Sytuacja jest dynamiczna. Rozmowę przeprowadzono w trakcie ustalania, co może być przyczyną skażenia Odry.
Marcin Repelewicz, prezes Dolnośląskiej Okręgowej Rady Aptekarskiej we Wrocławiu: Największym problemem w tej sytuacji jest niepewność tego, co się dzieje. Większość pacjentów trafiających do aptek jest dosyć podatna na ten szum informacyjny, który pojawia się zwłaszcza w Internecie, ale nie tylko.
Niedawno mieliśmy do czynienia z masowym wykupywaniem płynu Lugola w związku z sytuacją za naszą wschodnią granicą i częstymi informacjami na temat zagrożenia atomowego. Teraz sytuacja się powtarza.
Już kilkunasta apteka z kolei zgłasza nam, że pacjenci pytają o płyn Lugola w związku ze skażeniem Odry, choć zastosowanie tego preparatu w tej sytuacji jest w żaden sposób nieuzasadnione, a wręcz może być szkodliwe.
Pacjenci pytają też o inne środki. Widać, że część osób chciałaby się jakoś zabezpieczyć, a nawet leczyć na własną rękę. Nie wiemy, czym spowodowane jest skażenie, a w mediach pojawiały się już różne wersje. W zależności od tego, co mogłoby być przyczyną zatrucia – czy to jakieś toksyny, czy metale ciężkie – to nie są to rzeczy, z którymi ktokolwiek z nas mógłby walczyć samodzielnie w domu.
Czytaj także: Rtęć w Odrze? Lekarz ostrzega: "Poważne zagrożenie dla ludzi". Zabraknie penicylaminy?
Domyślam się, do czyjej wypowiedzi się pani odnosi. Osobiście, jako farmaceuta, odebrałem ją jako sarkazm. Niestety może być ona jednak samospełniającą się przepowiednią — liczne powielanie sugestii, że substancje te pomogą w zatruciach rtęcią, już powodują "polowania" na nie w aptekach. Identycznie jak miało to swego czasu miejsce z preparatami jodu. Jeżeli potwierdzi się, że ten poziom (rtęci — przyp. red.) będzie przyczyną skażenia, to część pacjentów może uwierzyć, że te leki o "cudownych właściwościach" na pewno ich zabezpieczą. Niestety tak nie jest.
Dostępne w aptekach środki stosowane przy lekkich zatruciach czy drobnych dolegliwościach jelitowo-żołądkowych nie mają szans pomóc przy zatruciach metalami ciężkimi, zwłaszcza w dużych ilościach. W tym przypadku terapia na własną rękę i samodzielne działania pacjenta są absolutnie przeciwwskazane. Grożą one naprawdę poważnymi konsekwencjami zdrowotnymi.
Istnieją produkty przeznaczone do leczenia w szpitalach albo środki, które są dostępne wyłącznie na receptę. W każdym przypadku ich stosowanie musi być nadzorowane przez lekarzy i specjalistów.
Kluczowe w komunikacie Dolnośląskiej Izby Aptekarskiej we Wrocławiu do społeczeństwa jest to, by pacjenci w przypadku objawów zatrucia nie próbowali leczyć się na własną rękę.
Jeśli u kogoś wystąpią objawy zatrucia, a przebywał w pobliżu Odry, miał bezpośredni lub pośredni, np. przez zwierzęta, kontakt z wodą, powinien szukać pilnej porady lekarskiej w szpitalu lub w przychodni.
Nie wolno leczyć się samodzielnie na podstawie podpowiedzi z Internetu, bo to naprawdę może skończyć się tragicznie.
Być może mogły być to jakieś rozpuszczalniki, ciężko dokładnie powiedzieć bez dokładnych badań wody.
Jeśli chodzi o zatrucie metalami ciężkimi, to zwykle dochodzi do bólu i zawrotów głowy, przyspieszonego tętna i oddechu, potów, metalicznego posmaku w ustach, nudności i wymiotów.
