To kwestia bezpieczeństwa narodowego. Nie potrzebujemy wojny, by wymierać. Generalnie długość życia w Polsce rośnie, ale nadumieralność jest wciąż wyższa o 50 proc. od krajów "starej" Unii Europejskiej. O nadumieralności mówimy w przypadku śmierci mężczyzny przed 55. rokiem życia i kobiety przed 64. Giniemy na drogach, giniemy od chorób, których można uniknąć.
Wiele osób nie wierzy w moc ustaw. Tymczasem w tak ważnych sprawach jak zdrowie i życie ludzi konieczny jest jakiś konsekwentny plan, choćby wyznaczone ramy. Rozumieją to we wszystkich krajach Europy, tylko nie w Polsce. U nas nie dba się o kobiety w ciąży, nie ma żadnej kontroli nad żywieniem dzieci i młodzieży. Nie mamy pojęcia, czym jest profilaktyka. Przesiewowe badania piersi, podczas których szuka się przecież wczesnych zmian nowotworowych, nazywamy profilaktyką. To nieporozumienie. To jest ewentualnie wczesna diagnostyka, a nie zapobieganie. Nie zajmujemy się zdrowiem, tylko chorobami. To jest nieskuteczne i kosztowne. Z drugiej strony: ustawa o zdrowiu publicznym wymusiłaby kolejne wydatki. Perspektywicznie opłacalne, ale to wymaga profesjonalnego spojrzenia.
Nasz organizm kształtuje się przez pierwsze 16-17 lat, a potem już tylko ponosimy konsekwencje. Od chwili przyjścia na świat jesteśmy narażeni na tzw. zmiany epigenetyczne, czyli oddziaływanie środowiska na genom człowieka. Tymczasem ok. 30% ludzi rodzi się z wieloma polimorfizmami genetycznymi. To nie są wady, bądź mutacje genetyczne, tylko swoista podatność na pewne schorzenia. To, czy i kiedy się ujawni, zmieni już w realne schorzenie, zależy od środowiska, zwłaszcza diety. Jeśli nastolatek ma początkowe zmiany miażdżycowe i nic się z tym nie robi, może dostać zawału zaraz po trzydziestce. A wystarczyłoby dzieciom mierzyć poziom cholesterolu.
Ale matki dla swoich dzieci zrobią wszystko. Informacja, że dziecko ma za wysoki cholesterol, może wywołać wstrząs, przebudzenie. Efekt? Zmiana sposobu odżywiania całej rodziny.
Wiemy już na pewno, że jeśli jedno z rodziców ma nadwagę lub jest otyłe, przynajmniej jedno dziecko w rodzinie będzie miało ten sam problem. Złe nawyki żywieniowe trudniej pokonać niż uzależnienie od narkotyków. Dziecko, gdy obserwuje, że ojca uszczęśliwia tylko telewizja, mecz i czipsy ziemniaczane, również tego spróbuje. Tymczasem czipsy to nie tylko bomba kaloryczna, ale też związki (na przykład akrylamid), które mogą uszkadzać centralny układ nerwowy. Substancje powstające w procesie ogrzewania techniką zanurzeniową wywołują w organizmie przewlekły stan zapalny o umiarkowanym stopniu. Nie ma gorączki, objawów choroby. A jednak "złe" się tli, prowadząc w końcu do chorób układu krążenia. Podobne skutki w narządach odległych może wywołać nieleczona, lekceważona próchnica. Czy każde dziecko, które ma zepsute zęby, zachoruje w przyszłości na serce? Nie. Jeśli jednak ma polimorfizm, nie odwiedza dentysty i jeszcze źle się odżywia, ryzyko diametralnie rośnie. Czynniki się kumulują...
Pozornie rzeczywiście jest lepiej. Dziś jednak głównym problemem jest technologia stosowana przez przemysł spożywczy. Kiedyś jedliśmy żywność mało przetworzoną. Dziś, żeby ją sprzedać, trzeba przedłużyć trwałość: ogrzewając, dodając, utrwalając... Takie jedzenie ma kalorie, ale nie ma składników odżywczych, nie zaspokaja naszych potrzeb. Konsekwencje? Krzysztof Kolumb płynął statkiem, więc miał nieograniczony dostęp do ryb. Zabrał ze sobą znaczną ilość suszonego i solonego mięsa. A mimo tego jego ludzie umierali na szkorbut i inne schorzenia, spowodowane dietą niedoborową. Brakowało świeżych warzyw i owoców. Optymalna dieta jest maksymalnie zróżnicowana.
Dieta bezglutenowa dla zdrowych ludzi? Bzdura! Nonsens! Ustrój człowieka to skomplikowany mechanizm. Gdy powstaje niewielki wyłom w mechanizmie doskonałego zegarka, wiadomo, że nawet najlepszy wkrótce stanie. Człowiek jest zdecydowanie bardziej złożony. Stan niedoborowy to taka dziurka w mechanizmie. Wystarczy, by uruchomić nieprzewidywalny proces. Nie wolno w ten sposób! Należy zaspokoić wszelkie potrzeby organizmu.
