Prof. Renata Krzyżyńska: Jestem jak najdalej tego, by wskazywać winnych lub przyczynę tego, co się stało, bo nie mam dostępu do żadnych konkretnych danych, a doniesienia medialne na ten temat ciągle ulegają zmianie. Raz się mówi, że jest za dużo tlenu, a potem z kolei tłumaczy się, że jest przyducha i tlenu w wodzie jest za mało. Podobnie z innymi parametrami (np. rtęć, zasolenie czy pH).
Według mnie są dwa scenariusze. Albo pojawiło się w wodzie coś na tyle toksycznego, np. silna substancja biobójcza, która mogła szybko doprowadzić do śnięcia ryb, albo ten sam efekt mógł wywołać mniej toksyczny środek, ale w bardzo dużych ilościach. Można też brać pod uwagę mieszankę takich substancji. Na to nakłada się wysoka temperatura, niski poziom wód, susza, efekty aktualnych zawirowań: zwiększona produkcja węgla, inna, specjalistyczna produkcja itd.
Broń Boże nie chcę wskazywać żadnych teorii spiskowych, ale w tej sytuacji wszystko można zakładać. Według mnie, powinno się jednak zacząć od sprawdzenia wszystkich zakładów po kolei od początku sierpnia i wykonać na rzece w wielu punktach pełne jakościowe i ilościowe analizy chemiczne, a także tzw. NTS (non-target screening test), dzięki którym łatwiej byłoby wskazać przyczynę.
Poza analizami chemicznymi powinno przeprowadzić się konsultacje z ichtiopatologami i ekotoksykologami w badaniach ryb. Teraz, kiedy wszystko w rzece gnije, będzie bardzo ciężko wskazać przyczynę. A nie znając przyczyny, trudno szukać rozwiązania. Wygląda na to, że natura będzie musiała poradzić sobie sama. Nadal nie znaleziono wyjaśnienia tej olbrzymiej katastrofy ekologicznej. Teorii jest wiele. Większość z nich obalono.
Kiedyś produkowano u nas bardzo dużo różnych związków chemicznych. Często zakopywano je w ziemi, na dnie rzek lub mórz, gdzie w beczkach nadal znajduje się sporo toksycznych substancji. Zastanawiam się, czy w wyniku np. jakichś prac na rzece mogło dojść do jakichś uszkodzeń lub np. samoistnego rozszczelnienia różnych beczek.
Trudno mi uwierzyć, że ktoś celowo wrzucił do wody tak toksyczną substancję lub mieszankę toksycznych substancji, które spowodowałyby taką katastrofę. Choć i takiego scenariusza nie można wykluczyć.
Jest całkiem sporo zakładów, które spuszczają najróżniejsze ścieki, zarówno tych kontrolowanych, jak i niekontrolowanych (większość powinno mieć pozwolenia). Natomiast z tego, co słyszałam, to problem ze śniętymi rybami wystąpił na wyższym odcinku rzeki. Według medialnych doniesień ta teoria została wykluczona.
Blisko 20 lat prowadzę badania dotyczące usuwania rtęci ze spalin kotłów energetycznych, tak więc problem rtęci jest mi bardzo bliski. O ironio, mam także zdiagnozowaną silną alergię na organiczną formę rtęci – i jest to jedyny związek, na który jestem uczulona. W związku z powyższym temat ten jest przeze mnie dobrze rozpoznany.
Analogia dotycząca choroby z Minamaty w przypadku skażenia Odry nie jest możliwa, ponieważ obecnie nie stwierdzono tak wysokich stężeń, które mogłyby uśmiercić tysiące ryb w tak krótkim czasie. Musiałyby być wprowadzone bardzo duże ilości rtęci, które łatwo byłoby zidentyfikować.
Doniesienia prasowe mówią, że w jednych miejscach rzeki stężenia są przekroczone, w innych nie. Znacznie więcej rtęci znajduje się w osadach rzecznych. Dam sobie rękę odciąć, że w każdej zanieczyszczonej miejskiej rzece mogę znaleźć rtęć w wodzie lub osadach.
Rtęć w niższych stężeniach zabija powoli. Powoli rujnuje zdrowie, a szczególne układ nerwowy.
Rtęć jest naturalnym składnikiem węgla i spalając go w elektrowniach czy domach emitujemy do atmosfery spore jej ilości. Po pewnym czasie rtęć opada np. z deszczem do rzek. Ponadto źródła emisji to także spalanie odpadów, produkcji cementu, stali, związków chloroorganicznych, emisja ścieków przemysłowych i komunalnych, a w niewielkich ilościach może być stosowana także jako konserwant w kosmetykach czy środkach odkażających.
Rtęć w wodzie i osadach jest poważnym problemem, ponieważ występuje ona w wysoce toksycznej postaci, tj. metylortęci i może być łatwo pobierana przez ryby, trafiając w ten sposób do ludzkiego łańcucha pokarmowego. Tej rtęci jest rzeczywiście sporo w wodzie, ale nie na tyle, żeby spowodować tej skali katastrofę.
W przypadku choroby z Minamaty dochodziło do zatrucia metylortęcią z fabryki, która wytwarzała aldehyd octowy. Do zatoki trafiły olbrzymie ilości rtęci. Każda forma rtęci, nawet ta metaliczna, która trafi do wody, zaczyna ulegać procesom metylacji i przekształca się w metylortęć. A ta forma jest najniebezpieczniejsza, bo może być przyswajalna przez człowieka.
