Mezytylen, czyli 1,3,5-trimetylobenzen to węglowodór aromatyczny, który wykorzystywany jest jako rozpuszczalnik w celach przemysłowych. Jest bezbarwną cieczą o słodkim zapachu. Jest składnikiem smoły węglowej i pochodną benzenu, który jest naturalnym składnikiem ropy naftowej oraz benzyny.
Historia mezytylenu sięga 1837 roku, kiedy to irlandzki chemik Robert Kane otrzymał go poprzez ogrzewanie acetonu ze stężonym kwasem siarkowym. Od lat 50. XX wieku zaczynały pojawiać się doniesienia o tym, że mezytylen może być trujący i szkodliwy dla przyrody. Ze względu na to, że łatwo się ulatnia, może przyczyniać się do powstawania tzw. dziury ozonowej. Znajduje się też na unijnej liście substancji niebezpiecznych dla środowiska.
O weryfikację informacji na temat mezytylenu poprosiliśmy prof. dr hab. Marka Sanaka, kierownika Katedry Medycyny Sądowej Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, który jest jednym z najlepszych w Polsce ekspertów w dziedzinie biologii molekularnej oraz genetyki klinicznej i ma ogromne doświadczenie w toksykologii.
Prof. dr hab. med. Marek Sanak: To jest trimetylobenzen. Używany jest głównie jako rozpuszczalnik w różnych dziedzinach. Występuje również w środowisku, bo powstaje przy spalaniu węgla. Jest też domieszką benzyny. U nas nie ma w języku polskim dobrych danych na temat mezytylenu, ale w Stanach Zjednoczonych zdarzały się takie przypadki i wydano dokument dotyczący toksyczności tej substancji.
Na organizm człowieka to on na szczęście bardzo toksyczny nie jest. Nie ma danych o tym, żeby był rakotwórczy. Przy bardzo wysokich ekspozycjach rzędu dziesiątków gramów na metr sześcienny powietrza może spowodować zaburzenia czucia, zmiany hematologiczne. Poza tym jest chemicznie podobny do ksylenu, który jest często używany w laboratoriach.
Natomiast z tą Odrą to się zgadza, bo mezytylen jest wybitnie toksyczny w wodnym środowisku dla zwierząt wodnych.
Okazuje się, że w wodzie wystarczy zaledwie miligram mezytylenu na litr, by stał się śmiertelny dla ryb.
Bóbr jest ssakiem, więc na nich nikt nie sprawdzał toksyczności. Badania były wykonywane na szczurach laboratoryjnych. To są gryzonie i należą do tego samego rodzaju. Podejrzewam, że do zatrucia bobrów mogło dojść poprzez łańcuch pokarmowy.
Mezytylen jest cieczą. To rozpuszczalnik. Ta substancja słabo miesza się z wodą, ale najwyraźniej ryby mogą wchłaniać ją przez skrzela.
Toksyczność skórna jest bardzo rzadka. Mezytylen może drażnić skórę, ale zatrucia przez skórę nie były dotąd opisywane.
Natomiast, gdyby pies zjadł śniętą rybę, która kumuluje w tkankach tę substancję, to pewnie by się zatruł.
Takie obawy pojawiały się przy ksylenie. Zgłaszali je pracownicy laboratoryjni, którzy pracowali w oparach ksylenu. To jednak wymaga wieloletniej ekspozycji, a jak rozumiem, teraz zdarzył się jeden wypadek ekologiczny przez to, że np. ktoś mógł coś wylać do dopływu Odry.
Zgodnie z sugestią prof. Sanaka, który wskazywał na chemiczne podobieństwo mezytylenu do ksylenu, sprawdziliśmy, że wśród objawów spowodowanych przez kontakt z takimi chemikaliami pojawia się m.in. podrażnienie oczu i zaczerwienienie spojówek, a także uszkodzenia rogówki. Przy kontakcie drogą pokarmową może zaś dojść do bólu brzucha, wymiotów oraz zaburzeń funkcji wątroby i nerek.
Mezytylen wiązany jest także z negatywnym wpływem na układ oddechowy, działaniem drażniącym na nos, gardło i płuca. Może powodować kaszel, świszczący oddech i duszność, a wśród objawów neurologicznych opisywany jest ból głowy, senność, silne zmęczenie i zawroty głowy.
Co zamierza zrobić w tej sprawie Główny Inspektorat Ochrony Środowiska (GIOŚ)? Zapytaliśmy o to rzecznika tej instytucji, Macieja Karczyńskiego.
Maciej Karczyński: W tej chwili badania wykonywane są na wszystkich odcinkach województw, przez które przepływa Odra. Na dziś nie stwierdzono obecności mezytylenu.