Wyciągać wnioski z historii, korzystać z mądrości przodków. Senatorowie rzymscy najbardziej na świecie bali się otrucia. My też powinniśmy: dziś nas może podtruwać niekontrolowana żywność. Rzymianie wiedzieli, że nie można gospodarza urazić i w ogóle nie jeść na przyjęciu. Z drugiej strony: gdyby zjedli w nadmiarze coś zatrutego, byliby bez szans. Wymyślili więc złotą zasadę zdrowego odżywiania: jeść wszystko, ale w małej ilości! Jedyne, czego należy się trzymać w żywieniu, to ciągła zmiana, urozmaicenie. Mamy dziś taki ogromny wybór: koloru, form, smaku. Jemy, niestety, oczyma. Wybieramy to, co znamy. Dla zdrowia warto z tym walczyć, próbować...
Wcale nie. Zdrowy człowiek przyswoi wszystko, co jest jadalne. Optymalnie jest zjadać ok.70 procent produktów rodzimych, nieprzetworzonych. Reszta to właśnie urozmaicenie. Czyli: na co dzień nasz chleb, mleko, kapusta, kasza... Raz na jakiś czas kiszone ogórki, bakłażany, śledzie i ryby.. Każdego dnia nowy pomysł. Z drugiej strony; czasem trudno dociec, co jest już urozmaiceniem, co rodzime. I gdy się nad tym zastanowimy, to "obce" bardziej doceniamy. Cudza jest kawa i przyprawy, a nawet ziemniaki oraz warzywa, bo dała nam je dopiero królowa Bona. Nie posadzimy w Polsce cytrusów. Czy to oznacza, że mamy ich nie jeść?
Kiedyś rodzina spożywała posiłki razem. Dziś każdy je gdzie indziej, cokolwiek. To także poważny problem społeczny. Rodzina się rozpada, szkoła nie uczy, jak żyć zdrowo. Kiedyś od wdrażania modelu żywienia byli rodzice, dziś jest rynek. "Tego nikt nie kupi" - protestują producenci słonych przekąsek, gdy wnioskujemy o ograniczenie ilości soli w produktach. Walka z wiatrakami, skoro nawet wśród lekarzy są tacy, którzy nie są świadomi konsekwencji ich spożycia. 80% pacjentów przyjmujących leki obniżające ciśnienie wciąż ma nadciśnienie. Leki mają bowiem wspomóc zmiany w stylu życia, a chorzy nic nie zmieniają. Oni chcą cudu. Cudów nie ma.
Tak. Wiem, bo sam potrzebowałem takiej zmiany. Teraz na spacer wyprowadzają mnie psy. To odpowiednia aktywność fizyczna. Nie muszę skakać na bungy, by adrenalina skoczyła. Wystarczy, że widzę, jak rodacy śmiecą w lesie, jak nasza cywilizacja się kończy. Przestrzegam zasady jedzenia małych porcji 4-5 razy dziennie. Ostatni posiłek spożywam o 18-19.00, nigdy później. Od Kanadyjczyków nauczyłem się celebrować posiłki. W telefonie ustawiłem alarmy, by nauczyć siebie, a potem organizm, domagać się karmienia we właściwym momencie. To ważne, by móc pracować wydajnie, żeby mózgowi nie zabrakło paliwa. Dziś, nawet gdyby sam prezydent do mnie zadzwonił o 14., włączy się poczta głosowa. O tej godzinie jem i to jest najważniejsze.
Różne rzeczy. Tego też nauczyłem się w Kanadzie. Nie musisz sam gotować, by dieta była zróżnicowana. Codziennie z kolegami chodziliśmy na lunch do innego lokalu, próbowaliśmy innej kuchni, a co najważniejsze celebrowaliśmy posiłek. Bez pośpiechu.
To ma być staropolska wiejska kuchnia? Taka z "Chłopów"? Przecież na wsi masła się nie jadło, tylko do miasta niosło na sprzedaż, bo było za drogie. Najcenniejszą śmietanę "z góry" zbierali, a pili tylko maślankę. "Prawdziwe" masło to w 80% tłuszcz. Tłuszcz to kalorie. Tłuszcze nasycone, zwierzęce, sprzyjają chorobom nowotworowym, a podnosząc poziom cholesterolu jeszcze chorobom układu krążenia. Na nie umieramy najczęściej. Związek między tymi schorzeniami i dietą jest bezsporny. Co tu tłumaczyć?
A jednak najlepszym tłuszczem dla ludzi jest ten pochodzenia roślinnego. Genetycznie jesteśmy wegetarianami. Początkowo człowiek żywił się roślinami, a produkty zwierzęce były cennym, ale rzadkim dodatkiem do diety. Dopiero tryb osiadły i hodowla zwierząt odmieniły nasze menu. Dietę śródziemnomorską cenimy za różnorodność. Druga, równie cenna zaleta, to obfitość oliwy. Tłoczona na zimno zawiera związki lecznicze zapobiegające miażdżycy, udarom i chorobom neurodegeneracyjnym, takim jak choroba Alzcheimera.
Prowadzone w Hiszpanii przez 13 lat badania na grupie 40 tysięcy osób dowiodły, że spożywanie codziennie 40 mililitrów oliwy zmniejsza ryzyko przedwczesnej śmierci z powodu chorób krążenia o 44%. Statyny, którymi szczyci się medycyna, obniżają je o 30-40%. Sekorydoidy, które nadają oliwkom ten charakterystyczny gorzki posmak, umożliwiają autofagię, czyli neurony same "zjadają" zdegenerowane części i "odmładzają" układ nerwowy. Znikają z oliwy po podgrzaniu, dlatego należy spożywać ją na zimno, do sałatek. Do podgrzewania zdecydowanie lepszy jest rodzimy olej rzepakowy.
Suplementów diety nie wymyślono po to, żeby coś leczyły i naprawiały nasze błędy. Mają uzupełniać stany niedoborowe, które powstają mimo prawidłowej diety. W naszym klimacie u zdrowych ludzi dochodzi do niedoborów witaminy D, kwasu foliowego, magnezu. Wbrew powszechnej wiedzy są potrzebne w każdym wieku, a nie tylko w konkretnej sytuacji. Podawanie kwasu foliowego tylko kobietom w ciąży, wyłącznie w pierwszym trymestrze, to nieporozumienie. Ta witamina z grupy B jest potrzebna przez całe życie, a wadom cewy nerwowej u płodu zapobiega jej prawidłowy poziom u przyszłej mamy jeszcze przed zajściem w ciążę i potem utrzymanie go na właściwym poziomie. Problem jednak w tym, że my nawet nie wiemy, co suplementy tak naprawdę zawierają.
Nie ma ruchu konsumenckiego z prawdziwego zdarzenia, który w niezależnych laboratoriach badałby produkty spożywcze i suplementy. Nie wiemy, jaka dawka byłaby najlepsza jako uzupełnienie diety. Nie mamy pewności, co łykamy i po co. Teoretycznie, kwas foliowy można dodawać do mąki, jak robią to Amerykanie i Kanadyjczycy. Efekt? O 40% mniej wad wrodzonych cewy nerwowej u dzieci. Nie wiem dlaczego to się. u nas nie opłaca, chociaż jodowanie soli rozwiązało kiedyś problem wola tarczycowego. Sami o siebie nie dbamy, nie umiemy też czerpać z mądrych doświadczeń innych... Pozostaje tylko próbować budować świadomość, ale w ten sposób wracamy do punktu wyjścia: edukacji. O żywieniu człowieka nie uczą ani przedszkolaków, ani studentów. NFZ porady dietetyka nie refunduje. Musimy radzić sobie sami. To też ryzykowne, bo w internecie roi się od głupot.
Częściowo tak. Odpowiedź najłatwiej znaleźć na cmentarzu. Czytając napisy na nagrobkach szybko można zorientować się, że są rodziny długowieczne i takie, gdzie raczej nie obchodzi się 80. urodzin. W strukturze długości życia także obowiązuje krzywa Gaussa. Po prawej i lewej stronie mamy grupy skrajne: po 5-10%. Pierwsi mają coś, co można nazwać genem długowieczności. Palą, piją, nie dbają o siebie i żyją. Drudzy: choćby nie wiem co robili, są podatni na przeróżne schorzenia. Pomiędzy tymi grupami jest jednak cała reszta. Zdecydowana większość. Ta grupa własnym życiem zapracowuje na choroby, ale może im też skutecznie zapobiegać. Niewiele trzeba, by wiele zmienić.
Prof. Marek Naruszewicz (na zdjęciu) kieruje Katedrą Farmakognozji i Molekularnych Podstaw Fitoterapii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Od lat bada wpływ żywności na zdrowie człowieka. Pod jego kierunkiem naukowcy dowiedli, że regularne spożywanie chipsów ziemniaczanych znacznie zwiększa ryzyko chorób serca i ma to związek nie tylko z niezdrowymi tłuszczami czy dużą ilości soli, ale też z zawartym w chipsach akrylamidem. Wyniki tych badań są szeroko komentowane na całym świecie. Podobnie jak wyniki pracy dotyczącej białka łubinu białego (tzw. słodkiego), które wykazuje właściwości zbliżone do białka soi, ale jest zdrowsze.