon infekcji już się rozpoczął?

Niestety, tak: zwykle startuje już pod koniec września. I potrwa przynajmniej do kwietnia. Zmiany pogody, deszcz, plucha nie sprzyjają naszej odporności. Kiedyś przyjmowano, że przyczyną wzrostu zachorowalności w okresie jesienno-zimowym jest zimno, stąd zwyczajowa nazwa przeziębienie. Teraz wiemy, że winne są wirusy, którym taka aura sprzyja. Jesienią i zimą częściej przebywamy w zamkniętych pomieszczeniach stąd większa możliwość roznoszenia się drobnoustrojów. Znaczenie może też mieć mniej zasobna w witaminy dieta.

Jak to się dzieje, że jedni łapią infekcję za infekcją, a inni nie chorują wcale?

Tych ostatnich jest chyba niewielu, przynajmniej ja jako lekarz ich nie widuję. A tak serio, odporność jest kwestią osobniczą. Małe dzieci, które najczęściej są moimi pacjentami, mają układ immunologiczny nie do końca ukształtowany. Dziecko musi zetknąć się z różnymi patogenami, by układ odpornościowy mógł wykształcić odpowiedź. Gdy taki mały człowiek trafia do grupy rówieśniczej, w żłobku czy w przedszkolu, układ odpornościowy jest mocno stymulowany, co przyspiesza jego rozwój. Niestety, skutkiem ubocznym są zachorowania.

Zaczyna chorować maluch, a po kilku dniach rozkłada się cała rodzina...

To mit. Wynikający po części z tego, że często dorosły organizm jest w stanie dłużej opierać się drobnoustrojom. Gdy do zakażenia dochodzi jednocześnie, zwykle pierwsze rozkłada się dziecko. Zresztą, gdybyśmy tak często łapali infekcje od dzieci, chodziłbym wiecznie chory.

A jak często Pan choruje?

Jeśli chodzi o infekcje łapie je dwa, trzy razy w roku. Tak jak statystyczny Polak.

Czyli: co ma być, to będzie i nie warto się przejmować?

Wiem, że to łatwo powiedzieć, w czasach kiedy praca, obowiązki, plany, itd., ale człowiek, mały czy duży, czasami zachorować musi.

A czy nie da się jakoś odporności wspomóc?

Oczywiście, że tak. Tyle, że nie ma ani cudownego sposobu, ani cudownego preparatu. Trzeba się zdrowo odżywiać, zażywać ruchu na świeżym powietrzu, choćby spacerów, ubierać stosownie do pogody, przestrzegać zasad higieny, w miarę możliwości unikać kontaktu z kichającymi i kaszlącymi. W okresie jesienno-zimowym można ewentualnie zastosować profilaktyczną suplementację witaminową. Pomaga też pozytywne myślenie. Może to brzmi banalnie - ale takie są moje doświadczenia jako praktyka.

Zdesperowani rodzice, by ich dziecko przestało chorować, gotowi są na o wiele więcej: wakacje nad morzem, drogie specjalistyczne preparaty podnoszące odporność. No i ten straszny dylemat: szczepić czy nie.

Jestem gorącym zwolennikiem tzw. terapii klimatycznej, bo wyjazdy czy to w góry, czy nad morze, wzmacniają odporność. Ważne, żeby to były długie, najlepiej 3-4 tygodniowe pobyty. Z mojego lekarskiego doświadczenia nie wynika, by te cudowne preparaty działały, ale szczepionki jak najbardziej tak. Polecam je z pełnym przekonaniem, zwłaszcza szczepionki przeciwko grypie. Można i powinno się szczepić dzieci od 6. miesiąca życia, zwłaszcza gdy mają rodzeństwo lub uczęszczają do żłobka lub przedszkola. Ale najlepiej po prostu zaszczepić się rodzinnie. Nie daje nam to pewności, że nie zachorujemy, ale jeśli infekcja nas dopadnie, organizm łatwiej się z nią upora.