Jeśli po pobycie w okolicach rzeki lub możliwym kontakcie z wodą obserwujemy u siebie choć część z wyżej wymienionych objawów, powinniśmy koniecznie skonsultować się z lekarzem. Lepiej dmuchać na zimne, niż mieć później do czynienia z poważnym stanem, bo dużo ciężej jest wrócić do zdrowia, jeśli zatrucie jest zaawansowane.
Kryzys to może jeszcze za mocne słowo, ale faktycznie obecnie część leków jest trudno lub całkowicie niedostępna w aptekach. Dotyczy to leków na cukrzycę, neurologicznych, onkologicznych. Większość z nich ma zamienniki innych wytwórców, ale niestety nie wszystkie.
Jako farmaceuci zawsze informujemy o istniejących zamiennikach. Zależy nam, by nie dochodziło do przerwania farmakoterapii w przypadku braku leku oryginalnie zaordynowanego przez lekarza. Jeśli lek jest niedostępny i mamy informację, że nie pojawi się w najbliższym czasie, a także że nie ma go w okolicznych aptekach, z reguły informujemy pacjentów o konieczności ponownej wizyty u lekarza.
Jeśli jest taka możliwość, to lekarze zmieniają farmakoterapię dla pacjenta opartą na dostępnych lekach. Farmaceuci często też sami informują lokalnych lekarzy o tym, że brakuje nam niektórych preparatów leczniczych i nie wiadomo, kiedy będą dostępne.
Sytuacja związana z niedoborem leków jest dynamiczna, a obserwując problemy lekowe w całej Europie, niestety prawdopodobnie nie czeka nas szybka poprawa tego stanu.
Jest wiele czynników, które się ostatnio na to nakładają. Na pewno wpływa na to wojna za naszą wschodnią granicą, która po pierwsze zaburzyła przepływ towarów z Azji, a po drugie spowodowała, że w Polsce mamy ponad milion dodatkowych pacjentów. Zatem i zapotrzebowanie na leki jest większe.
Niestety duży wpływ na to miał też wzrost cen i kosztów. Przychód z obrotu lekami refundowanymi zatrzymał się nam na poziomie sprzed dziesięciu lat. Dostaliśmy zapewnienie, że Ministerstwo Zdrowia pracuje nad zmianą tych marż i że będą one urealnione.
Jeżeli dojdzie do sytuacji, że zarówno apteki, jak i hurtownie nie będą mogły pozwolić sobie finansowo na sprowadzenie wszystkich produktów leczniczych, a do tego to wszystko zmierza, to wtedy rzeczywiście będziemy mieć problem z poważnym kryzysem lekowym.
Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
To jeden z elementów tej układanki. Rzeczywiście większość substancji czynnych wchodzących w skład leków jest produkowana w Azji, głównie w Indiach i w Chinach. Zaburzenia dostaw z tych źródeł do Europy sprawia, że niedobory leków odczuwane są nie tylko w Polsce, ale na całym kontynencie europejskim.
Nawet bogate kraje z dużym rynkiem farmaceutycznym, jak chociażby Niemcy, też mają z tym problem. Już jakiś czas temu EMA (Europejska Agencja Leków — przyp. red) uczulała kraje Wspólnoty przed tym, że muszą przygotować się na braki w dostępie do leków i wypracować odpowiednie strategie zapobiegawcze. Ten kryzys prędzej czy później ma szansę się ziścić, więc Polska musi być też przygotowana na taki scenariusz.
Przede wszystkim zalecam spokój. W przypadku chorób przewlekłych na pewno warto zgromadzić co najmniej dwumiesięczne zapasy produktów leczniczych.
Większych zapasów nie ma potrzeby robić, ale leki na kolejne dwa miesiące warto mieć przy sobie. To może stanowić bezpieczny bufor, który pozwoli nam przetrwać, jeśli w aptece będzie ich brakować.
Lepiej też nie przychodzić na ostatnią chwilę, kiedy kończą nam się tabletki, a zdarzają się takie sytuacje. Niektórych produktów leczniczych można nie dostać od razu, tylko co najmniej za kilka dni. Niestety. Nie sugeruję jednak robienia większych zapasów leków, które się nam nie przydadzą, bo w 99 proc. przypadków kończy się to tym, że będzie trzeba je po prostu zutylizować.