Natomiast te próbki, które zostały pobrane pod koniec lipca, w tej chwili są poddawane szczegółowej analizie. Komunikat, który dotąd był przekazywany na ten temat, mówi o 80-proc. prawdopodobieństwie dotyczącym tego, że może to być mezytylen.
Tak, tak, tak... Proszę jednak pamiętać, że w tej chwili jest niski stan wód i panują wysokie temperatury. W badaniach wykazano m.in. nadtlenienie w Odrze.
Nadal analizujemy wszystkie czynniki w naszym laboratorium badawczym, by ustalić jednoznacznie, czy to mezytylen był przyczyną śnięcia ryb.
Jesteśmy na etapie wyjaśniania tej sytuacji. Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska z Wrocławia złożył zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa w tej sprawie.
Na polecenie Głównego Inspektora Ochrony Środowiska w tej chwili na całym odcinku Odry pobierane są kolejne próby, na podstawie których można potwierdzić obecność trujących środków w wodzie. W badaniach wykorzystujemy też drony i typujemy zakłady, które mogły przyczynić się do takiej sytuacji.
Nie mam informacji na ten temat, a z uwagi na przekazanie sprawy do prokuratury, to ten organ może udzielić wyjaśnień. My zbieramy materiały i typujemy konkretne miejsca i zakłady, ale nie mogę potwierdzić ich nazw.
To daleko idąca teoria, ale z racji tego, że sam kiedyś pracowałem w służbach, to każda hipoteza może być brana pod uwagę. W tej chwili bardziej odnosimy się do realnej rzeczywistości i faktów, które zastajemy.
Sprawdzamy informacje dotyczące mezytylenu. Stwierdziliśmy tzw. nadtlenowość, czyli więcej tlenu w Odrze niż norma przewiduje. Pod uwagę bierzemy też stan wody w rzece i temperatury, które obecnie wszystkim nam dokuczają.
My w tej kwestii – czy można się kąpać, czy nie – nie jesteśmy władni. Przekazujemy natomiast informacje wojewodom i wymieniamy się danymi z Wodami Polskimi. Współpracujemy też z Inspekcją Weterynaryjną oraz z sanepidem. Kontaktujemy się z instytucjami, które mogą podejmować takie decyzje.
O mezytylen zapytaliśmy także Wojewódzką Stację Sanitarno-Epidemiologiczną we Wrocławiu. Udało się nam skontaktować z rzeczniczką tej instytucji, Magdaleną Odrowąż-Mieszkowską.
Magdalena Odrowąż-Mieszkowska: To nie jest nasze działanie, dlatego, że nie dotyczy zachorowań wśród ludzi.
Na całej długości rzeki Odry nie ma kąpielisk ani miejsc wykorzystywanych do kąpielisk i w związku z tym w sposób legalny ludzie nie mogą wchodzić do rzeki i się tam kąpać. Jeżeli ktoś nielegalnie wchodzi do wody, to robi to na własną odpowiedzialność.
Na całej długości Odry na terenie województwa dolnośląskiego nie ma też żadnych ujęć wody pitnej. W związku z tym nasze działania dotyczące wody nie mają zastosowania.
Nie. My zajmujemy się zagrożeniami mikrobiologicznymi, czyli takimi, które przechodzą z człowieka na człowieka. Jeżeli ktoś wypije dzisiaj w domu np. Domestos, to my się też tym nie zajmujemy, mimo że taka osoba pewnie się poparzy i się zatruje, a może nawet umrze. Nie nadzorujemy takich spraw, dlatego że to nie jest zagrożenie dla zdrowia publicznego.
Na zdrowy rozsądek, jeżeli ktoś nie wejdzie do rzeki Odry, nie będzie się kąpał i nie spożyje pływających w niej ryb, to dla człowieka nie ma żadnego zagrożenia.
Ale ta woda jest stale monitorowana w poszczególnych województwach. Z tego, co wiem, to na razie nie doszła jeszcze do Szczecina. W województwie zachodniopomorskim były pobierane próbki i dotąd nie stwierdzono tam nieprawidłowości. Sytuacja jest nadzorowana przez Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska i Wody Polskie, które monitorują przemieszczanie się skażenia.
Zdaje się, że ta sprawa została zgłoszona do prokuratury. Teraz policjanci muszą wykonać czynności śledcze. Nie ma nagrań z monitoringu ani zgłoszenia o tym, kto mógł tego dokonać. W związku z tym trzeba przeprowadzić normalne dochodzenie.
Próbowaliśmy się skontaktować z przedstawicielami firmy, która wiązana jest z wyciekiem. Nie udało się nam dziś porozmawiać z prezesem, ale w rozmowie telefonicznej zapewniono nas, że dotąd wyniki wszystkich dotychczasowych próbek pobranych do badań były prawidłowe.