Historię choroby z Minamaty opowiada film z 2020 roku w reż. Andrew Lewitasa. Główną rolę zagrał w nim Johnny Depp, który wcielił się w autentyczną postać amerykańskiego fotoreportera - W.Eugene Smitha - dokumentującego dla magazynu "Life" skutki zatrucia rtęcią wśród nadmorskich społeczności z miasta Minamata w prefekturze Kumamoto w Japonii - przyp.red.
Rtęć kumuluje się w organizmie żywym i kiedy raz tam trafi, to już nie ma możliwości jej usunięcia. Rtęć odkłada się w mózgu, wątrobie i nerkach. Łatwo przenika barierę krew-mózg. Po przekroczeniu pewnego progu stężeń, zaczyna powodować taką chorobę jak rtęcica, która może doprowadzić do uszkodzenia układu nerwowego. Gdyby człowiek jadł systematycznie ryby (szczególnie te duże i drapieżne) z wód zanieczyszczonych, to nawet po latach mógłby się rozchorować.
Rzadko kto kojarzy choroby neurodegeneracyjne, np. choroby umysłowe czy alzhaimera z rtęcią. A dowodów naukowych na to jest sporo.
Tak, to prawda. W 1997 roku Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła, że najniebezpieczniejszym pierwiastkiem dla życia ludzkiego jest właśnie rtęć. Wtedy rozpoczęto całą masę badań na ten temat. Dotąd powstały setki publikacji, które wskazują na silną korelację pomiędzy chorobami neurodegeneracyjnymi a rtęcią.
Rtęć w takich ilościach, w jakich jest dostępna w różnych produktach codziennego użytku lub w wodzie, nie jest w stanie nas szybko zabić. W przypadku katastrofy ekologicznej w Odrze – sądząc po dotychczasowych wynikach badań – też nie można uznać jej za przyczynę obecnej katastrofy.
Rtęć jest tak paskudnym pierwiastkiem, że nie uszkadza tylko układu nerwowego osób, które skumulowały w swoim organizmie sporo rtęci, ale także dzieci kobiet w ciąży, czyli następne pokolenia.
W przypadku historii z Minamaty wypuszczano tony rtęci, dlatego te efekty były takie natychmiastowe i ludzie je szybko zauważali. Mieli drętwienie twarzy, kończyn, trudności ze słuchem i widzeniem, a nawet objawy sugerujące chorobę psychiczną. Wszystko to wskazywało na uszkodzenie układu nerwowego. Większość z nich szybko umarła.
Podobne sytuacje występowały w XVI przy złoceniu cerkwi wykorzystując rtęć w tzw. metodzie ogniowej. Złotnicy umierali podczas pracy. Nikt oczywiście wtedy nie łączył tego z rtęcią, lecz z siłami wyższymi.
Człowiek cierpiący na rtęcicę może mieć także problem z koncentracją, splątaniem, zaburzeniami mowy, ale przy wystąpieniu takich objawów najprawdopodobniej będzie się doszukiwać innych chorób.
Warto zaznaczyć, że raz pochłonięta rtęć w ogóle nie jest usuwana z organizmu, tylko łączy się z białkami i może łatwo przekraczać barierę krew-mózg. Zazwyczaj kumuluje się w mózgu, w wątrobie i w nerkach.
W miarę upływu lat przybywa w naszym organizmie rtęci, która się powoli odkłada np. podczas spożywania ryb. U kobiet w ciąży, które zjadają żywność zanieczyszczoną rtęcią, może dochodzić do przenikania tego pierwiastka do płodu.
Badania prowadzone przez jeden z norweskich instytutów wskazywały, w których rybach może być najwięcej rtęci. Analizowano też, jak spożywana na co dzień dieta może wpływać na zatrucie człowieka rtęcią. Badano wpływ przenikającej rtęci do płodu ludzkiego i wpływ jej na uszkodzenie układu nerwowego płodu, które powodowało m.in. obniżenie IQ dzieci. Szacowano wpływ obniżenia IQ na społeczeństwo w związku z rtęcią i przełożenia tego nawet na Produkt Krajowy Brutto (PKB).
Wniosek był taki, że rtęć może po prostu... ogłupiać i negatywnie wpływać na inteligencję dzieci, których matki w czasie ciąży spożywały żywność zatrutą tym pierwiastkiem. Rtęć niszczy też układ nerwowy i może być powiązana m.in. z chorobą Alzheimera.
Nie jest to wykluczone. Ryby kumulują w swoim organizmie wiele różnych toksyn. Pamiętam, że w 1997 roku, kiedy ogłoszono, że rtęć jest tak niebezpieczna, w Stanach Zjednoczonych wybuchła istna panika. Wtedy wydano taki komunikat, żeby kobiety w ciąży unikały jedzenia ryb.
Doszło do tego, że wiele osób przestało wtedy jeść ryby. W efekcie WHO musiało się wycofać z wcześniejszych ostrzeżeń. Wprawdzie zalecono, by kobiety w ciąży unikały spożywania dużych, drapieżnych ryb ze względu na zagrożenie rtęcią, ale w przypadku pozostałych ludzi rekomendowano jedzenie około 170 g ryb tygodniowo — najlepiej różnych gatunków.
Renata Krzyżyńska KORNELIA GŁOWACKA-WOLF
Prof. Renata Krzyżyńska z Katedry Klimatyzacji, Ogrzewnictwa, Gazownictwa i Ochrony Powietrza Wydziału Inżynierii Środowiska Politechniki Wrocławskiej od lat zajmuje się naukowo tematami dotyczącymi rtęci.