Załóżmy, że jednak się nie udało. Czy powinniśmy natychmiast biec do lekarza czy możemy siebie i dzieci kurować sami?

Nie zawsze trzeba biec do lekarza od razu. Wyjątek stanowią najmłodsi. Każde niemowlę z gorączką musi obejrzeć lekarz. Dla starszych w domowej apteczce warto mieć preparaty na zbicie gorączki, coś do udrożnienia nosa, maść rozgrzewającą i najpierw je zastosować. Koniecznie trzeba podawać dużo płynów. Jeśli jednak temperatura utrzymuje się, dolegliwości nasilają i tzw. ogólny stan chorego pogarsza, co przekładając z języka medycznego na potoczny, oznacza, że czujemy się coraz podlej, trzeba udać się na konsultację. O ile u dorosłych i starszych dzieci ten ogólny stan chorego jest dość łatwy do ustalenia, to u najmłodszych bywa mylący. Dlatego nie dziwię się rodzicom, że najczęściej wolą dmuchać na zimne.

Czyli idziemy do lekarza i dostajemy od razu receptę na antybiotyk. A mówił Pan, że infekcja jest wirusowa.

Bo jest, ale większość z nich ulega nadkażeniu. Każdy z nas obserwował to pewnie nie raz. Katar najpierw jest wodnisty, a następnie, wraz z ofensywą bakterii, którym wirusy przetarły szlak, glut zmienia się na żółty, a potem zielony. W idealnej rzeczywistości lekarz powinien chorego codziennie oglądać i uderzyć antybiotykiem w odpowiednim momencie. W praktyce, zwłaszcza w sezonie zwiększonych zachorowań, tak się nie da. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością wiemy, jak to będzie wyglądało za trzy cztery dni, więc wypisujemy receptę. Często jednak zalecam, żeby z antybiotykiem się wstrzymać i jeśli stan się nie pogorszy, nie wykupywać.

Teoretycznie powinno się chyba zbadać, co za bakteria atakuje.

Najpopularniejsze antybiotyki mają szerokie spektrum działania. Posiewy robi się dopiero, gdy sprawa się komplikuje.

To może jednak lepiej zostać przy metodach naturalnych?

To zależy, czy mówimy o dorosłych, czy o dzieciach. Dorosłym polecam miód, czosnek, sok z cebuli, bo mają potwierdzone tradycją dobroczynne działanie. Dla dzieci do wieku szkolnego te rzeczy są nieodpowiednie, bo za bardzo obciążają układ trawienny. Nie ma sensu. No, co najwyżej herbatkę z rumianku warto podać. Tradycyjnymi sposobami możemy np. zbijać temperaturę u malucha, bo jej obniżanie jest bardzo ważne. Dobrze robią zimne okłady czy kąpiele, które zaczynamy w wodzie o temperaturze gorączki, a kończymy na 36 stopniach. Niezależnie od wieku pacjenta bardzo ważne jest wietrzenie pomieszczeń. Temperatura otoczenia nie może być zbyt wysoka, a większa wilgotność ułatwia oddychanie. Trzeba regularnie udrażniać drogi oddechowe przez inhalacje czy płukanie, np. wodą morską. Najważniejszy jest po prostu odpoczynek. Czas potrzebny, by organizm mógł infekcje zwalczyć, by leki mogły zadziałać.

Jest takie powiedzenie, że przeziębienie leczone czy nie - trwa siedem dni.

To nie do końca prawda. Jeśli takiej choroby porządnie nie wykurujemy, przechodzimy ją, albo zerwiemy się z łóżka zaraz po ustąpieniu pierwszych objawów, to ona może powrócić. Teoretycznie, po każdej infekcji, powinniśmy sobie czy dzieciom zafundować jeszcze tygodniową rekonwalescencję. Czas, by organizm się wzmocnił. W praktyce mało kto może sobie na to pozwolić. Osłabiony organizm łapie kolejne zakażenie i tworzy się błędne koło.

Więcej o: